Historyczna głodówka
Błażej Strzelczyk
W Polsce niestety ciągle żyją ludzie, którzy uważają, że ich patriotyzm jest prawdziwy tylko wtedy, gdy wisi nad nimi kat-oprawca.
O tym, że przez dwa minione tygodnie w krakowskim kościele salezjanów pięciu opozycjonistów z lat 80. głodowało, sprzeciwiając się planowanym zmianom w nauczaniu historii, dowiedziała się już cała Polska.
Mężczyźni przerwali głodówkę dopiero na prośbę kard. Stanisława Dziwisza, który odwiedził ich pod koniec ubiegłego tygodnia. Jednak już kilka godzin po przerwaniu protestu w Krakowie, grupa warszawskich opozycjonistów przejęła inicjatywę i rozpoczęła strajk głodowy w stolicy.
Tak już kiedyś było
Głodujący sprzeciwiają się reformie systemu oświaty. Ich zdaniem, zmiany, jakie wejdą w życie po wprowadzeniu ustawy autorstwa MENu, pozbawią uczniów możliwości zdobywania wiedzy z zakresu historii.
- Nie jesteśmy samobójcami i nie wiem, jak długo wytrzymamy, ale już samo to, że tutaj głodujemy, spowoduje, że media o nas napiszą, i minister edukacji będzie musiała wypowiedzieć się w sprawie - mówił na początku protestu Grzegorz Surdy, jeden z inicjatorów głodówki.
W rozmowach dziennikarzy z krakowskimi wojownikami o historię w szkołach przewijały się rożne - często absurdalne argumenty za głodówką. Mężczyźni byli (rozumiem, że nadal są) przekonani o tym, że w polskiej szkole dzieje się równie źle jak pod zaborami. Chcieli wręcz, by uważano ich za kontynuatorów słynnego strajku szkolnego we Wrześni.
O co chodzi z tą reformą?
Wróćmy do tych, którzy w dzisiejszej Polsce, z ponad dwudziestoletnią tradycją demokratyczną, zmuszeni są do ogłoszenia strajku głodowego. Z analiz publicystycznych, jak również z wypowiedzi i lektury strony internetowej MEN, można zweryfikować konsekwencje wprowadzenia uchwały przygotowanej przez rząd.
Z powyższych źródeł wynika, że Ministerstwo równie mocno jak głodujący zaniepokojone jest jakością lekcji historii w szkołach. Sam doskonale pamiętam, że podczas całej edukacyjnej drogi, nigdy nie rozmawialiśmy na zajęciach z historii o czasach powojennych, o Okrągłym Stole czy obaleniu muru berlińskiego. Mimo to doskonale przerobiliśmy epokę faraonów. O tym, jak budowano piramidy, dowiadywałem się na początku każdego etapu swojej edukacji, a o tym, w jaki sposób w Polsce pojawiła się demokracja, musiał mi opowiadać tata.
Aby to zmienić, MEN chce wprowadzić nowy przedmiot w liceum - "Historię i społeczeństwo".
Robert Szuchta, nauczyciel historii w LXIV LO w Warszawie, na łamach jednej z ogólnopolskich gazet zmiany systemu wyjaśniał tak: "W gimnazjum nauka kończy się na 1918 roku. Historii najnowszej młodzież uczy się w I klasie liceum. W II klasie liceum uczniowie muszą dokonać wyboru. Ci, którzy wybiorą profil humanistyczny i będą zdawać historię na maturze - wybiorą historię jako cykl nauczania: od starożytności do dziś. Będą mieli po cztery godziny tygodniowo w II i III klasie. Reszta uczniów będzie miała nowy przedmiot - >Historia i społeczeństwo<. W tym przedmiocie jest dziewięć modułów wątków tematycznych i pięć epokowych, z których nauczyciele razem z uczniami wybiorą cztery. Mogą to być konkretne epoki albo pewne zagadnienia, np.: wątek tematyczny >Rządzący i rządzeni<. I to zagadnienie śledzą na przestrzeni dziejów. Uczniowie mają ten przedmiot dwa razy w tygodniu w II i III klasie liceum".
Wynika z tego, że każdy uczeń liceum przerobi cały materiał z historii. Ci, którzy, będą przygotowywali się do matury - słusznie - będą mieli więcej szczegółów. Ci zaś, którzy mają umysły ścisłe, dostaną wiedzę ogólną i będą mogli liczyć, że cały materiał przerobią w terminie.
Kalka z komunizmu
Tłumaczenia głodujących nie przekonują mnie. Oni wolą mówić, że historię się w dzisiejszych czasach gnębi. Że Ministerstwo jest na niemieckich usługach (albo rosyjskich) i chce oduczyć uczniów patriotyzmu. Byłem w kościele salezjanów i rozmawiałem z protestującymi. Przekonywali mnie, że "Donald Tusk wprowadza system totalitarny" a w Polsce panuje "dyktatura reżimu eurokomuny".
Rozumiem obawy środowisk prawicowych. Władzę w Polsce mają dziś ci, z którymi protestujący się nie zgadzają. Rozumiem, że ktoś sprzeciwia się decyzjom podejmowanym przez rządzących, na których nie oddało się swojego głosu. Przekonanie jednak o reżimie w Polsce jest absolutnym nadużyciem. Przez te lata wypracowaliśmy odpowiednie metody walki o własne poglądy. Aby lansować swoje teorie, możemy wykorzystać dialog czy debatę. Władza nie wsadza do więzienia za poglądy, z którymi się nie zgadza. A protestujący w sprawie historii, nie chcą dyskutować.
Staram się odpowiedzieć na pytanie skąd - mimo wolności w Polsce - biorą się inicjatywy ogłaszania głodówki w sprawie zmian w systemie nauczania historii. Odnoszę wrażenie, że nie o historię tu chodzi, ale o potrzebę wyrażania swoich poglądów na wzór tego, jak robiło się to - wtedy z przyczyn obiektywnych - 25 lat temu. Wtedy wróg był jasny.
Ostatnie lata pokazują, że w wielu Polakach drzemie potrzeba powrotu do tamtych czasów. Przerażająco brzmią bowiem wyniki badać społecznych, z których wynika, że zaskakująco duża grupa rodaków nie do końca czuje się wolna.
W krzykach maszerujących w każdym możliwym proteście dopatruję się potrzeby ponownego bycia okładanym gumową pałką. To trochę tak, jakby prawdziwy patriotyzm miał rację bytu tylko wtedy, gdy nad głową mamy kata.
Nie namawiam nikogo do zapominania polskiej tradycji i historii. Przeciwnie: namawiam do myślenia o polskiej tradycji i współczesności, do poddawania krytycznej refleksji różnych kształtów polskiego patriotyzmu. Zachęcam przede wszystkim do tego, by rozpocząć uczenie się wolności. Uczenie się bycia patriotą w czasach wolnych.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł