Ile stracimy po wejściu do strefy euro?
Polska nie ma szans i nie powinna na razie wchodzić do pogrążonej w kryzysie strefy euro - uważają ekonomiści. Ich zdaniem trzeba poczekać, aż Euroland upora się z kłopotami zadłużonych krajów.
Wprawdzie podkreślają korzyści jakie mogą płynąć z przyjęcia wspólnej waluty, jednak może się okazać, że koszty szacowane na blisko 28 mld zł, przewyższą o kilka miliardów korzyści. Bardzo prawdopodobny jest też drastyczny wzrost cen. Chleb, mleko oraz warzywa mogą podrożeć nawet o 20 procent.
Premier Donald Tusk powiedział, że Polska musi podjąć decyzję, czy chce przystąpić do strefy euro. Zapowiedział, że będzie przekonywał do tego wszystkich partnerów w kraju. Szefa rządu poparł zaraz minister finansów - Jacek Rostowski. Zaczęły nawet padać daty wymiany złotego na euro - 2014 albo 2015 rok.
Ekonomiści wylewają jednak kubeł zimnej wody na głowy polityków. Wprawdzie ich zdaniem przyjęcie euro nam się opłaci, ale jako najszybszą, realną datę przystąpienia do unii walutowej wskazują - 2017 rok.
Money.pl pyta profesorów ekonomii: czy i kiedy Polska mogłaby wejść do strefy euro?
Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, główny ekonomista BCC
Żeby wejść do strefy euro, to najpierw musimy wejść do przedsionka, tzw. ERM II. Tam przebywać około dwa lata po to, żeby spełniać kryterium stabilności kursu złotówki do euro. Wejście do korytarza walutowego, gdzie kurs złotego wobec euro mógłby się wahać w granicach plus/minus 15 proc. od kursu ustalonego, będzie możliwe po tym, jak ustabilizuje się sytuacja w strefie euro. To się stanie w ciągu około 3 lat. Najwcześniejszy termin wejścia do strefy euro to 2017 rok.
Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP
Dopóki strefa euro nie poradzi sobie z kryzysem, to nie ma o czym mówić. W naszym interesie narodowym jest pozostanie poza nią. Ktoś, kto podjąłby obecnie decyzję o przystąpieniu Polski do strefy euro naraziłby nasz kraj na olbrzymie koszty kryzysu finansowego. Jeżeli warunki przystąpienia do strefy się nie zmienią, to Polska i tak do niej nie wejdzie. Recesja która nas czeka w przyszłym roku i potrwa dłużej niż rok, spowoduje, że dług publiczny Polski liczony według kryteriów unijnych przekroczy 60 proc. PKB. Najbardziej prawdopodobna jest dekada kryzysu w Eurolandzie, a w Polsce, przy bardzo złej strukturze wydatków publicznych, dług będzie musiał rosnąć.
Dariusz Rosati, były minister finansów, a także były szef MSZ
Polsce ekonomicznie opłaca się wejście do strefy euro. Euro jest silną walutą, a Euroland się coraz bardziej integruje. Niestety na razie nie wiemy, jaki ostatecznie kształt przyjmie unia walutowa. Kryzys ujawnił cały szereg słabości, miedzy innymi możliwość nadmiernego zadłużania się. W tej chwili dokonywane są reformy i dobrze byłoby poczekać aż się skończą. Mamy już pakt fiskalny, instrumenty dyscyplinujące członków, realizowana jest unia bankowa. To może potrwać jeszcze co najmniej rok. Musimy mieć gwarancje, że sytuacje takie jak kryzys grecki się nie powtórzą. Pierwsza, możliwa data naszej akcesji to 2017 rok.
Witold Orłowski, członek Rady Gospodarczej przy premierze
Odpowiedź na pytanie czy wchodzimy dzisiaj brzmi oczywiście - nie! Proces naprawiania strefy trwa. Dopóki wszystkie błędy, które wpędziły Euroland w kryzys nie zostaną naprawione, to decyzji nie powinniśmy podejmować. Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że podjęcie decyzji o wejściu to jest dość szybki proces, natomiast nasze przygotowania zajmą wiele lat - minimum trzy lata. Zakładając, że podejmiemy taką decyzję i konsekwentnie będziemy się przygotowywać to najwcześniejszą datę naszego wejścia którą mogę wskazać, to 2017 rok.
Z wyliczeń różnych instytucji finansowych, w tym Narodowego Banku Polskiego, wynika, że samo przyjęcie i wprowadzenie euro do obiegu gotówkowego będzie kosztować od 20,5 do 28 mld zł.
Największe koszty transformacji walutowej poniosą przedsiębiorcy (15,7 - 20 mld zł). Zdecydowanie mniej pochłonie przystosowanie sektora finansowego (2,3 - 3,6 mld zł) i administracji publicznej (0,9 - 1,5 mld zł). Koszt, który poniesie bank centralny to nawet 2 mld zł.
Po stronie korzyści, jest przede wszystkim zniknięcie kosztów transakcyjnych związanych z ryzykiem kursowym i kosztami wymiany złotego na euro. Ich wartość szacowana jest na 15 - 22,5 mld zł. Ponadto wskazuje się na obniżenie kosztów po stronie firm - co najmniej 5,5 mld zł. Po wejściu do Eurolandu możemy też liczyć na obniżenie inflacji i wzrost inwestycji zagranicznych - nawet o 12 procent.
Nasze PKB może rosnąć szybciej nawet o 0,7 proc. rocznie, a wzrost wiarygodności wpłynie na spadek kosztów obsługi zadłużenia zagranicznego. To ma przynieść nawet 6,1 mld zł. Zyski z przyjęcia euro dla polskiej gospodarki szacowane są w najbardziej pesymistycznym wariancie na około 25 mld zł, a w najbardziej optymistycznym nawet na 57,6 mld zł.
Przyjęcie euro będzie wiązało się ze wzrostem cen w sklepach. Narodowy Bank Polski zarysował możliwe scenariusze. Według raportu, najbardziej ucierpią najbiedniejsi, bo najwięcej zdrożeją produkty obecnie najtańsze. Najczarniejszy scenariusz dla Polski zakłada, że produkty kosztujące obecnie między 10 a 50 zł podrożeją o 3,85 procent, a te, za które trzeba zapłacić około 1 -2 zł, podrożeją nawet o ponad 20 proc.
Z wyliczeń NBP wynika, że w związku z przyjęciem wspólnej waluty wydatki statystycznego emeryta lub rencisty wzrosną aż o 240 złotych rocznie. Dla pocieszenia dodajmy, że istnieje też scenariusz optymistyczny, zgodnie z którym ceny wzrosną średnio nie więcej niż o pół procent.
Z dotychczasowych doświadczeń państw przyjmujących wspólną walutę wynika, że wszędzie ceny w sklepach rosły. Tak było we Włoszech, na Słowacji i Łotwie. Sprzyjał temu mechanizm zaokrąglania cen, zwłaszcza dotyczyło to produktów o niskich cenach. Coś, co po przeliczeniu na euro kosztować miało np. 0,89 euro, nagle drożało do 0,99. Na Słowacji za takie praktyki groziła nawet kara do 100 tysięcy euro. Kontrolował to bank centralny tego kraju, specjalna komórka rządowa i tamtejszy urząd ochrony konsumentów.
Skomentuj artykuł