Jadę sobie pociągiem

Dariusz Piórkowski SJ

Z uporem maniaka będę powtarzał, że nie ma to jak podróżować po Polsce koleją. Bo to jest naprawdę kopalnia różnorodnych doświadczeń i skarbnica intelektualnych wyzwań. Wcale nie żartuję, mówię poważnie. Po co sobie łamać głowę jakimś sudoku, krzyżówką czy kryminałem. Samo bycie w pociągu ćwiczy mózg.

Wybrałem się w piątek z Krakowa do Warszawy. Pociągiem TLK, czyli Twoimi Liniami Kolejowymi. Cóż za intymna uczuciowa nazwa. Dawniej było "Tanie". Ale przecież to nie to samo co "Twoje".  Zapłaciłem 55 złotych, Podróż trwała prawie 3 godziny. Komfort niczego sobie jak na nasze standardy. Porządne wagony z przedziałami. Klimatyzacja. Toalety nawet w niezłym stanie. Tyle że ścisk na korytarzach. Ale nie oczekujmy zbyt wiele.

I jak to pojąć? Zapłaciłem dwukrotną cenę, więc na chłopski rozum wydawałoby się, że podróż powinna trwać krócej, wygodniej i schludniej. Chyba powinienem używać innego rozumu. Sam  już nie wiem jakiego.

Niebawem przychodzi pan w służbowym garniturku z poczęstunkiem. Jeszcze kilka lat temu PKP Intercity dawało w prezencie jakiś napój zimny lub gorący, a na dodatek sporej wielkości wafelek. Potem andrucik zmieniono na mniejsze okrągłe ciasteczko przekładane jakąś masą. A ostatnio rozmiary poczęstunku jeszcze się uszczupliły. W niedzielę dostaliśmy "Herbatnik korzenny" o wymiarach zbliżonych do biletu komunikacji miejskiej i grubości ok. 3 mm plus guma do żucia. Przypuszczam, że za parę miesięcy Wars będzie rozdawał po jednej draży. Cóż, kryzys to kryzys. Dopada również koleje. A na czym by tu zaoszczędzić, jeśli nie na ciasteczku? A poza tym, draża to jednak niezły pomysł. Człowiek mimo wszystko coś przegryzie, pozna ukryte smaki, bez pośpiechu, spokojnie. Zamiast wsuwać niepotrzebnie całe tony słodyczy, uczy się delektacji i rozkoszowania się niepowtarzalnością smaków. Sam nie wpadłbym na tak genialne rozwiązanie. Stopniowe przyuczanie pasażerów do umiaru w jedzeniu i piciu.

Po chwili zjawia się konduktor, zniecierpliwiony, że "musi"  swoim super high sprzętem sprawdzić kody kreskowe biletów internetowych. Dlaczego ci ludzie nie kupują tradycyjnych biletów tylko biednemu kolejarzowi sprawiają kłopot? Też jakoś nie potrafię odpowiedzieć na to niezręczne pytanie. Może brakuje im współczucia i wyrozumiałości? A może pasażerom w głowach się poprzewracało od tej współczesnej technologii, a przecież my tu siedzimy w pociągu PKP. 

Na twarzy jednej z pasażerek wzmaga wrzenie.Wypala, że zamierza złożyć reklamację z powodu opóźnienia pociągu. Ponoć można dostać jakieś odszkodowanie. I pyta konduktora, gdzie powinna się zgłosić na dworcu. Na co pan konduktor z rozbrajającą szczerością odpala: "Pani, ja tu tylko jeżdżę ekspresami. Nie mam  pojęcia o żadnych reklamacjach" .

Nawiasem wówiąc, mnie na samą myśl o bieganiu na dworcu od Annasza do Kajfasza, po uprzednim zebraniu pieczątek i różnorakich podpisów, odechciewa się jakichkolwiek rekompensat. No ale zdenerwowana pasażerka nie daje za wygraną. Przyciska konduktora do muru. "To kto ma mi udzielić informacji jeśli nie pan"? Biedak dalej tłumaczy się, że on tu tylko zamiata. Ale po chwili przypomina mu się, że chyba najpierw on musi coś podbić na stacji końcowej, a potem podpisać i że w sumie to się te odszkodowania nie opłacają.

