"Charlie Hebdo" a nienawiść polska
Polskie komentarze do zamachu terrorystycznego w redakcji szmatławca "Charlie Hebdo" chyba najwięcej mówią... o polskich - różnorakich - fobiach. Zarówno tych w wydaniu "obrońców tradycyjnych wartości" jak i ich ideologicznych przeciwników.
Z całą świadomością określam "Charlie Hebdo" mianem szmatławca. Gazeta, która zamieszcza całą gamę plugawych "rysunków satyrycznych", sama prosi się o takie miano. To nie jest określenie pejoratywne: to odpowiednie słowo dla odpowiadającej mu treści. Nie zmienia to faktu, że nie odczuwam nawet cienia satysfakcji z racji morderstw, jakich dokonano na członkach redakcji pisma. A ponieważ niczego już nie można być pewnym w powszechnym rozgorączkowaniu, wyjaśniam: sprzeciw wobec szmatławych treści nie oznacza dla mnie równoznacznej sympatii z jakimikolwiek fundamentalistami (anty)religijnymi, głoszącymi (i praktykującymi) swoje "święte wojny" i "krucjaty".
Dlaczego jednak uważam, że polskie komentarze do tragedii więcej mówią o nas, niż o francuskich realiach? Bo jak w zwierciadle pokazują, w jakich kierunkach przesuwają się tutejsze fronty ideologiczne i konflikty, nowe formy polskich uprzedzeń wobec obcych. I w jak różny sposób zamach w Paryżu wykorzystywany jest przez naszą opinię publiczną do potwierdzania przeróżnych własnych poglądów i mniemań na "gorące tematy".
Po pierwsze, mamy dziś w Polsce - dość różnorodny - blok podpisujący się pod hasłem "stop islamizacji Europy". Ten gromadzi i katolickich tradycjonalistów (choć nie wiem, czy wszyscy, którzy tak się opisują, rzeczywiście nimi są) i zwykłych rasistów wszelkich opcji, reagujących z obrzydzeniem na wszystko, co "śniadawe". Mamy tu i tych, co widzą w konflikcie islamu ze światem Zachodu zarazem niepokojące, jak pobudzające krew w żyłach "starcie cywilizacji", jak i tych, co muszą kogoś nienawidzić via "wielkie kwantyfikatory" - a że "żydowskie spiski" chyba wypadały już z mody, to nienawidzą "kozojebców" (dość popularne w pewnych internetowych kręgach określenie na muzułmanów). Mamy tam także tych, co widzieli na własne oczy getta imigrantów na Zachodzie (i to im wystarcza, by oceniać islam wedle jedynie słusznego klucza), i tych, którzy znają "religię Proroka" z telewizyjnych klisz, obowiązkowo ukazujących jej wyznawców jako rozwrzeszczany tłum z bronią w rękach. Mamy tutaj ludzi, którzy islam kojarzą tylko z wyrokami śmierci na chrześcijan, i tych, którzy uważają, że "jedząc kebaba osiedlasz Araba". Oczywiście, wszystkie powyższe poglądy i ich wyznawcy mieszają się w niezliczonych układach i konstelacjach.
Osobną sprawą jest to, że część z wyżej wspomnianych grup nie do końca potrafi się zdecydować, czy jest bardziej uprzedzona do islamu, czy do "zgniłej cywilizacji Zachodu". Podejrzewam, że chcieliby, by w powszechnym armagedonie "starcia cywilizacji" obie strony się wykończyły, dając miejsce jakiemuś lepszemu światu. Przykładowo katolickiej teokracji, czy jakiemuś innemu "doktrynalnie słusznemu" państwu policyjnemu. Póki co jednak - biadoląc nad upadkiem Zachodu zżymają się na "śniadych" imigrantów, którym zachodnia multi-kulti umożliwiła przybycie na nasz kontynent. Przy okazji: część z tych zaciekłych wrogów "otwartości Zachodu" i "islamskiej zarazy" w celach zarobkowych krócej lub dłużej przebywa na tym "zgniłym Zachodzie", samemu padając niekiedy ofiarą uprzedzeń, tyle że antypolskich.
W innym miejscu tego sporu mamy nierzadko miłośników świeckiej tolerancji, którzy w ostatnich dniach piszą o sobie, że też "są Charliem". Jak chętnie podkreślają, brzydzą się wszelkim fanatyzmem. Może poza własnym, często skrajnie antychrześcijańskim. I owszem, znam takich zwolenników świeckości, łagodnych jak baranki, których konta na portalach społecznościowych ociekają od najmniej wybrednych satyr na chrześcijaństwo i "Boga chrześcijan", a ich walka z uprzedzeniami religijnymi kończy się tam, gdzie zaczynają się ich własne uprzedzenia (anty)religijne. A nawet jeśli wyrażają się w sposób bardziej stonowany, bo są kulturalnymi i wykształconymi ludźmi, to uważają, że "laicki światopogląd" daje im mandat do protekcjonalnego traktowania wszystkiego, co kojarzą z religią. Choć - gdy uznają, że muszą dać twardy odpór katofaszymowi - nie będą stronić od grup społecznościowych w rodzaju "Jan Paweł II zajebał mi szlugi".
Można odnieść wrażenie, że część miłośników tolerancji, gdy już rozmawia o religii, najchętniej poklepałaby cię po ramieniu i dla twojego własnego bezpieczeństwa umieściła w getcie dla "przeżytków średniowiecza". Zresztą, ich niechęć do chrześcijaństwa bywa wypadkową niechęci do każdej religii, w tym do islamu czy judaizmu. Śmieszą ich żarty w "Charlie Hebdo", ponieważ nie godzą w żadne z ich własnych "świętości". Nie przyjmują do wiadomości, że plugawe dowcipy kolportowane na masową skalę nie są żadnym "zabezpieczeniem wolności", ale pałką, którą bije się "tych innych", równocześnie plując im w twarz. Z gestu ludzkiego współczucia wobec ofiar morderstwa chcieliby uczynić ideologiczne narzędzie walki o "radykalną laickość". Przy okazji - jak zdarzało mi się czytać tu i ówdzie - sądzą, że sympatyzując z "Charlie Hebdo" walczą z katofaszystowskim państwem polskim, czy wręcz nadwiślańską teokracją. Jak mówię, nierzadko uważają się za osoby bardzo liberalne światopoglądowo, a przez to - z definicji - tolerancyjne. Ale ich tolerancja kończy się tam, gdzie zaczyna możliwość mniej lub bardziej dyskretnego szyderstwa z "katabasów", "dewotów" i "moherów". Choć bywa, że chrześcijaństwo (lub inne religie) tolerują o tyle, o ile uda się im przykroić je do własnych oczekiwań - dlatego czasem miewają swoich "ulubionych" (eks)księży, głoszących poglądy "zreformowanie chrześcijańskie". Tolerują to, co przykrawa do ich własnych oczekiwań - niewielka to w gruncie rzeczy sztuka.
Co interesujące - przedstawiciele drugiej z grup przeciwstawiają się często uprzedzeniom "rasowym" wobec świata arabskiego, ale nie bardzo wiedzą, jak poradzić sobie z problemem islamskich imigrantów na europejskiej ziemi. Być może sądzą, że "Charlie Hebdo" jest najodpowiedniejszym instrumentem do tego, by nauczyć imigrantów "świeckich wartości". Kłopot w tym, że to najgorsza z możliwych metod.
Gdy przyjrzeć się raz po raz gorącym sporom jednych z drugimi, można odnieść wrażenie, że to przedsmak piekła dla Polaków, wymalowanego wszystkimi możliwymi barwami interesownej i bezinteresownej złośliwości i uprzedzeń. Wszelka eskalacja zła jest paliwem dla ich wojenek: jednym daje usprawiedliwienie dla własnych uprzedzeń, drugim walka z cudzymi uprzedzeniami umożliwia krzewienie własnych. I to, obok trupów, jest największym problemem wynikającym z terroryzmu - przelana krew staje się błotem, w którym taplać się mogą nienawistnicy spod wszelkich sztandarów.
Skomentuj artykuł