Kamizelka Jerzego Stuhra

Kamizelka Jerzego Stuhra
Anna Sosnowska

Michał Wiśniewski, nasz lokalny celebryta za wszelką cenę, napisał kilka dni temu na swoim profilu na Facebooku: "Jestem chory... Jak na razie... rak". W pierwszym odruchu, co mnie trochę przeraziło, pomyślałam, że nie wierzę, że to pewnie kolejny ekshibicjonistyczny, dobrze wyreżyserowany spektakl piosenkarza.

Dopiero potem doszło do głosu współczucie. W tym akurat czasie czytałam "Tak sobie myślę… Dziennik z czasu choroby" Jerzego Stuhra, który od października zeszłego roku walczył z chorobą nowotworową. ("Walczył", ponieważ wynik leczenia to 1:0 dla aktora, i niech tak już zostanie do końca tego meczu.)

Na próżno szukać w tej książce szczegółowych opisów zabiegów czy wiwisekcji stanów emocjonalnych. Choroba pojawia się w "Dzienniku…" jakby ukradkiem, często zamknięta w słowie "niedola", wytyka czasem nosa z ustępów o teatrze, filmie, bieżącej polityce, ze wspomnień. Bo "teraz trzeba poprosić o kaczkę", zamienić piżamę na spodnie przed wyjściem na szpitalny korytarz ("Taka, niestety, inteligencka duma czy raczej dumka. (…)

DEON.PL POLECA

Lepiej byłoby w gaciach… ale nie potrafię."), bo trudno się czyta "Listy" Mrożka do Lema na szpitalnym łóżku - są za ciężkie, często spadają na podłogę, a przez kroplówkę nie można ich podnieść. "Rak" pojawia się w "Tak sobie myślę…" tylko raz - w zacytowanym liście od dziesięcioletniego Jędrusia. Chłopiec napisał: "Życzę Panu, żeby Pan szybko wyzdrowiał z raka i żeby Pan nadal był aktorem i czytał dzieciom bajki".

Przy lekturze "Dziennika…" miałam poczucie obcowania z czymś bardzo prawdziwym, a nie sprawnie wyreżyserowaną opowieścią, obliczoną na tanie wzruszenie. Jerzy Stuhr w tej książce, co sam podkreśla, postanowił "ujawnić, co myśli, a nie tylko, co i jak gra". I rzeczywiście o wielu sprawach mówi otwarcie, momentami dosadnie, bez znieczulenia - choćby o naszym narodowym niechlujstwie, o bezwstydzie polityków, o niewiarygodności krytyków, o swoich uczniach, którzy idąc na skróty, chałturzą. Nie oszczędza przy tym i samego siebie, bo nie raz w zapiskach aktora pojawia się autokrytyka czy autoironia. W jednym miejscu Jerzy Stuhr stwierdza: "(…)"Ciemność widzę, ciemność"! Tak, z tym przejdę do historii. Holoubek z "Wielką Improwizacją", Radziwiłowicz ze "Zbrodnią i karą", a ja z: "O, nasi tu byli!".

Wszystkie wspomnienia przywołane w książce, jasno i odważnie wyrażone opinie na różne tematy nie zatarły jednak we mnie wrażenia, że "Tak sobie myślę…" jest w swoim rdzeniu dyskretną i powściągliwą opowieścią o czasie choroby. Jerzy Stuhr (oby mi wybaczył to porównanie!) nigdy nie zdobyłby się na taki ekshibicjonizm, do jakiego ucieka się Michał Wiśniewski. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy były niewątpliwie słowa, które aktor słyszał od swojego ojca: "Pamiętaj, żebyś zawsze wychodził z domu w zapiętej kamizelce". Czyli jak mawiał Gombrowicz - żadnego zewnętrznego i wewnętrznego "rozmemłania" - dopowiada Jerzy Stuhr. A w jednym z ostatnich wpisów "Dziennika…", z połowy kwietnia, notuje: "Dopóki władza w rękach, zakładam i zapinam kamizelkę".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kamizelka Jerzego Stuhra
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.