I tak opóźnienia się zwiększają, a ciasteczka się zmniejszają. Coś za coś.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jadę sobie pociągiem
Komentarze (17)
J
Joanna
7 czerwca 2012, 13:23
Oj, prawda z tymi cenami i warunkami podróży. Na mojej trasie jechałam niedawno Eurocity: wagon wprawdzie nowoczesny, czysty, klimatyzowany, cena oczywiście kosmiczna, a opóźnienie... 70 min. Interregio: 4x taniej (dla studenta), wagon "40-letni", ale mimo to całkiem przyzwoity i zazwyczaj pociąg przyjeżdża na miejsce przed czasem.
A
Ag.
6 czerwca 2012, 22:25
 Dziękuję ojcu za ten felieton !
A
Ag.
6 czerwca 2012, 22:24
 Dziękuję ojcu za ten felieton !
Dariusz Piórkowski SJ
6 czerwca 2012, 10:25
Szanowny Panie Tomku, akurat ja uważam właśnie, że dzieje się wiele dobrego w tym kraju. Także na kolejach. Najwidoczniej nie zrozumiał Pan konwencji felietonu. Bardziej chodzi tutaj o pewną zabawną scenkę z podróży i próbę podejścia do sprawy z dystansem. A Pan widzi w tym zrzędzenie i rozciąga na wszystkie aspekty życia w Polsce. Pański argument z przeszłości za czasów "kamienia łupanego" i termitów też jest jakimś nieporozumieniem. Mnie nie chodzi o komfort jazdy, bo nie raz jechałem na korytarzu i w gorszych warunkach tylko o dużą i niewytłumaczalną dysproporcję w cenach biletów, która wcale nie odpowiada jakości podróży. To zupełnie inna sprawa. A pieniądze zakonu to myśli Pan, że spadają z nieba? Ja nie piszę tylko o sobie.
T
Tomek
6 czerwca 2012, 09:47
 Ksiądz Dariusz ma troche racji, że dysproporcja cenowa jest znaczna a nie idą za tym żadne dodatkowe korzyści, a wręcz komfort spada. Jednak nie narzekajmy tylko, bo niestety narzekaniem Polska stoi, zrzędzeniem, skarżeniem się. Tak się składa że spotykam codziennie wielu ludzi i odosobnionym przypadkiem jest jeśli ktoś powie coś wesołego, albo że coś dobrego się wydarzyło w życiu. Zazwyczaj jest to jęczenie jak to jest źle, narzekanie na wszystko i wszystkich. Drogi ojcze Dariuszu, komfort polskich kolei i tak jest dobry, zakon za bilety zwróci, wiec nie ma powodów do narzekań. Pomyśl jak to całe pokolenia jezuitów kąsały termity, pająki, jaszczury, napadali tubylcy, jedli to co było, chodzili w tym co było, a  i trąd i malaria i dżuma dawały pokaźne żniwo, a co niektórym to nawet bomby atomowe wybuchały nad głową i nie było to wcale tak dawno. Pozdrawiam ciepło.
Z
zielona
6 czerwca 2012, 07:37
Leszku, co prawda nie wiem, co ma piernik do wiatraka, czyli co mają wspomniane przez Ciebie książki do powyższego artykułu, ale myślę, że jestem w stanie rozwiać Twoją wątpliwość. Otóż JzN R. Brandstaettera jest powieścią, a książka Benedykta XVI o tym samym tytule nią nie jest. Powieść ma jakąś fabułę, akcję, która może wciągnąć, lub choćby zainteresować, dlatego często czyta się ją łatwiej. Książka Benedykta XVI jest książką naukową i myślę, że trzeba mieć przynajmniej jako takie pojęcie o teologii (ale o teologii jako dyscyplinie naukowej, która ma swój specyficzny język i specyficzne odniesienia, a nie o teologii jako ogólnie pojętym "zainteresowaniu Bogiem") i choć trochę ją lubić, aby przeczytać taką pozycję z przyjemnością. Dla mnie obie części "Jezusa z Nazaretu" BXVI były fascynującą przygodą, ale już na przykład "Miłość i Odpowiedzialność" K. Wojtyły czytam od kilku lat i nie moge przez nią przebrnąć, choć temat bardzo mnie interesuje - a powodem jest to, że to książka napisana językiem filozoficznym, którego nie lubię. Precyzja i logika niejedno mają imię :)
L
leszek
5 czerwca 2012, 21:16
Dlaczego w Polsce gorsza jakość kosztuje drożej, a lepsza taniej ? Dobre pytanie, dlaczego generalnie rzeczy podobne są zupełnie różne. Też się zastanawiam, dlaczego książki o tym samym tytule i dotyczące tej samej materii to znaczy "Jezus z Nazaretu" Romana Brandstaettera i Josepha Ratizngera są zupełnie różne. Sam też nie rozumiem, dlaczego długą, bardzo literacką i stylistycznie niełatwą książkę Brandstaettera jakoś przeczytałem jednym tchem, zaś przy zwięzłej, precyzyjnej i logicznej książce Ratzingera ugrzązłem w połowie i nie mogę się posunąć dalej. Zaś wykształcenie mam matematyczne, a wykonuję zawód o charakterze technicznym. 
