Korczak jak Hiob
Mamy Rok Korczakowski. To dobra okazja, by przypomnieć człowieka, który chciał stworzyć nowy, lepszy świat oddając całego siebie wychowaniu i trosce o dzieci. Za tę troskę zapłacił życiem.
Bardzo trudno nie popaść w patos, pisząc o Henryku Goldszmicie - Januszu Korczaku, znanym też jako Stary Doktor. Byłby to patos o tyle niestosowny czy nawet głupi, że w jego życiu mało było patosu. Sam Korczak był człowiekiem bardzo ironicznym, niejednokrotnie sarkastycznym. A życie w gettcie to sprawa zbyt poważna nawet na patos. W ostatnim zapisku w pamiętniku oddał (tylko) tyle: "Podlewam kwiaty. Moja łysina w oknie - taki dobry cel? Ma karabin. - Dlaczego stoi i patrzy spokojnie?". Widzę zresztą tę scenę oczyma Wajdy z filmu "Korczak", a Stary Doktor ma twarz Wojciecha Pszoniaka.
Nieco wcześniej Korczak pisał: "Ojcze nasz, który jesteś w niebiesiech... Modlitwę tę wyrzeźbiły głód i niedola. Chleba naszego. Chleba". To modlitwa człowieka, którego głodu nie przerwie przekąska. Modlitwa człowieka, który odczuwa głód inaczej, niż my dziś (o ile w ogóle zdążymy głód odczuć). I chyba z tym głodem wiąże się moja największa lekcja wiedzy o dzieciach, jaką zawdzięczam Korczakowi. Wspomnienie z "rzeźni dzieci" na Dzielnej 39, z "domu przedpogrzebowego" najmłodszych w gettcie. Tam właśnie wydarzyła się scena, której sens każdy musi zrozumieć i odczuć sam. Korczak pisze: "Zatrzymałem się przy łóżku, na którym leżało dziecko. Myślałem, że chore i o nim zapomnieli. Bo często zdarzało się i tak. Nachyliłem się i widzę, że dziecko nie żyje. I w tej właśnie chwili wchodzi mały przedszkolak i kładzie na poduszce zmarłego chleb z marmoladą. - Po co mu to dajesz? - Bo to jego porcja. - Ale on już nie żyje. - Ja wiem, że nie żyje. - Więc po co położyłeś chleb? - Bo to jego porcja".
Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego.
Nie zgorszy chyba nikogo fakt, że Korczak pod koniec życia czuł się człowiekiem przegranym. Wszystko, co rozpoczynał, wielkie plany, które miał szansę zacząć realizować - rozpadło się w proch i pył. Dzieci, które miały żyć w lepszym świecie, więcej: same miały stać się w przyszłości lepszym światem - ginęły jak muchy, jak plewy na wietrze. W "Pamiętniku" z getta z goryczą całkowicie usprawiedliwioną pisał: "Udział mój w wojnie japońskiej. Porażka - klęska. W wojnie europejskiej - porażka - klęska. W wojnie światowej... Nie wiem, jak czuje i czym czuje się żołnierz armii zwycięskiej.... Pisma, w których pracowałem, zamykano, zawieszano - bankrutowały. Wydawca odebrał sobie życie zrujnowany". Brzmiałoby to jak użalanie się, ale w tamtych warunkach, w tamtym świecie? To był tylko raport ze stanu rzeczy. Choć - jestem przekonany - takich raportów w ludzkich dziejach napisano wiele. Być może jednym z nich po części jest także "Księga Hioba".
I jeszcze jedno wspomnienie z getta: …"Podlałem kwiaty, biedne rośliny żydowskiego sierocińca. - Ziemia spieczona odetchnęła. Przygląda się mojej pracy wartownik. Czy go drażni, czy rozrzewnia ta moja pokojowa o 6 rano czynność? Stoi i patrzy. Nogi szeroko rozstawił". Przypomina się fraza, jaką Archimedes miał pożegnać życie, prośba do rzymskiego żołdaka: "Noli turbare circulos meos" - "Nie niszcz moich kół". Antoni Słonimski wykorzystał to starożytne zdanie w wierszu "Niemcom":
Dumnie patrząc na miasta zdobytego gruzy,
Z krótkim mieczem skrwawionym, z pustego dziedzińca
Wszedł w dom Archimedesa rzymski barbarzyńca,
Gdy legion Marcellusa zdobył Syrakuzy.
Półnagi, dysząc ciężko w zakurzonym kasku,
Stanął chłonąc nozdrzami nową krew i zbrodnię.
"Noli turbare circulos meos" - łagodnie
Rzekł Archimedes, koła rysując na piasku.
Na średnicę i koło, i trójkąt wpisany
Pobiegła krew strumieniem żywym, ciemnym znakiem.
Archimedesie, broń się przed żołdakiem!
Archimedesie dzisiaj mordowany!
Krew wsiąkła w piasek, ale duch Twój żyje.
Nieprawda. I duch ginie. Gdzież zostaną ślady?
W marmurach Twego domu gniazda wiją żmije.
Wiatr koła kręci z piasku na gruzach Hellady".
Żmije, śmierć dobra, porażka, ciemność. Także niejasność przekazów. Wedle jednych, dzieci z sierocińca szły w sierpniu 1942 r. ze śpiewem, "rozpromienione, mały muzyk im przygrywał, a Korczak niósł na rękach dwoje najmłodszych, także uśmiechniętych, i opowiadał im coś zabawnego" (Władysław Szpilman). Wedle wspomnienia Marka Rudnickiego rzecz wyglądała inaczej: "Była straszliwa, zmęczona cisza. Korczak wlókł nogę za nogą, jakiś skurczony, mamlał coś od czasu do czasu do siebie. (…) Któreś z dzieci trzymało Korczaka za połę, może za rękę, szły jak w transie".
***
Wiele lat wcześniej, w roku 1919 Janusz Korczak w piśmie wydawanym w Domu Sierot tak żegnał czternastoletnie dzieci, opuszczające zakład: "Żegnamy tych wszystkich, którzy już odeszli lub niezadługo odejdą, aby nie powrócić. Żegnamy ich przed długą i daleką podróżą. A imię tej Podróży - Życie. Wiele razy myśleliśmy nad tym, jak żegnać, jakich rad udzielać. Niestety, słowa są biedne i słabe. Nic wam nie dajemy. Nie dajemy Boga, bo Go sami odszukać musicie we własnej duszy, w samotnym wysiłku. Nie dajemy Ojczyzny, bo ją odnaleźć musicie własną pracą serca i myśli. Nie dajemy miłości, bo nie ma miłości bez przebaczenia, a przebaczać - to mozół, to trud, który każdy sam musi podjąć. Dajemy wam jedno: tęsknotę za lepszym życiem, którego nie ma, ale kiedyś będzie, za życiem Prawdy i Sprawiedliwości. Może ta tęsknota doprowadzi Was do Boga, Ojczyzny i Miłości".
Chciałem pisać o Korczaku. A o czym napisałem? Staram się to zrozumieć. O Hiobie? O klęsce czy o zwycięstwie dobra? Nie wiem.
Skomentuj artykuł