Cała nadzieja w Sieci?

Cała nadzieja w Sieci?
Krzysztof Wołodźko

Po dwudziestu latach III RP sytuacja mediów w Polsce przedstawia się dość mizernie. Jest to także syndrom pozostawiającej wiele do życzenia kondycji i państwa i społeczeństwa. Szansą na lepsze środki masowej, samoorganizującej się, społecznej komunikacji wciąż jest Internet.

Głośnym echem medialnym odbiły się zmiany w "Uważam Rze". Byłem z reguły krytycznym odbiorcą tego pisma, ale uważałem je za istotną przeciwwagę dla dość jednolicie sformatowanych tygodników, dostępnych w naszych kioskach. Znamienny jest także fakt, że "URze" - właśnie w takiej, a nie innej formie, jaką dotychczas znaliśmy - dobrze sobie radziło, było gazetą opiniotwórczą, gromadzącą szereg sztandarowych dla konserwatywno-liberalnej publicystyki dziennikarzy. Jakkolwiek starannie omijałem wciąż identyczne w treści filipiki na lewicę, która redaktorom "URze" kojarzyła się przede wszystkim z "kolegami z Warszawski", czyli "Krytyką Polityczną", to lubiłem poczytać Piotra Zarembę, Piotra Skwiecińskiego, Filipa Memchesa, wywiady braci Karnowskich, teksty/rozmowy duetu Pałka-Majewski. A nowe "URze" może bym mógł czytać, ale uważam że sposób, w jaki pismo "odzyskano", odbiera mi na to całą ochotę.

Tyle o "Uważam Rze". Przejdźmy teraz do TVN24. Stacja zaliczyła efektowną wpadkę, która z pewnością nie wpływa pozytywnie na jej wizerunek, ani wiarygodność, a została powszechnie obśmiana w Sieci. Oto w noc wyborczą, gdy Stany Zjednoczone po raz drugi wybrały na prezydenta Baracka Obamę, TVN24 łączył się na żywo przez popularny komunikator z Polakiem na emigracji, który brał udział w wyborach. Tyle że powtórzyła się sytuacja ze starego dowcipu: mieli rozdawać zegarki na Placu Czerwonym w Moskwie. Ale okazało się, że nie zegarki a rowery. I nie w Moskwie, a w Odessie. I nie rozdają, a kradną... I tak w TVN24 nasz młody Polonus z Atlantic City okazał się studentem siedzącym w obstawie zaśmiewających się kolegów na warszawskim Ursynowie. I z ulicy Hirszfelda opowiedział, dlaczego głosował na Obamę, czy coś zmieniło się w Stanach przez dwa lata, gdy tam mieszka, itp. Materiał w Sieci do znalezienia via hasło: "nju dżerzi ursynów - hał mejd - od kuchni".

Gdyby szło tylko o dowcip, sprawa nie byłaby tak interesująca. Ale właśnie takie "przebicia w systemie" pokazują jak skonstruowana jest rzeczywistość mediów głównego nurtu/"masowego rażenia" i jak niewiele możliwości kontroli tego przekazu ma w zasadzie odbiorca. Widzimy tylko decorum, fasadę, czubek góry lodowej: najważniejsze procesy dzieją się na poziomie decyzyjnym (linia programowa medium) i warsztatowym (jakość i sposób podawania informacji i opinii). Odbiorca medium widzi na ekranie, np. "gadające głowy", odpowiednio opisane i wypowiadające różne kwestie. Poza wąską grupą specjalistów, techników, itp. wtajemniczonych większość odbiorców przyswaja taki przekaz, z reguły dość krótki i naskórkowy, ze jako taką uwagą. I zwykle zakłada że to, co widzi, jest zgodne z tzw. "faktycznym stanem rzeczy". Czyli, że np. pan Mateusz którego pokazują w TV jest z Atlantic City, a nie z Tobolska, albo Ursynowa. Albo przyjmuje, że profesor X albo ksiądz Y zna się na tym, o czym mówi. Tymczasem różnie z tym bywa... Jak to śpiewał dawno temu, w latach 70-tych Salon Niezależnych: "Telewizja pokazała a uczeni podchwycili, / że jednemu psu gdzieś w Azji można przyszyć łeb od świni (...). / W telewizji czterej znawcy od nawozów i od świata / orzekają, co się zdarzy w Gwatemali za trzy lata"... Itd. A jest jeszcze cała, zasługująca na tomy opowieść o przygotowywaniu materiałów informacyjnych, kluczy ich doboru, itp.

Pomijam fakt, że pan Mateusz mówił genialnie okrągłe zdania o niczym i zdaje się, że zrobił psikusa stacji już na wejściu - prowadzący program sądził, że jego rozmówca głosował na Mitta Romneya. Okazało się, że wprost przeciwnie (pytanie pomocnicze: dlaczego zaproszony pan Mateusz miał głosować na Romneya?). Z kolei znajoma zauważyła, że za "Polonusem z Atlantic City" widać "charakterystyczne koszmarne plastikowe, polskie okna"... ale - umówmy się - kto zwraca uwagę na takie szczegóły, obserwując małych rozmiarów okienko w prawym górnym rogu ekranu telewizora? To jest infotainment - rozrywka udająca poważną informację, czas to zrozumieć i zacząć wyciągać wnioski.

Czas na podsumowanie. W Polsce, niestety, mamy do czynienia z bardzo słabą, także jakościowo, powszechnie dostępną ofertą medialną. Jest rzeczą znamienną, że w około 38-milionowym kraju rynek prasy jest tak marny, iż gwałtowne zmiany w jednym tylko tygodniku można traktować jak znaczne ograniczenie pluralizmu i ograniczenie wolności słowa. Do tego mamy niemal całkowitą dominację jednej opcji biznesowo-ideowej (a może także towarzyskiej) na telewizyjnym, lokalnym "ryneczku". Od czasu, gdy "publiczna" TVP została "odzyskana" dla rządzącej partii ujednolicenie przekazu telewizyjnego bije po oczach. O prasie lokalnej, społecznej, obywatelskiej nawet nie wspominam, bo ta zwykle jest zakładnikiem miejscowych sitw, także polityczno-biznesowych.

Wyjścia widzę dwa: po pierwsze, warto traktować telewizor po prostu jako monitor, może przydać się do oglądania filmów/dokumentów z innych nośników. Po drugie, jeśli rzeczywiście zależy nam na przekazie innym niż zmonopolizowany przez wielkie medialne molochy, warto skupić się na ofercie portali internetowych, wspierać je i na różne sposoby promować. Oczywiście, na tym polu jest jeszcze dużo do zrobienia: profesjonalna telewizja internetowa to są także ogromne koszta. Ba, żeby zrobić portal taki jak "Huffington Post" również nie wystarczą jedynie dobre chęci. Niemniej jednak mam wrażenie, że hasło: całe media w ręce obywateli ma szansę w dzisiejszych realiach zrealizować się za pomocą Internetu. No chyba, że i z nim odpowiednie struktury ponadnarodowe i rodzime zrobią jednak porządek.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Cała nadzieja w Sieci?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.