"Nauczyciele powinni być podmiotem"

(fot. Wiktor Fresk)
Piotr Żyłka / DEON.pl

Uważam reformę oświaty za jedną z największych porażek III RP i jestem zdania, że z reformy Handkego trzeba się wycofać, że trzeba do tego przekonywać siły polityczne, partie, decydentów i, przede wszystkim, wprowadzać ten sposób myślenia do jak najszerszego obiegu społecznego.- twierdzi były wiceminister edukacji prof. Andrzej Waśko w rozmowie z Piotrem Żyłką.

Deon.pl: Jeżeli miałby Pan jednym słowem scharakteryzować stan polskiej edukacji, jakie by to było słowo?

Andrzej Waśko: Kryzys.

Dlaczego kryzys?

Oprócz zastarzałych słabości odziedziczonych po czasach PRL główną przyczyną tego kryzysu jest reforma Handkego. Byłem od początku przeciwnikiem tej reformy. Uważałem, że system szkolnictwa, który w Polsce funkcjonował – przynajmniej jeśli chodzi o jego strukturę – nie wymagał takiej rewolucji jak na przykład tworzenie gimnazjów i trzyletniego liceum, czy  przekazywanie większości uprawnień do prowadzenia szkół samorządom – co zaowocowało potem likwidacją przedszkoli, małych szkół i głęboką zapaścią szkolnictwa zawodowego. Po 1989 roku wystarczyło po prostu dokonać pewnych korekt w strukturze szkolnictwa, którą mieliśmy.

Jakiego rodzaju korekty należało ówcześnie wprowadzić?

Należało upowszechnić wykształcenie średnie i  wprowadzić powszechną maturę – przynajmniej w tym zakresie, w jakim jest to możliwe.  Można było tego dokonać poprzez wzmocnienie ówczesnych techników i szkół zawodowych. Należało stworzyć dwa typy szkół średnich: czteroletnie licea ogólnokształcące i zespoły szkół „realnych”, składające się z 5- letniego technikum i 4- letniej szkoły zawodowej. Po szkole zawodowej też można byłoby zdawać maturę lub kontynuować naukę w technikum, ale bez przymusu. Matura powinna była za to pozostać na możliwie wysokim poziomie. Obecna matura (zwłaszcza z języka polskiego) jest w pewnym sensie środkiem do założonego politycznie obniżenia ogólnego poziomu wykształcenia młodzieży. Błędem było też wcześniejsze zlikwidowanie obowiązkowej matury z matematyki.

Ale czy to nie jest tak, że tym, którzy przeprowadzali te reformy przyświecała taka idea, że w dynamicznie zmieniającym się świecie, ważniejsze są potrzeby rynkowe i dlatego właśnie te reformy poszły w taką, a nie inną stronę?

Młodzież  i tak by się dostosowała do potrzeb rynkowych. Natomiast, rzeczywiście była taka idea, która przyświecała reformatorom lat 90-tych. Uważali oni, że szkoła powinna być dostosowana do świata, jaki dopiero ma zaistnieć, po reformie, po integracji europejskiej, itp., Wyobrażano sobie, że będzie to świat bez tradycji, który nie będzie miał nic wspólnego z przeszłością, a składać się będzie głównie z rynku, tzn. zarabiania i wydawania pieniędzy. To była ideologia dostosowania szkoły do „potrzeb XXI wieku”. Wyobrażano sobie jakieś społeczeństwo XXI wieku i do tego wyobrażenia dostosowano model absolwenta, który powinien szkołę opuszczać. Proszę zwrócić uwagę, że ten model absolwenta był dostosowany do społeczeństwa którego nie ma, które jest dopiero w sferze projektu. Skutkiem takiego sposobu myślenia było podporządkowanie szkolnictwa zasadzie kreowania nowego człowieka. Jest to zasadniczo błędna idea. I mimo liberalnej retoryki wolnorynkowej jest to strukturalnie idea analogiczna do tej, którą marksiści głosili w minionej epoce. Przecież wtedy też budowano nowe społeczeństwo „przyszłości” i szkoła miała wychowywać przyszłego „człowieka socjalistycznego” o czym huczała propaganda i pedagogika PRL. Umysły naszych ekspertów od oświaty przesiąkły tym sposobem myślenia głębiej, niż by się wydawało. Co prawda po roku 1989 pożegnali się oni ze starą frazeologią „socjalistyczną”, zastępując ją nowymi sloganami,  ale w głębi ich myślenie pozostało nie zmienione. Tak więc w latach 90. i później zrealizowano reformę, która była swoistym połączeniem retoryki liberalnej i prorynkowej z archetypami myślenia post-marksistowskiego. Skutkiem realizacji tej liberalno-marksistowskiej kontaminacji poglądów jest obecny kryzys. Żeby z niego wyjść, trzeba zmienić sposób myślenia. Przypomnieć, rzecz oczywistą, że podstawowym zadaniem szkoły nie jest kreowanie nowego człowieka,  kreowanie jakiegoś nowego modelu społeczeństwa, którego nie ma, pod pretekstem, że już wiadomo, jaka ta przyszłość będzie.

Jakie  zatem powinno być podstawowe założenie szkolnictwa?

Podstawowym zadaniem nauczania i wychowania jest pomoc w akulturacji młodego człowieka, jego wprowadzenie do tej kultury i do tego społeczeństwa, które istnieje rzeczywiście. A istnieje rzeczywiście ta kultura, która jest dziedzictwem przeszłości, sumą dorobku pokoleń. Pierwszym i podstawowym zadaniem oświaty nie jest więc realizacja wymyślonych za biurkiem utopii, tylko udział w reprodukcji dorobku cywilizacyjnego społeczeństwa. A w tym procesie przekazywania tradycji postawy twórcze młodego pokolenia i jego akomodacja do zmieniających się warunków ujawniają się samoistnie.

Z polską edukacją nie jest dobrze, jak Pan określił znajduje się ona w kryzysie. A jak ocenia Pan propozycje reform, które formułuje obecny rząd – zarówno jeśli chodzi o edukację na poziomie  podstawowym i ogólnym, jak i wyższe szkolnictwo?

