Homopropaganda vs dobro wspólne
W najbliższych dniach rozpocznie się parlamentarna ofensywa w sprawie zalegalizowania tzw. związków partnerskich. Swoje projekty w tej sprawie złożyły trzy ugrupowania (PO, RP i SLD). Wszystkie te projekty zakładają możliwość zawarcia oficjalnego związku przez osoby tej samej płci. Co jednak mają zrobić ci, którzy z żadną z tych propozycji się nie zgadzają? Czy nie jest to czas, w którym należałoby okazać swój stanowczy sprzeciw?
Jesteśmy świadkami wytyczania drogi, która ostatecznie prowadzi donikąd. Co gorsza, dzieje się to w chwili, w której należałoby się troszczyć przede wszystkim o przyszłość wspólnoty, którą my - jako Polacy - tworzymy. To o tę przyszłość w pierwszej kolejności należałoby się zatroszczyć. Wspólnoty nie można przecież oddzielić od wartości, którymi żyje. Tymczasem obserwujemy proces odwrotny. Jeśli ustawodawca zamierza postawić znak równości pomiędzy związkiem homo - a heteroseksualnym, to czy tym samym nie umniejsza fundamentalnej wartości, jaką dla państwa stanowić powinna rodzina?
Gdy spojrzy się na inne kraje (głównie Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych), wyraźnie widać, że tworzenie prawnych konstrukcji, umożliwiających gejom czy lesbijkom życie w zalegalizowanych przez państwo związkach, zawsze staje się przyczynkiem do starania się o kolejne prawa. Jest to więc droga do kolejnych ustępstw wobec środowisk osób homoseksualnych. Jeśli prawodawca mówi A to nie ma powodów, by w przyszłości nie powiedział B. Wczoraj legalizacja związku, dziś adopcja dzieci, jutro… I tak powoli zaciera się granica pomiędzy tym, co naturalne, a tym, co tylko sprawia wrażenie autentyczności.
Przysłuchując się debacie na temat związków partnerskich, można stracić z oczu punkt odniesienia, który dotychczas wydawał się czymś oczywistym. Jednostronność i ideologiczna jednomyślność uczestników tej debaty sprawiają, że z horyzontu znika to, co do tej pory wydawało się być fundamentem wszystkiego (w tym przypadku małżeństwo rozumiane jako związek kobiety i mężczyzny, którego owocem jest potomstwo)
Trwająca obecnie dyskusja na temat legalizacji związków partnerskich toczy się teraz przede wszystkim wokół różnic między projektami ustaw, a nie zasadności ich uchwalania. Wszystkie projekty - PO, SLD i RP - zakładają przecież możliwość zawarcia związku przez osoby tej samej płci. Głosy przeciwników są marginalizowane. Ci, którzy nie zgadzają się z ideą związków partnerskich, z automatu zaliczani są do konserwatywnego zaścianka, którego nie traktuje się przecież poważnie. A to, że osoby te powołują się na obecnie istniejący porządek prawny i na obowiązującą Konstytucję? A jakie to ma znaczenie?
Nie wydaje mi się, by geje i lesbijki przed założeniem związku zabiegali o czyjekolwiek przyzwolenie. Czy aby żyć w związku homoseksualnym, potrzebna jest więc zgoda ustawodawcy? Problem ze związkami partnerskimi jest taki, że przy stanowieniu prawa, ustawodawca "wysyła" komunikat, iż postępowanie takie mieści się w dopuszczalnej przez społeczeństwo normie. Inaczej mówiąc, związek partnerski jest tak samo dobry jak związek mężczyzny z kobietą. A jeżeli jest tak samo dobry i naturalny, to nie ma przeszkód, by dzieci od pierwszych lat nauki szkolnej mogły poznawać różne modele związków: ten staroświecki - mężczyzny i kobiety i ten nowoczesny - kobiety z kobietą czy też mężczyzny z mężczyzną.
Rodzi się więc pytanie, co się z nami stało, że musimy obecnie gorączkowo szukać argumentów za obroną małżeństwa jako związku mężczyzny z kobietą. Przecież jeszcze do niedawna nikt z nas tego nie podważał. Żyjemy przecież w kraju, którego kultura nierozerwalnie związana jest z katolicyzmem, w dodatku kraj ten leży na kontynencie, który wyrósł na chrześcijańskich korzeniach.
Być może rzeczywisty "rząd dusz" sprawują w Polsce grupy interesów i media ze swoją mainstreamowi ideologią, która wmawia ludziom, że poglądy i przekonania, które mają, powinny być głęboko skrywane przed światem w tzw. sferze prywatnej. Bardziej chcę jednak wierzyć w ludzki rozsądek. W to, że kiedy przekroczona zostanie masa krytyczna, wspólnie i spontanicznie okażemy swój sprzeciw, bo jesteśmy u siebie i mamy do tego prawo.
Skomentuj artykuł