Egipt nie cichnie. "Mubarak musi odejść!"

Zobacz galerię
Bożena Wałach / DEON.pl

W Egipcie niepokoje trwają już tydzień i nie widać końca. Póki co Mubarak trzyma się mocno i ani myśli o ucieczce, jak to uczynił jego tunezyjski kolega. Czy ma szansę na utrzymanie władzy?

Robert D. Kaplan, wybitny politolog amerykański, słusznie zauważa, że rewolucja, która obaliła reżim tunezyjski, a teraz wstrząsa systemem politycznym Egiptu, nie jest ani antyzachodnia, ani amerykańska. Ludzie, którzy wyszli na ulicę, nie żądają wolnej Palestyny czy zerwania stosunków z Izraelem. Żądają skutecznej walki z bezrobociem, mówią „nie” korupcji i zakłamaniu elit i chcą poprawy warunków życia.

Kraj od 30 lat rządzony jest twardą ręką. Okoliczności, w jakich Mubarak przejął władzę – po zamordowaniu prezydenta Anwara Sadata - usprawiedliwiły wprowadzenie stanu wojennego, który do dziś nie został zniesiony, a przez kilkadziesiąt lat pozwalał na bezkarność władzy, policji i służb specjalnych. Protesty pokazały, jak bardzo znienawidzona jest policja.

Egipcjanie obwiniają prezydenta o swoją biedę. Liberalna polityka ekonomiczna zaowocowała wzrostem gospodarczym, ale niewiele zmieniło się w sytuacji prostych ludzi. Beneficjentami są ludzie z otoczenia prezydenta i jego syna, na dalekich przedmieściach wyrastają wille z basenami, podczas gdy połowa społeczeństwa żyje za mniej niż 2 dolary dziennie. Według badania przeprowadzonego przez jedną z rządowych agencji wśród Egipcjan w wieku 18 – 29 lat są aż 4 miliony bezrobotnych, a to 22 proc. społeczeństwa. W tym samym przedziale wiekowym prawie 30 proc. ludzi nie ukończyło nawet szkoły podstawowej, a 10 proc. nigdy edukacji nie rozpoczęło. Egipcjanie, zwłaszcza młodzi ludzie, czują się sfrustrowani i poniżeni, widząc w jak bezczelny sposób są oszukiwani przez bogacącą się ich kosztem kastę urzędników i polityków.

Mubarak musi odejść

Protesty trwają od kilku dni. Ani godzina policyjna, ani czołgi krążące po ulicach nie odstraszają dziesiątek tysięcy manifestantów do wychodzenia na ulice. Głównej przyczyny plag, jakie dotknęły Egipt, ulica dopatruje się w osobie prezydenta i zdecydowanie domaga się jego odejścia.

Języczkiem u wagi jest armia i służby specjalne, bo to na nich prezydent oparł swoją władzę. W powszechnym przekonaniu to postawa wojskowych zadecyduje o jego losie. Jak w całym świecie arabskim, także i w Egipcie, władzę ma ten, kto kontroluje służby specjalne i armię (prezydent Tunezji musiał uciekać, bo jego oficerowie stanęli po stronie protestujących). O ile szeregowi żołnierze egipscy są sercem po stronie demonstrantów, to ich zwierzchnicy zastanowią się parokrotnie, zanim zwrócą się przeciw swemu naczelnemu wodzowi. Ryzykują zdecydowanie więcej – posady, majątki – nie od dziś wiadomo, że są opływającą w dostatki elitą. Sam Mubarak był wysokiej rangi oficerem, zanim przejął władzę w kraju.

Na dodatek prezydent robi, co może, by zatrzymać armię po swojej stronie. Ogłoszone przez Mubaraka zmiany w rządzie wskazują, że mamy do czynienia ze sprytnym graczem. Prezydent mianował Omara Sulejmana, lojalnego szefa wywiadu, na wiceprezydenta - to stanowisko było dotąd nieobsadzone. Były szef lotnictwa Ahmed Mohammed Szafik otrzymał zaś misję utworzenia nowego rządu.

Prezydent zagrał w mocne karty, zwłaszcza, gdy mowa o wpływowym Sulejmanie. Ten mało znany opinii publicznej człowiek, to jeden z najbardziej wpływowych szefów służb wywiadu na całym Bliskim Wschodzie. Z ramienia Egiptu brał udział w izraelsko-palestyńskich negocjacjach pokojowych - próbował pogodzić ze sobą skłócony Fatah i Hamas. Mediował również między opozycją a rządem w Jemenie. Ma ogromne znajomości i wpływy w całym regionie – może więc ocalić skórę Mubarakowi. Czy w zamian za zapewnienie lojalności tajnych służb i armii, Omar zostanie następcą Mubaraka w miejsce jego nielubianego i nieszanowanego przez wojskowych syna? Tak twierdzą niektórzy eksperci.

Na egipskiej ulicy w to, że nowy zastępca prezydenta oraz nowy premier poprowadzą Egipt ku zmianom nikt nie wierzy. To w końcu jego bliscy i całkowicie oddani współpracownicy. - To marionetki. Mubarak odejdź - krzyczał tłum na ulicach Kairu, gdy telewizja pokazywała nominację. - Chcemy zmiany reżimu. Powinniśmy tworzyć państwo demokratyczne, rozpisać wolne demokratyczne wybory. Cały świat powinien sobie uświadomić, że Egipcjanie nie wrócą do domów, jeśli nie zostaną spełnione ich żądania. Mówimy o upadku faraonistycznej dyktatury - komentował posunięcia prezydenta noblista Mohammed ElBaradei, który kilka dni temu przybył do Egiptu by stanąć na czele protestów.

Co zrobi armia?

Los prezydenta Tunezji był przypieczętowany w momencie, gdy szef sztabu generalnego tunezyjskiej armii gen. Raszid Ammar odmówił otwarcia ognia do demonstrantów. A potem, co jeszcze bardziej zaskakujące, sam odmówił przejęcia władzy. Czy armia egipska zachowa się podobnie, czy poprze ulicę? Ellen Knickmeyer, publicysta „Foreign Policy”, słusznie zauważa, że tunezyjskie wojsko bardzo wyróżnia się na tle sił zbrojnych innych krajów arabskich. Mała, ale dobrze wyszkolona i zdyscyplinowana armia tunezyjska, uważana jest za mniej skorumpowaną. Jako jedyna w regionie stroni od współpracy z amerykańskimi wojskami, uznając je za zbyt protekcjonalne. Korzysta też z niewielkiego, bo wynoszącego zaledwie ok. 4 mln dolarów w roku, wsparcia finansowego USA.

Natomiast wojsko egipskie to zupełnie inna liga. Wojskowi przyjmują od Amerykanów niebagatelną sumę 1,3 mld dolarów rocznie. – To praktycznie oznacza, że siły zbrojne rządzą krajem – twierdzi Daniel Brumberg z U.S. Institute of Peace. Korzytają z rozlicznych przywilejów, a emerytury spędzają w nadmorskich willach. Mają wiele do stracenia opowiadając się po stronie demonstrantów. A Mubarak, dawny wojskowy, jest jednym z nich. Czy wojsko będzie miało jakikolwiek interes w obaleniu władzy, która jest dla niego korzystna i likwidacji układu, w którym to generałowie rządzą w Egipcie? A bez wojska żadna "rewolucja" się nie uda.

Ostrożne reakcje Zachodu

Sytuację w regionie obserwują wszyscy, ale przebieg wydarzeń w Egipcie leży przede wszystkim na sercu Ameryce i Izraelowi. Egipt to drugi najważniejszy sojusznik Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, od zawsze wspierający interesy regionalne USA i gwarant spokoju państwa żydowskiego. Przewrócenie reżimu byłoby katastrofą dla amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. Wypowiedzi Obamy są więc ostrożne: nawołuje do reform i niestosowania przemocy, i, co najważniejsze, nie kopie dołków pod Mubarakiem.

Nie jest pewne, kto objąłby po nim władzę. Opozycja jest rozdrobniona i jak na razie skoncentrowana na jednym: wyeliminowaniu Mubaraka. Po jego odejściu jednak zaczną się rozgrywki o przejęcie schedy. Najsilniejszą partią opozycyjną jest Bractwo Muzułmańskie cieszące się popularnością wśród biedoty. Ich rządy najbardziej przerażają Izrael: Bractwo Muzułmańskie jest politycznym i finansowym sponsorem Hamasu. Negocjacje izraelsko-palestyńskie pewnie długo nie ruszyłyby z miejsca. Egipt bez Mubaraka nie byłby już tak prozachodni. Nawet typowany na lidera opozycji Mohamed el-Baradei, były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, był przez Amerykanów oskarżany o sympatie proirańskie i niechęć do Izraela.

Rząd Netanjahu stosuje sprytną taktykę niewychylania się. To jedyne słuszne rozwiązanie, bo ewentualne wyrazy poparcia dla Mubaraka byłyby tylko pocałunkiem śmierci. Niemniej Izrael na wszelkie zmiany władzy w Egipcie patrzy z wielkim niepokojem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Egipt nie cichnie. "Mubarak musi odejść!"
Komentarze (2)
R
Robinson
3 lutego 2011, 10:02
Proszę poprawić błąd - pisze się "języczkiem u wagi", a nie "uwagi". Chodzi nie o uwagę, lecz o wagę.
Bogusław Płoszajczak
31 stycznia 2011, 19:03
Oby tylko konflikt społeczno - ekonomiczny nie przerodził się w religijny. Podczas przewrotów łatwo o fanatyzm.