J
Joanna
5 czerwca 2012, 20:51
Grudniowy poranek, pusta stacja w moim mieście i taki oto komunikat: "Uwaga! Pociąg Regio spółki Przewozy Regionalne z Jeleniej Góry do Wrocławia Głównego wjedzie na tor przy peronie czwartym. Następnie skład pociągu zostanie przestawiony na peron piąty. Prosimy zachować ostrożność, ponieważ w tym czasie na peron czwarty wjedzie inny pociag" :-)
P
piechur
5 czerwca 2012, 19:54
 Najlepiej iść na piechotę. Ekologicznie,  bezstresowo i najważniejsze:  NIC NIE KOSZTUJE!!!!!!!!POLECAM.
MG
Malwina Grabowska
5 czerwca 2012, 12:36
@ Autor Bo u nas płaci się za rezerwację miejsc. Co jest istotne nie tylko w wakacje. Ja rzadko jeżdżę, wybieram samochód ale czasem trzeba. Bo polskie drogi to czasem gorsza jazda niż bryczką :-)   I chętnie jeżdżę Inter City, bo mam spokój i o nic się martwię. A TLK to strach, że się będzie stało np. 7 godzin.    I też mi się kiedys spóźnił TLK
Dariusz Piórkowski SJ
5 czerwca 2012, 12:23
Ja też bardzo lubię czytać w pociągach. Mogę nadrobić sporo. Ale jednak drażni mnie trochę różnica w cenach biletów, a niemalże brak różnicy w czasie przejazdu i komforcie. W Niemczech cena biletu i czas przejazdu pociagiem zmienia się w zależności od klasy pociągu. Najwolniej i najgorsze to Regional Bahn, potem coś jak nasze Interregio, następnie Inter City i ostatni - najdroższy i najszybszy - Inter City Express. I to jest rzeczywiście różnica. Dlaczego więc u nas płaci się 120 zł za pociąg, który jedzie tyle samo minut co Interregio za 43 złote?
L
leszek
5 czerwca 2012, 11:55
Ja mam trochę inne wrażenia. Wczoraj musiałem jechać rano z Warszawy do Krakowa i wieczorem z powrotem, także tanimi liniami, ale w drodze powrotnej udało mi sie rozwiązać pewien problem natury informatycznej, który był dla mnie źródłem wielu bezsennych nocy i bólu głowy, są to niestety problemy bardzo żmudne. Swoją drogą, jeszcze kilka lat wcześniej mało komu się wydawało, że jadąc pociągiem można się za pomocą 3G łączyć z różnymi chmurami, ale zasługa samej kolei w tym niewielka. A jak jechałem z Warszawy do Krakowa to w końcu udało mi się doczytać do końca "Jezusa z Nazaretu" Romana Brandstaettera, lektura bardzo miła. Więc może każdy znajduje czego szuka.
D
Dami
5 czerwca 2012, 11:55
A na niektórych trasach osiągnięto sukces, większą punktualność pociągów. Jak?! Proste. Wydłużono znacznie czas przejazdu. I teraz jak pociąg jedzie bez dodatkowych opóźnień, to stoi sobie na niektórych stacjach parę minut. Można sprawdzić jaka piękna jest okolica. Na wybranych odcinkach pociąg zaś jedzie w tempie spacerowym - coś dla wielbicieli podziwiania krajobrazów, robienia zdjęć, kontaktu z naturą. Kiedyś spóżnienia tłumaczono dużą ilością pociągów, dzisiaj również - tylko, że małą. Jeżdżą tak rzadko, że nadzorujący ich ruch zasypiają lub się zagapią. Wiszą sobie ostatnio piękne billboardy reklamujące podkarpackie. Proponuję wybrać się pociągiem bliżej np. do Krynicy górskiej. Z Katowic 300km, nalepszy wariant połączeń to jedna przesiadka. Czas podróży: zaledwie 8 godzin. Rewelacja!
A
Anka
5 czerwca 2012, 11:25
Tak, niestety TLK jadący z Krakowa do Warszawy 3 godziny jest chyba tylko jeden, pozostałe jadą starą trasą, co daje podróży godzin 5... Z innych kolejowych kwiatków TLK do podróż z Krakowa do Gdyni - czemu nie? - przez Wrocław albo 2-godzinny przejazd z Krakowa do Katowic (20 lat temu osobówką jechało się jakieś 1h20min...) Jak oni to robią?
M
Mia
5 czerwca 2012, 11:01
jednym słowem: podróże kształcą:)
D
Darko
5 czerwca 2012, 10:20
Można spróbować Polskim Busem za 35 zł. Klima, internet, toaleta... Tylko niestety 5h się jedzie...
:
:D
5 czerwca 2012, 10:04
Twoje serce podpowiada - piechotą zdrowiej:D