Jestem zdania, że w pierwszym możliwym terminie, z większości tych reform trzeba się będzie po prostu wycofać. Rząd polski, który będzie odpowiedzialnie myślał o polskim interesie narodowym będzie musiał się wycofać przede wszystkim z profilowania liceum ogólnokształcącego, z tego pomysłu, że kształcenie ogólne Polaków kończy się w wieku 16 lat, a potem mamy już tylko przygotowanie człowieka do wykonywania jakiegoś zawodu, czy też przygotowanie do określonej specjalizacji studiów – i do niczego innego – bo tak realnie ten system zaproponowany przez obecne kierownictwo MEN wygląda.

Wiele kontrowersji w środowiskach nauczycielskich i akademickich wzbudził pomysł znacznej redukcji spisu lektur.

Te zabiegi, w różny sposób motywowane – czasem w dobrej wierze – są po prostu katastrofalne dla przyszłości. Redukujemy ilość lektur, to znaczy, że celowo i metodycznie obniżamy poziom nauczania. Ja celowo używam słowa „poziom”, choć wiem, że współcześnie mówi się o „jakości” kształcenia. Reforma niesie ze sobą taki swoisty, na wpół ezoteryczny język pojęć, których nigdy się w szkole  nie używało, i które niosą ze sobą pewną ideologię zupełnie nam obcą. Trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Chodzi o poziom wykształcenia. Jeżeli nie ma solidnych podręczników zawierających podstawy wiedzy naukowej, jeżeli nie ma solidnej listy lektur, jeżeli nie ma przymusu w stosunku do gimnazjalisty czy licealisty, żeby on te lektury przeczytał, no to nie dziwmy się, gdy wychowamy pokolenie, które niczego nie będzie rozumiało z naszego świata. A skoro nie będzie rozumiało naszego świata, to zamknie się w jakimś swoim, do którego my z kolei  nie będziemy mieli dostępu. Zerwie się w ten sposób i tak już osłabiona ciągłość przekazu kulturowego, a młodzież pozbawiona wiedzy ogólnej będzie łatwym żerem dla wszystkich, którzy zechcą nią manipulować. A wiadomo, że przy obecnych możliwościach technicznych i medialnych to jest bardzo łatwe. Myślę, że w tych zmianach, które są – w zabawny sposób – motywowane wymaganiami postępu, chodzi właśnie o to, aby stworzyć takie zatomizowane społeczeństwo indywidualistów reagujących wyłącznie na bodźce reklamy, pozwalających manipulować sobą przy pomocy środków socjotechnicznych, bilbordów, akcji medialnych – w dowolny sposób. Plastelinę, którą można ugniatać.

Czyli nie dostrzega Pan żadnych pozytywnych stron propozycji przedkładanych przez panią minister Hall i panią minister Kudrycką?

Muszę z żalem powiedzieć, że trudno mi znaleźć coś pozytywnego w ich propozycjach. Nie wykluczam, że w jakiejś części tymi ludźmi kierują dobre chęci. Część z tych osób rzeczywiście myśli w taki sposób w jaki deklaruje, ale jestem przekonany, że znaczna część reformatorów oświaty mówi jedno, a myśli co innego. Natomiast uważam te działania za niepotrzebne, uważam reformę oświaty za jedną z największych porażek III RP i – jakkolwiek nie idealizuję stanu szkolnictwa sprzed reformy – to jestem zdania, że z reformy Handkego trzeba się wycofać, że trzeba do tego przekonywać siły polityczne, partie, decydentów i, przede wszystkim, wprowadzać ten sposób myślenia do jak najszerszego obiegu społecznego. Bo przecież reforma była realizowana w latach 90-tych odgórnie, przez technokratów związanych z grupami interesu i różnymi środowiskami, które doskonale zarobiły na tym psuciu szkoły. Z punktu widzenia tych właśnie podmiotów, takich jak wydawcy podręczników czy pewne środowiska akademickie związane z oświatą, ta cała reforma była jak najbardziej racjonalna. Były to po prostu intensywne działania administracyjne  kreujące rynek na ich usługi, pozwalające realizować duże przedsięwzięcia zarobkowe, ale kosztem kieszeni rodziców, kieszeni podatnika, a w ostatecznym rachunku kosztem nas wszystkich.

Jest Pan wiceprzewodniczącym nowo powstałej organizacji - Towarzystwa Nauczycieli Szkół Polskich. Jakie są główne cele, czy też założenia kierunków działania Towarzystwa?

Towarzystwo nie jest związkiem zawodowym, nie jest partią polityczną, jest organizacją społeczną nauczycieli szkół wszystkich typów. Mogą do tego stowarzyszenia należeć zarówno nauczyciele szkół podstawowych, zawodowych, średnich jak i nauczyciele akademiccy. Chodzi nam o przezwyciężenie atomizacji środowiska nauczycielskiego. To jest największa liczebnie grupa polskiej inteligencji. Grupa, która posiada ogromny potencjał wiedzy, doświadczenia i umiejętności. Ten potencjał jest dzisiaj niewykorzystywany, właśnie ze względu na atomizację. Nauczyciele jako najbardziej zainteresowana grupa zawodowa nie mieli żadnego wpływu na proces reform oświatowych. I dlatego powinni wszystkim wychodzić z tej atomizacji, nawiązywać nici porozumienia. TNSP chce zrealizować dwa cele. Po pierwsze upodmiotowić środowisko nauczycielskie, dać sygnał zarówno administracji jak i siłom politycznym, oraz mediom, że nauczyciele mogą i powinni być podmiotem w systemie oświaty, a nie tylko obiektem rozmaitych szkoleń i manipulacji, co teraz ma miejsce. Po drugie ta organizacja troszcząc się o podniesienie pozycji prestiżowej i także materialnej nauczycieli w Polsce, musi artykułować stanowisko zwykłych nauczycieli w sprawie systemu oświaty, w sprawie tego w jakim kierunku polska szkoła zmierza.

Mówi Pan o pewnej podmiotowości którą muszą odzyskać nauczyciele. A czy ci nauczyciele należący, bądź związani z towarzystwem mają już swój plan reform, które powinno się  wdrożyć?

Tak, są już takie pomysły i mogę tytułem przykładu powiedzieć, że jednym z takich pomysłów jest długofalowy projekt przywrócenia 4-letniego liceum ogólnokształcącego, poprzez pewną modyfikację obecnej struktury szkolnictwa. Szczegóły tego projektu można poznać na naszej stronie internetowej, są one przedmiotem dyskusji, do której zapraszamy.

