IO: Polski kibic potrafi dotrzeć wszędzie
Paweł, Łukasz i Jurek. Gliwice, Płock i Tychy. Ateny, Turyn, Pekin i Vancouver. Od sześciu lat nie opuścili żadnej ważnej dla polskich sportowców imprezy. Często nie mają biletów, ale są na każdej arenie. Mówili o nich Adam Małysz i Otylia Jędrzejczak. To dla nich największa nagroda.
"To już w pewnym sensie nasz sposób na życie. Kiedyś było nas więcej. Do Aten pojechaliśmy w dwanaście osób, zostało nas z różnych względów trzech. Jedni postanowili założyć rodziny i jak to nazywają - ustabilizować się, drugich nie stać było na przyjazd do Vancouver" - opowiadają.
Zamieszkali w Whistler. W jednym z najdroższych kurortów w Kanadzie, ale właśnie tutaj Polacy mają największe szanse na pozycje medalowe. "Ten przyjazd wcale nie jest taki drogi, jakby mogło się wydawać. Trzeba sobie radzić. Oczywiście, jak ktoś zaplanuje podróż na dwa tygodnie wcześniej może zapomnieć o oszczędzaniu, ale że my wiedzieliśmy o tym już od dawna, o bilety lotnicze i noclegi zadbaliśmy już znacznie wcześniej" - mówią.
Za przelot - 2400 zł, wynajęcie małego, góralskiego domku od prywatnej osoby - 300 dolarów doba, jedzenie - zupki chińskie z Polski, wejściówki - często za darmo. "Kombinujemy. Różne są metody, by dostać się na konkretną dyscyplinę, czy konkurencję. Na biathlon, i biegi często sami dojeżdżamy na nartach, gdzieś od drugiej strony. Proszę mi wierzyć - nie wszędzie stoją ochroniarze".
Gdzie było najłatwiej? "Jest w Kanadzie. Nie wiemy na czym to polega, ale na razie udaje nam się bez większych problemów omijać pewne przepisy. Ludzie są bardzo mili, trzeba tylko odpowiednio do nich podejść. Trochę bezczelności i duża pewność siebie wiele mogą zdziałać" - uważają.
Często nawet się nie umawiają jak postąpią. Idą na żywioł. "Tak było na przykład w Pekinie. Chcieliśmy koniecznie wejść na finał pływania z Otylią Jędrzejczak. Biletów jak na lekarstwo, a na czarnym rynku zastraszające ceny. Trzeba było jednak spróbować jakoś się dostać. Wchodziliśmy gęsiego i każdy kolejny wskazywał na tego z tyłu, że ten je ma. Jak tylko przeszliśmy przez bramkę, każdy szedł w innym kierunku. Nie było szans, by potem nas złapali" - opowiadają.
Największą dla nich nagrodą jest, gdy zostaną zauważeni przez sportowców. W Vancouver mówił o nich już Adam Małysz, Ewelina Staszulonek i Justyna Kowalczyk. "To my położylismy tę olbrzymią flagę przed sceną, na której odbywała się ceremonia dekoracji" - dumnie oświadczają. Ósma w saneczkowych jedynkach Staszulonek przyznała, że była w szoku, gdy usłyszała na starcie doping. "Nie mogłam uwierzyć. W Turynie była moja rodzina i mi kibicowali, ale nie spodziewałam się, że do Kanady też ktoś przyjedzie. To bardzo miłe" - podkreśliła.
Skomentuj artykuł