Całe życie przed publicznością
Gdzie kończy się prywatność, a rozpoczynają występy publiczne? Okazuje się, że w epoce mediów elektronicznych prywatność to anachronizm. Tajemnice zwyczajnie przestają istnieć.
"Gazeta Wyborcza w Krakowie" na swojej drugiej stronie publikuje dziś tekst o Wiceprezesie Cracovii. Radomir Szaraniec na Facebooku napisał: "W Krakowie bez zmiany - pies zawsze j...". Dziennikarze sportowi Gazety oburzali się - słusznie zresztą - słowami szefa najstarszego klubu piłkarskiego w Polsce.
Jednak dyskusja, jaka toczy się wokół teksu dotyczy zupełnie innej kwestii. Wielu internatów zastanawia się, czy dziennikarze zachowali się etycznie i zgodnie z prawem opublikowali na łamach Gazety wpis z prywatnej tablicy na Facebooku.
Za brak przyzwoitości w dziennikarstwie oberwałem również ja. Kiedy w miniony piątek w jednym z artykułów zacytowałem wypowiedź "prywatnej" użytkowniczki Facebooka, która swój komentarz napisała na publicznym profilu, większość internatów była oburzona moją dziennikarską postawą. Sama zainteresowana zarzuciła mi brak przyzwoitości i pouczyła, że powinienem najpierw zapytać, czy mogę wykorzystać jej komentarz i podpisać ją w tekście z imienia i nazwiska.
Facebook jest platformą komunikowania publicznego! Okazuje się jednak, że zapominamy o tej powszechnej prawdzie. Zapominamy, że to, co piszemy na Facebooku czytają tysiące osób. Zapominamy, że tam ciągle jesteśmy przed ogromną publicznością, która patrzy na nas przychylnie bądź nie. Czy zdajemy sobie z tego sprawę?
Co ważne, w sieci w ogóle nie ma rozgraniczenia na osoby publiczne i prywatne. Każdy komunikuje za pomocą tego samego narzędzia. Facebook jest taki sam dla Baraka Obamy - prezydenta USA i Ziuty Kowalskiej - mieszkanki Janikowa pod Kozienicami (Kozienice są pod Radomiem a Radom sto kilometrów od Warszawy).
Korzystają z tego liczne agencje marketingowe, które zajmują się promocją marek na Facebooku. Agencje social media mogą na facebooku promować zarówno gigantyczną korporację Coca-Cola, jak również mały zakład fryzjerski pod Krakowem. Obie firmy mają takie same prawa na Facebooku i takie same narzędzia do wykorzystania w celach promocyjnych.
To jest właśnie fenomen Facebooka. Kiedyś Coca-Cola musiała wydać miliony na reklamę w telewizji, na którą nie było nigdy stać fryzjerów spod Krakowa. Dziś obie firmy robią to prawie za darmo.
Zdarza się nierzadko, że dobra agencja social media jest w stanie wypromować zakład fryzjerski z większym powodzeniem niż znany napój. Ba! W ciągu kilku miesięcy intensywnej pracy za pomocą Facebooka da się stworzyć markę znaną na całym świecie.
To przekłada się również na użytkowników Facebooka. To samo, co na Facebooku robi Barak Obama, może z powodzeniem robić wspomniana już - wyimaginowana Ziuta Kowalska. Kiedy więc Ziuta Kowalska zabiera głos w dyskusji publicznej jej post może mieć taki sam zasięg i taką samą wartość jak post Obamy.
W taki sposób swój sukces osiągnęli blogerze. Którzy z dnia na dzień stali się osobami publicznymi.
Dlaczego pozwalamy dziennikarzom korzystać z postów napisanych przez Baraka Obamę, a oburzamy się, gdy robią to samo z postami Ziuty Kowalskiej?
Po trzecie, nie mogę pojąć, dlaczego Wojciech Mucha ceniony publicysta Gazety Polskiej w swoim komentarzu na blogu, winą za "upublicznienie" słów Radomira Szarańca obwinia dziennikarzy. Okazuje się, że Muchę bardziej oburza publikacja na łamach Gazety niestosownych słów prezesa Cracovii, niż podżegające do nienawiści słowa. Zdaniem Muchy dziennikarze nie powinni zaglądać na Facebooka, a jeśli już to robią, nie powinni pisać o tym, co osoby publiczne tam wypisują.
Radomir puścił więc niestosownego bąka w towarzystwie. Zamiast jednak jego pociągnąć do odpowiedzialności, prawicowi publicyści wieszają psy na tych, którzy tego bąka poczuli.
Mark Zuckenberg zarabia miliony dolarów na tym, że w imię swoich potrzeb pozbywamy się naszej prywatności.
Białoruskie służby specjalne inwigilują opozycjonistów za pomocą facebooka, pracodawcy zwalniają pracowników na podstawie informacji zdobytych w serwisach społecznościowych, a włamywacze są w stanie ustalić przez facebooka, kiedy ich ofiary są na wakacjach. Jednak to przecież od użytkowników Facebooka zależy, czy te wszystkie informacje wypłyną czy nie!
Oczywiście zło jest złem. Czy jednak jesteśmy bez winy, gdy otwieramy drzwi na oścież a w tym czasie okrada nas rabuś? Z jednej strony zamykamy drzwi przed złodziejami, a z drugiej przed milionową publicznością pokazujemy jakie mamy sprzęty w domu i kiedy jedziemy na wakacje.
Tu jednak szkodliwość czynu jest znacznie mniejsza. Na Facebooku nikt nie kradnie.
Ponośmy konsekwencje tego, co robimy w sieci. Jeśli piszemy na publicznych profilach, automatycznie stajemy się komentatorami, dziennikarze mają, więc prawo - a nawet obowiązek - upubliczniać na łamach Gazet te komentarze. Sami dbajmy o swoją prywatność, jeśli boimy się publiczności, wylogujmy się z Facebooka. Bo polega on przede wszystkim na ekshibicjonizmie. Żyjemy w czasach braku tajności i prywatności. Wszyscy jesteśmy publiczni.
Skomentuj artykuł