Ale czy to nie będzie kolejne zamieszanie, kolejna rewolucja w edukacji?

Pytanie które Pan zadał, bardzo często pada ze strony nauczycieli, którzy ostatnio mają już serdecznie dość wszystkich zmian. Ale najważniejsze zmiany, o których myślimy, powinny dotyczyć w tym momencie systemu zarządzania szkolnictwem: administracji, jej optymalnej struktury, celów, zasad wykorzystania środków publicznych.  Potem dopiero potrzebne są korekty programowe, i to polegające, po pierwsze, na wstrzymaniu najbardziej rewolucyjnych elementów nowej podstawy programowej, a po drugie na zwrocie w stronę wzorów sprawdzonych i dobrze funkcjonujących przed reformą. Tu mieści się np. wspomniany projekt przywrócenia czteroletniego liceum ogólnokształcącego. Jeśli nie będzie takich zmian, naszemu społeczeństwu grozi dalsze pogrążanie się w kryzysie wychowawczym i kulturalnym.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Nauczyciele powinni być podmiotem"
Komentarze (58)
Józef Więcek
1 sierpnia 2010, 19:43
Ja uważam, że najważniejsze  to: ...  by nie zohydzić przedmiotu nauczania...
B
belfer
1 sierpnia 2010, 19:17
Co Ci wmawiam?... Takie pytanie powinieneś zadać sam sobie w momencie gdy zaczynałeś na forum pouczać wszystkich, że język polski to zajmowanie się nie potrzebnymi w życiu pierdołami... Właśnie w tym momencie wmawiasz mi, że zacząłem pouczać wszsytkich. Zobacz mój pierwszy post. Używałem wyrażeń: "Ja osobiście (...) uważam", "W mojej ocenie". Nie było tam: "Rób tak, bo ja tak mówię", "Ja wiem lepiej", "Macie tak myśleć jak ja mówię". Dla ułatwienia masz go tutaj: "[...] uwazam, ze lista lektur na  języku polskim powinna być ograniczona do minimum [...]I nikt nie przekona mnie, że znajomość lektur przydaje się w życiu i zawodzie. Język polski powinien być po to, żeby każdy umiał czytać, pisać, dobrze się wysławiał i miał ogólną wiedzę z literatury polskiej. Nic więcej. Żadnych pierdół z romantyzmu, pozytywizmu i innych do niczego nieprzydatnych rzeczy. Podstawa to matematyka, fizyka i informatyka!" Kończmy tą dyskusję, bo to nie ma sensu... Podkreślone przeze mnie stwierdzenia nie są niczym innym jak pouczaniem innych, że: - powinno się ograniczyć listę lektur; - znajomość lektur jest nieprzydatna; - romantyzm, pozytywizm i inne to pierdoły; - podstawą powinna być matematyka, fizyka, informatyka. I wcale tego nie zmieniają Twoje stwierdzenia, że to Ty osobiście tak uważasz, i że to w Twojej ocenie. Ale skoro twierdzisz, że aby można było mówić o pouczaniu powinny to być zwroty typu: "Rób tak, bo ja tak mówię", "Ja wiem lepiej", "Macie tak myśleć jak ja mówię" i jesli nie ma takich zwrotów to nie można mówić o pouczaniu, to powiedz mi jakim prawem twierdzisz że ja Ciebie pouczałem? Gdzie ja używałem takich zwrotów? ta dyskusja rzeczywiście nie ma sensu
R
robert
1 sierpnia 2010, 18:35
Co Ci wmawiam?... Takie pytanie powinieneś zadać sam sobie w momencie gdy zaczynałeś na forum pouczać wszystkich, że język polski to zajmowanie się nie potrzebnymi w życiu pierdołami... Właśnie w tym momencie wmawiasz mi, że zacząłem pouczać wszsytkich. Zobacz mój pierwszy post. Używałem wyrażeń: "Ja osobiście (...) uważam", "W mojej ocenie". Nie było tam: "Rób tak, bo ja tak mówię", "Ja wiem lepiej", "Macie tak myśleć jak ja mówię". Dla ułatwienia masz go tutaj: "Ja, student 5 roku studiów technicznych na politechnice uwazam, ze lista lektur na  języku polskim powinna być ograniczona do minimum (tzn. głownie dla profili matematycznych).  Nigdy nie rozumiałem tego, że mam na siłę czytać jakieś (za przeproszeniem) pierdoły z języka polskiego, które mnie w ogóle nie interesują. Ja nie czytałem lektur w ogole. Matura z języka polskiego w mojej ocenie obecnie jest teraz taka, jak powinna być, tzn każdy umysł ścisły może ją zdać bez większego zagłębiania się w te (za przeproszeniem) pierdoły. I nikt nie przekona mnie, że znajomość lektur przydaje się w życiu i zawodzie. Język polski powinien być po to, żeby każdy umiał czytać, pisać, dobrze się wysławiał i miał ogólną wiedzę z literatury polskiej. Nic więcej. Żadnych pierdół z romantyzmu, pozytywizmu i innych do niczego nieprzydatnych rzeczy. Podstawa to matematyka, fizyka i informatyka! A jeśli chodzi o gimnazjum to jestem pierwszym rocznikiem, który przechodził przez gimnazjum i powiem tak: ja nie zauwazyłem niczego nagannego, wtedy kiedy ja chodziłem do gimnazjum. Jak ktoś chciał się uczyć to się uczył. Nie wiem jak jest teraz, ale podobno z roku na rok poziom spada." Kończmy tą dyskusję, bo to nie ma sensu...
B
belfer
1 sierpnia 2010, 18:23
Jeżeli swoim uczniom, tak jak mnie, z uporem maniaka wmawiasz jacy oni są (bo Tobie się tak wydaje) to im współczuję. Na szczeście nie jestem Twoim uczniem i nie mów mi co ja mam robić i czy mam problem, czy nie. Co Ci wmawiam? Że język polski Ciebie nie interesuje? Czy że każdy powinien uczyć się tego co go interesuje? A może wmawiam Ci że uważasz język polski za zajmowanie się pierdołami nieprzydatnymi w życiu? Kim Ty jesteś, żeby mnie pouczać? Nie musisz odpisywać. Takie pytanie powinieneś zadać sam sobie w momencie gdy zaczynałeś na forum pouczać wszystkich, że język polski to zajmowanie się nie potrzebnymi w życiu pierdołami... Również nie musisz odpowiadać.
R
robert
1 sierpnia 2010, 18:00
Jak grochem o scianę. Naprawdę jesteś nauczycielem? Jeżeli swoim uczniom, tak jak mnie, z uporem maniaka wmawiasz jacy oni są (bo Tobie się tak wydaje) to im współczuję. Na szczeście nie jestem Twoim uczniem i nie mów mi co ja mam robić i czy mam problem, czy nie. Kim Ty jesteś, żeby mnie pouczać? Nie musisz odpisywać.
B
belfer
1 sierpnia 2010, 17:42
Gdybyś czytał moje wpisy uważnie, zobaczyłbyś że nie jestem zwolennikiem wyrzucenia języka polskiego i zastąpienia go "jedyną słuszną matematyką". Ty mnie tak zaszufladkowałeś w swoim umyśle. To, że uważam siebie za pępek świata też jest Twoją nadinterpretacją. I pewnie wynika to z przekonania, że nauczyciel ma zawsze rację. Niech każdy uczy się tego co go interesuje, żeby nie było tak, że w mat-fizie marnujemy czas, na coś, co na studiach jest totalnie zbyteczne. I napisałem już, że oba rodzaje zawodów są potrzebne - techniczne i humanistyczne. Wcześniej pisałeś że język polski Ciebie nie interesuje, teraz piszesz że każdy powinien uczyć się tego co go interesuje, ale jednak twierdzisz że nie jesteś zwolennikiem wyrzucania języka polskiego? Nie widzisz sprzeczności? I mówisz że Ciebie zaszufladkowałem? Dobra...widzę, że nasza dyskusja zmierza w kierunki opisanym przez Prawo Godwina. Trzeba ją kończyć. Najprawdopodobnie Ty pozostaniesz przy swoim, a ja przy swoim. Może jednak za 5 lat będę bardziej dojrzały i zrozumiem jakim ograniczonym jestem człowiekiem. Ale narazie na to się nie zanosi. Na to wygląda... Ja nie uznam że język polski to zajmowanie się pierdołami nieprzydatnymi w życiu, a Ty przynajmniej póki co nie zamierzasz uznać że być może nie są to pierdoły choć tego nie rozumiesz... Podsumowując, ja widzę to tak jak w pewnej historyjce - Przychodzi kandydat na rozmowę kwalifikacyjną i pracodawca pyta: "Co skłoniło Pana do pracy w naszej firmie?". Na co kandydat odpowiada: "Elektrownia, Gazownia, Telekomunikacja...no chyba, że woli pan formułkę, że możliwość rozwoju w prestiżowej firmie" Tak samo jest z językiem polskim - Nauczyciel pyta: "Dlaczego uczysz się języka polskiego?". Uczeń odpowiada: "Bo muszę to odbębnić...no chyba że woli pan formułkę, że kocham literaturę, bardzo mnie to fascynuje i przydaje się w życiu osobistym i zawodowym". Skoro nie rozumiesz literatury to nie możesz zauważać w niej dla siebie jakiejkolwiek wartości i naturalne jest że Ciebie ona nudzi i uważasz ją za pierdoły. I skoro przez całą edukację polonistom nie udało się zmienić Twojego nastawienia to tym bardziej i ja tego nie zrobię w postach internetowych. Chodziło mi zasadniczo o jedno. Aby dotarło do Ciebie, że to iż Ty nie widzisz w niej wartości i uważasz ją za pierdoły, wcale nie oznacza że tych wartości nie ma i rzeczywiście są to pierdoły. Widzę jednak że nic nie zrozumiałeś z tego co pisałem... ale to Twój a nie mój problem...
R
robert
1 sierpnia 2010, 17:05
Gdybyś czytał moje wpisy uważnie, zobaczyłbyś że nie jestem zwolennikiem wyrzucenia języka polskiego i zastąpienia go "jedyną słuszną matematyką". Ty mnie tak zaszufladkowałeś w swoim umyśle. To, że uważam siebie za pępek świata też jest Twoją nadinterpretacją. I pewnie wynika to z przekonania, że nauczyciel ma zawsze rację. Niech każdy uczy się tego co go interesuje, żeby nie było tak, że w mat-fizie marnujemy czas, na coś, co na studiach jest totalnie zbyteczne. I napisałem już, że oba rodzaje zawodów są potrzebne - techniczne i humanistyczne. Dobra...widzę, że nasza dyskusja zmierza w kierunki opisanym przez Prawo Godwina. Trzeba ją kończyć. Najprawdopodobnie Ty pozostaniesz przy swoim, a ja przy swoim. Może jednak za 5 lat będę bardziej dojrzały i zrozumiem jakim ograniczonym jestem człowiekiem. Ale narazie na to się nie zanosi.  Podsumowując, ja widzę to tak jak w pewnej historyjce - Przychodzi kandydat na rozmowę kwalifikacyjną i pracodawca pyta: "Co skłoniło Pana do pracy w naszej firmie?". Na co kandydat odpowiada: "Elektrownia, Gazownia, Telekomunikacja...no chyba, że woli pan formułkę, że możliwość rozwoju w prestiżowej firmie" Tak samo jest z językiem polskim - Nauczyciel pyta: "Dlaczego uczysz się języka polskiego?". Uczeń odpowiada: "Bo muszę to odbębnić...no chyba że woli pan formułkę, że kocham literaturę, bardzo mnie to fascynuje i przydaje się w życiu osobistym i zawodowym".
B
belfer
1 sierpnia 2010, 15:06
to bywają również rozmowy na tematy typu czy Wokulski to romantyk czy pozytywista. I choć są oczywiscie osoby/nauczyciele którzy nigdy w tym nie biorą udziału, to podział ten wcale nie przebiega tak jak myślisz. Tego typu rozmowy miewają nie tylko poloniści. A skoro proponujesz zapytać szczególnie nauczyciela informatyki to Ci powiem że sam uczę między innymi przedmiotów informatycznych... i co Ty na to? Skoro Pan mówi mi na Ty, więc ja także tak będę się do Pana tak zwracał. Oczywiście. Taka jest konwencja internetowych forum (chyba że ktoś sobie jawnie zastrzeże inaczej). Jakoś na politechnice nigdy nie spotkałem sie z rozmowami na temat literatury. Dziwna sprawa...pewnie na politechnice jest same zarozumiałe towarzystwo, które boi się języka polskiego :-) A mnie to nie dziwi. I zauważ że wcale nie twierdziłem że jest inaczej. Jak sięgam pamięcią to i ja ze swojej politechniki nie przypominam sobie rozmów na temat literatury. Mielismy mnóstwo zajęć technicznych i na wydziale żyliśmy problemami technicznymi. Ale powtórzę po raz trzeci, że to w dużej mierze kwestia wieku! A skoro uczysz "między innymi przedmiotów informatycznych", to znaczy że nie jesteś informatykiem, tylko teoretymiem. A co za tym idzie jesteś słabym informatykiem. Tak coś właśnie przeczuwałem, kiedy napisałeś mi o językach programowania w poprzednich wpisach. Wiesz co, to czy jestem dobrym czy złym informatykiem nie ma najmniejszego znaczenia dla tego czy język polski ma sens czy to bzdety. Zauważ że twierdziłeś iż o literaturze nikt nie rozmawia, proponowałeś mi również ironicznie zagaić na takie tematy nauczyciela informatyki. Ale jak Ci odpisałem że sam jestem nauczycielem informatyki, to zamiast przyznać że nie miałeś racji, usłujesz dowodzić że jestem kiepskim informatykiem. A to że chcesz mnie jakoś zdyskwalifikować niezbyt dobrze o Tobie świadczy jako dyskutancie. W dodatku nie widzę najmniejszych podstaw do wyciągania przez Ciebie jakichkolwiek wniosków na temat tego jakim jestem informatykiem. I zupełnie jednak nie rozumiem co rozumiesz jako informatyka teoretyka. Ale to akurat nieistotne dla tematu sporu. I nie wmawiaj mi, że czegoś żałuje, czy że zmarnowałem swoj czas, bo skąd możesz to wiedzieć? Jasnowidz? Przeczytaj jeszcze raz to co poprzednio napisałem (dwa razy). Nie twierdziłem że żałujesz. To musiałeś chodzić do wyjątkowo marnej klasy marnego liceum skoro mogłeś mieć 4 nie czytając żadnych lektur.A może to wina marnych nauczycieli języka polskiego? Może im zależy tylko na odrobieniu pańszczyzny? Też mozliwe Ja Ci przedstwiłem, co przeciętny uczeń z mat-fizu sądzi o polskim. Teraz będziesz wiedział, że większość to nuuuudzi. Siedzą tam, żeby to przesiedzieć. Na polskim obowiązuje reguła 3xZ - zakuć, zaliczyć, zapomnieć. Bo to jest bezużyteczne. To co ja piszę nie jest poprawne politycznie, no bo jak można nie kochać literatury polskiej ?! To obraza! Większość tak myśli jak ja, tylko nie mówią tego głośno, bo nie wypada. Większość to dokładnie to samo sądzi o matematyce i fizyce które Ty uważasz za podstawę, więc to nie żaden argument i niczego nie dowodzi. Wydaje się Tobie że odkrywasz Amerykę tyle że nie piszesz nic nowego. Doskonale wiem, że są takie szkoły i takie klasy, że znaczną część język polski nudzi i obowiązuje zasada 3xZ, czasem nawet 4xZ (jeszcze zapić). Ale dokładnie tak samo jest na matematyce czy fizyce czy jeszcze innych przedmiotach! Robisz jednak błąd uznając siebie za miarę wszechrzeczy, że skoro TY uważasz coś za bez sensu to znaczy że jest to obiektywnie bez sensu i każdy normalny uznaje to również za bezsensowne, a jak o tym nie mówi to tylko dlatego że się wstydzi. Nie bierzesz jednak pod uwagę tego że nawet wśród Twoich znajomych mogą być osoby uznające język polski za coś wartościowego, ale nie mówiące tego głośno bo to w Twojej obecności nie byłoby poprawne politycznie, no bo jak można kochać literaturę polską...
B
belfer
1 sierpnia 2010, 14:23
 Ja uważam podobnie jak o. Wojciech Żmudziński SJ, ze to szkoła, rodzice, nauczyciele powinni decydować o takich sprawach jak lektury, a nie państwo. Wtedy jeszcze głębszy sens będą miały licea akademickie, katolickie, społeczne, itp. Myślę, że np. w USA rodzice wysyłają dzieci do szkoły np. jezuickiej, bo chcą by były kształcone i wychowane w takim konkretnym modelu nauczania. Mogą być bardzo różne modele nauczania i nie da się, wyrwać jakiś pojedynczy element z jednego modelu i wstawić go w zupełnie inny kontekst innego modelu. System kształcenia to wiele elementów powiązanych ze sobą funkcjonalnie. Nie da się więc porównywać elementów systemu polskiego np z amerykańskim i proponować przeniesienie jego pojedynczych elementów. Chcąc wstawić/wymienić jeden element konieczne jest zmodyfikowanie całego systemu. W systemie amerykańskim nie ma czegoś takiego jak wspólna dla wszystkich matura uprawniająca do podjęcia studiów, więc i każda szkoła może uczyć czego innego. Ale w Polsce, skoro wszyscy zdają taką samą maturę, to i przedmioty muszą mieć te same treści. Enigmatyczne państwo wcale nie rwie się do decydowania o takich sprawach jak lektury. Jedynie niektórzy nawiedzeni politycy chcieliby urządzać oświatę na wzór swoich wyobrażeń. Reforma oświaty wprowadziła znacznie większą swobodę wyboru lektur przez poszczególne szkoły mówiąc jedynie o pewnych katoegoriach do wyboru, ale podniosło się larum domagające się jednoznacznych określeń odgórnych. Szkolnictwo niepubliczne ma jak najbardziej sens i docelowo powinno być standardem. Każdy kogo na to stać wybiera sobie szkołę niepubliczną dla swoich dzieci. A kogo nie stać ma zagwarantowane miejsce w publicznej. Co do przysłowiowych "pierdół". W Polsce moim zdaniem za dużo jest nauki na poziomi ogólnym, szacunku dla młodego człowieka i jego zdolności. Nie każdy może pisać długie wypracowania, nie każdy sobie świetnie radzi z zadaniami matematycznymi, nie każdego interesuje szczegółowa budowa pierwotniaka. Dlatego ostatnie lata liceum powinny przygotowywać ludzi do studiów, do konkretnych dyscyplin, a nie być męczarnią i kierunkami tylko z nazwy! To o czym piszesz to problem koncepcji systemu kształcenia! Polski system jest właśnie wynikiem pewnego szacunku dla młodego człowieka i jego zdolności. Tyle że chce wszystkich uszczęśliwiać na siłę. Uważa że każdy ma takie zdolności aby móc nauczyć się wszystkiego i usiłuje wszystkich nauczyć wszystkiego. Zachodnie systemy kształcenia natomiast nie interesują się co kto może ale ile to by kosztowało. W związku z tym uczą wyłącznie tego co niezbędne w danej chwili na danym etapie. Absolwent poskiego ogólniaka jest przygotowywany wszechstronnie tak że może podjąć studia na dowolnym kierunku, a jak np po technikum samochodowym zamiast na studia pójdzie do roboty, to co prawda nie nadaje się do natychmiastowej pracy na żadnym stanowisku ale może być błyskawicznie przygotowany do pracy na praktycznie dowolnym stanowisku w swoim zawodzie. A na zachodzie tak nie ma! Rodzaj ukończonej szkoły określa rodzaj możliwej dalszej edukacji. A edukacja zawodowa umożliwia pracę tylko na tym jednym stanowisku do jakiego zostało się wyedukowanym. Albo szkolimy się u Pana Forda do napraw forda albo u Pana Fiata do napraw fiata. Reforma właśnie to miała m.in. na celu aby ograniczyć rozbudowane kształcenie i wyprofilować przygotowywanie do studiów. I naprawdę już bardzo mocno to zrobiła choć rzeczywiście jeszcze wiele temu brakuje. Ale to nadal jest i będzie nadal kontynuowane. Wiele przedmiotów jest totalnie źle nauczanych - zwłaszcza historia. Kładzie się w gimnazjum na początku nacisk a starożytność, faraonów, itp. Na współczesną nie ma już czasu, bo koniec trzeciej klasy zaskakuje nauczyciela. A w liceum od początku, od starożytności, tylko więcej szczególików znać. I ludzie nie mają pojęcia o II Wojnie Światowej, Powstaniu Warszawskim, komunizmie, Okrągłym Stole. Ważniejsze jest wiedzieć co stało się w ____. To że wiele przedmiotów jest źle nauczanych to przecież nie wina reformy czy systemu oświatowego. Nawet w doskonałym systemie ktoś może źle pracować. Są jednak takie szkoły i nauczyciele w których wiele przedmiotów jest dobrze nauczanych, również historia. [...] Myślę, że lepiej zostawić tak jak jest, ew. przykład Torunia - zintegrowane kształcenia z gimnazjum i liceum. To wcale nie takie proste. Przykład toruński - gimnazjum+liceum w 5 lat jest problematyczny. System kształcenia musi byc drożny, tzn. muszą umożliwiać uczniowi w każdym momencie zmianę szkoły bez jakiejkolwiek szkody. Przyczyny zmiany szkoły mogą być różne i nie są ważne. Może to być przeprowadzka w drugi koniec Polski, a może być brak pieniędzy na czesne lub zawiedzenie się szkołą albo wręcz własne widzi-mi-się. Ważne że uczeń nie może być przymuszany do kontynuacji edukacji w danej szkole albo np tracić rok. A po 2 latach/klasach w szkole toruńskiej uczeń powinien pójść do trzeciej klasy gimnazjum czy do pierwszej klasy liceum? A w połowie pierwszego czy drugiego semestru do której/jakiej klasy? Nie byłoby problemu gdyby to w/w gimnazjum+liceum trwało 6 lat, ale wtedy byłaby to inna szkoła.
R
robert
1 sierpnia 2010, 11:49
to bywają również rozmowy na tematy typu czy Wokulski to romantyk czy pozytywista. I choć są oczywiscie osoby/nauczyciele którzy nigdy w tym nie biorą udziału, to podział ten wcale nie przebiega tak jak myślisz. Tego typu rozmowy miewają nie tylko poloniści. A skoro proponujesz zapytać szczególnie nauczyciela informatyki to Ci powiem że sam uczę między innymi przedmiotów informatycznych... i co Ty na to? Skoro Pan mówi mi na Ty, więc ja także tak będę się do Pana tak zwracał.Jakoś na politechnice nigdy nie spotkałem sie z rozmowami na temat literatury. Dziwna sprawa...pewnie na politechnice jest same zarozumiałe towarzystwo, które boi się języka polskiego :-) A skoro uczysz "między innymi przedmiotów informatycznych", to znaczy że nie jesteś informatykiem, tylko teoretymiem. A co za tym idzie jesteś słabym informatykiem. Tak coś właśnie przeczuwałem, kiedy napisałeś mi o językach programowania w poprzednich wpisach. I nie wmawiaj mi, że czegoś żałuje, czy że zmarnowałem swoj czas, bo skąd możesz to wiedzieć? Jasnowidz?To musiałeś chodzić do wyjątkowo marnej klasy marnego liceum skoro mogłeś mieć 4 nie czytając żadnych lektur.A może to wina marnych nauczycieli języka polskiego? Może im zależy tylko na odrobieniu pańszczyzny?  Na jakim świecie Ty żyjesz? Rozejrzyj sie dookoła. Poloniści kazali mi się uczyć rzeczy niepotrzebnych w życiu! Przyjdę na rozmowę kwalifikacyjną, pracodawaca mnie zapyta: "Co Pan umie?". Ja odpowiem: "Umiem napisać rozprawkę z Kordiana".  Ja Ci przedstwiłem, co przeciętny uczeń z mat-fizu sądzi o polskim. Teraz będziesz wiedział, że większość to nuuuudzi. Siedzą tam, żeby to przesiedzieć. Na polskim obowiązuje reguła 3xZ - zakuć, zaliczyć, zapomnieć. Bo to jest bezużyteczne. To co ja piszę nie jest poprawne politycznie, no bo jak można nie kochać literatury polskiej ?! To obraza! Większość tak myśli jak ja, tylko nie mówią tego głośno, bo nie wypada.
B
belfer
1 sierpnia 2010, 09:45
 Hmmm...no nie daje mi to spokoju. Jak przeczytałem to co napisałem, dochodzę do wniosku, ze będzie mnie Pan postrzegał jako sfrustrowanego bufona, który wylewa teraz swoje zale na forum. Kiedy ja naprawdę piszę to co myślę. Pozdrawiam Jedno nie przeczy drugiemu. Również pozdrawiam
B
belfer
1 sierpnia 2010, 09:43
 Ale podobno w szkołach są teraz sami humaniści, więc nie powinien Pan narzekać. To raczej matematyka jest teraz w odwrocie. Wolę ludzi w pełni sprawnych, o harmonijnie rozwijanych zdolnościach. I tak jak bronię języka polskiego przed pseudościsłymi umysłami tak samo bronię matematyki przed pseudohumanystycznymi umysłami. I wszechstronnie rozwinięty człowiek potrafi te swoje narzędzia wykorzystywać w różnorodnych dziedzinach, nie tylko technicznych ale i humanistycznych. A jak ktoś twierdzi, że nie lubi polskiego bo ma umysł ścisły lub że nie trawi matematyki bo jest humanistą to plecie bzdury i równie dobrze mógłby oświadczyć że ma tylko pół mózgu sprawne. Akurat miałem 4 z polskiego w liceum... To musiałeś chodzić do wyjątkowo marnej klasy marnego liceum skoro mogłeś mieć 4 nie czytając żadnych lektur. Odnośnie tekstu o mojej wierze...nie będę tego komentował. Nie wiem skąd Pan to wymyślił, ale jeśli Pan to wywnioskował z mojego wcześniejszego wpisu, to radzę się zastanowić, czy jednak Pan nie ma problemów z czytaniem ze zrozumieniem. Przecież napisałem! Napiszę jeszcze raz, inaczej. Skoro uznajesz język polski za pierdoły i że podstawą jest matematyka, fizyka i informatyka, to w konsekwencji odrzucasz cały humanizm na rzecz tzw. nauk ścisłych. Więc cała problematyka np. religijna to dla Ciebie powinny być pierdoły. Na zakończenie mała moja refleksja: Jak można czytać takie brednie jak Kordian, albo Dziady III. Latanie na chmurkach, jakieś widzenia. Czasem się zastanawiam, czy Mickiewicz i Słowacki nie pisali tego pod wpływm jakichś używek ;-) Trzeba być bardzo zarozumiałym i w dodatku ograniczonym umysłowo aby tak pisać...
B
belfer
1 sierpnia 2010, 09:22
Panie belfer, Ja jestem człowiekiem praktycznym. Nie wymyśliłem sobie nielubienia języka polskiego. Wiem to z doświadczenia. Dla mnie większość rzeczy z lekcji języka polskiego to zwykła strata czasu. Ten przedmiot był mi tak samo potrzebny jak biologia. No, ale cóz począć. Czegoś trzeba się w szkole uczyć. Przecież napisałem że to rozumiem. Powtarzam więc: Problem w tym, że do szkoły człowiek chodzi jak jest bardzo młody, a do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, więc wiele rzeczy na języku polskim odbierane są jako nie interesujące i do niczego nie przydatne pierdoły. A jak z czasem/wiekiem człowiek dojrzewa i nawet chętnie by poczytał to już nie ma na to czasu. Ci którzy się w szkole przełamywali i mobilizowali, po latach nie żałowali i cieszyli się z tego. A ci co tak jak Ty olewali to, niestety zmarnowali swój czas... Oczywiście masz prawo nie zgadzać się z tym co napisałem, ale naprawdę nie musisz mi tłumaczyć, że nie lubisz polskiego i dowodzić że to strata czasu. A znajomość lektur jak najbardziej przydaje się w życiu i w zawodzie. Bez tego to nawet treści niektórych reklam czy dowcipów nie zrozumiesz nie mówiąc o tym że będziesz wychodził na buraka.Ale jeśli rzeczywiście nikt Ciebie nie przekona że znajomość lektur przydaje się to musisz być bardzo zarozumiały... A czy Pan uwaza, ze ludzie w swoich codziennych rozmowach poruszają temat literatury polskiej? Zachwycają się, ze "Słowacki wielkim poetą był" przy śniadaniu? Niech pan belfer w pokoju nauczycielskim zapyta się swoich kolegów i kolezanki, czy Wokulski to romantyk, czy pozytywista. Gwarantuję emocjonującą dyskusję. Szczególnie proponuję zapytać nauczyciela matematyki, fizyki i informatyki ;-) Wybacz, ale to Ty na razie możesz sobie na ten temat wyłącznie coś uważać. A ja już wiem, że część ludzi rzeczywiście porusza w codziennych rozmowach temat literatury polskiej, choć oczywiście jest również część ludzi która nigdy tego nie robi. W pokoju nauczycielskim nie ma ani warunków ani możliwości na angażowanie się w prywatne/osobiste dyskusje, co najwyżej w krótkie rozmowy. Ale choć rzadko, to bywają również rozmowy na tematy typu czy Wokulski to romantyk czy pozytywista. I choć są oczywiscie osoby/nauczyciele którzy nigdy w tym nie biorą udziału, to podział ten wcale nie przebiega tak jak myślisz. Tego typu rozmowy miewają nie tylko poloniści. A skoro proponujesz zapytać szczególnie nauczyciela informatyki to Ci powiem że sam uczę między innymi przedmiotów informatycznych... i co Ty na to? Albo w banku na pewno pracownik musi znać Dziady Mickiewicza, bo klient będzie chciał sobie pogadać. To jest śmieszne... Żeby mieć dobry kontakt z klientem nie trzeba wykuć na pamieć co jakiś autor chciał mi przekazać w tym wierszu. Oczywiście masz rację. Ale ja nie o tym pisałem. Po prostu nie rozumiesz o co chodzi z tymi 'pierdołami z polskiego'. Ale nie podejmuję się wytłumaczyć Ci tego. Jest taka kategoria ludzi która żałuje że pewnych rzeczy nie rozumie gdyż uznaje że w ten sposób coś traci. Ale jest również i taka która uważa że jak oni czegoś nie rozumieją to znaczy to że jest to nie mająca sensu bzdura. Widocznie należysz do tej drugiej kategorii...
R
robert
1 sierpnia 2010, 01:04
 @student  Zauważyłem to samo odnośnie historii. Też mnie to denerwowało zawsze. Wcześniej napisałem, że Kordian i Dizady III to brednie. Zagalopowałem się trochę. W końcu nie mam prawa tak pisać. Moim nazwiskiem nie nazywają ulic. To, że nie rozumiem ich twórczości nie upoważnia mnie, żeby tak pisać.
S
student
31 lipca 2010, 23:47
 Ja uważam podobnie jak o. Wojciech Żmudziński SJ, ze to szkoła, rodzice, nauczyciele powinni decydować o takich sprawach jak lektury, a nie państwo. Wtedy jeszcze głębszy sens będą miały licea akademickie, katolickie, społeczne, itp. Myślę, że np. w USA rodzice wysyłają dzieci do szkoły np. jezuickiej, bo chcą by były kształcone i wychowane w takim konkretnym modelu nauczania. Co do matury. Jestem drugim rocznikiem "zreformowanym". Nie zgadzam się z Panem, z którym przeprowadzono wywiad, ze nowa matura jest zła, czy z usłyszanym dawno temu sloganem: "Tą maturę można kupić". Albo niedawno: "Stara matura troszkę egzamin na studiach przypominała i przygotowywała do nich, a nowa to jakiś totolotek". BZDURY! Matury ustnej z Polskiego (legalnie) nie można kupić. Mniej ambitni może i kupią treść, którą i tak trzeba się nauczyć i zaprezentować. Multimedia mogą być tylko dodatkiem. A komisja po prezentacji zadaje pytania związane z tematem wybranym przez maturzystę. Kiedyś słyszałem, że we Francji jest wyższa uczelnia, w której na podobnej zasadzie zdaje się egzaminy przez cały okres studiów. Zwolennicy egzaminów wstępnych do liceów czy starej matury pewnie mają sporo stówek w kopercie i się nimi z kimś podzielili :) Teraz to niemożliwe, bo egzamin do szkole podstawowej, egzamin gimnazjalny i matura mają charakter centralny, jednolity. Wszyscy rozwiązują te same zadania, a arkusze trafiają zaplombowane do Okręgowych Komisji Egzaminacyjnych, które losowo dają je do sprawdzenia nauczycielom, którzy uzyskali uprawnienia egzaminatora. Jest to więc bardziej przejrzyste i uczciwe. Co do przysłowiowych "pierdół". W Polsce moim zdaniem za dużo jest nauki na poziomi ogólnym, szacunku dla młodego człowieka i jego zdolności. Nie każdy może pisać długie wypracowania, nie każdy sobie świetnie radzi z zadaniami matematycznymi, nie każdego interesuje szczegółowa budowa pierwotniaka. Dlatego ostatnie lata liceum powinny przygotowywać ludzi do studiów, do konkretnych dyscyplin, a nie być męczarnią i kierunkami tylko z nazwy! Wiele przedmiotów jest totalnie źle nauczanych - zwłaszcza historia. Kładzie się w gimnazjum na początku nacisk a starożytność, faraonów, itp. Na współczesną nie ma już czasu, bo koniec trzeciej klasy zaskakuje nauczyciela. A w liceum od początku, od starożytności, tylko więcej szczególików znać. I ludzie nie mają pojęcia o II Wojnie Światowej, Powstaniu Warszawskim, komunizmie, Okrągłym Stole. Ważniejsze jest wiedzieć co stało się w ____. Historia to ma być (zwłaszcza w szkole podstawowej) radosna opowieść o dziejach, a nie wykuwalnia dat i kochanek królów francuskich (z tym ostatnim przesadziłem). Wiek. Ojcze Wojciechu, Twoje słowa w innej formie słyszałem od dyrektora jednego z techników 6 lat temu: "Mieliśmy palarnię dla uczniów pełnoletnich. Ale w ostatnich latach powstał problem - starsi zapraszają i kryją nieletnich. Teraz to koledzy, a jak jeszcze i 5-letnie technikum było, to dla pierwszorocznego uczeń klasy maturalnej to był PAN". Ale jest i druga strona medalu - 14-latkowie są troszkę za starzy i niebezpieczni dla 7-latków. Myślę, że lepiej zostawić tak jak jest, ew. przykład Torunia - zintegrowane kształcenia z gimnazjum i liceum.
R
robert
31 lipca 2010, 22:49
 Hmmm...no nie daje mi to spokoju. Jak przeczytałem to co napisałem, dochodzę do wniosku, ze będzie mnie Pan postrzegał jako sfrustrowanego bufona, który wylewa teraz swoje zale na forum. Kiedy ja naprawdę piszę to co myślę. Pozdrawiam
R
robert
31 lipca 2010, 22:11
A i zeby nie było...ja nic nie mam do humanistów. Bo pojawiły się głosy, ze jestem zarozumiały. Zawody humanistyczne są tak samo potrzebne jak zawody techniczne. Tylko nie mówicie mi, ze mam literaturę kochać, bo odpowiem tak: "Ale kiedy ja się wcale nie zachwycam! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wyczytać więcej niż dwie strofy, a i to mnie nie zajmuje! Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?"
R
robert
31 lipca 2010, 21:44
 Ale podobno w szkołach są teraz sami humaniści, więc nie powinien Pan narzekać. To raczej matematyka jest teraz w odwrocie. I wszechstronnie rozwinięty człowiek potrafi te swoje narzędzia wykorzystywać w różnorodnych dziedzinach, nie tylko technicznych ale i humanistycznych. A jak ktoś twierdzi, że nie lubi polskiego bo ma umysł ścisły lub że nie trawi matematyki bo jest humanistą to plecie bzdury i równie dobrze mógłby oświadczyć że ma tylko pół mózgu sprawne. Akurat miałem 4 z polskiego w liceum... Odnośnie tekstu o mojej wierze...nie będę tego komentował. Nie wiem skąd Pan to wymyślił, ale jeśli Pan to wywnioskował z mojego wcześniejszego wpisu, to radzę się zastanowić, czy jednak Pan nie ma problemów z czytaniem ze zrozumieniem. Na zakończenie mała moja refleksja: Jak można czytać takie brednie jak Kordian, albo Dziady III. Latanie na chmurkach, jakieś widzenia. Czasem się zastanawiam, czy Mickiewicz i Słowacki nie pisali tego pod wpływm jakichś używek ;-)
R
robert
31 lipca 2010, 21:44
Panie belfer, Ja jestem człowiekiem praktycznym. Nie wymyśliłem sobie nielubienia języka polskiego. Wiem to z doświadczenia. Dla mnie większość rzeczy z lekcji języka polskiego to zwykła strata czasu. Ten przedmiot był mi tak samo potrzebny jak biologia. No, ale cóz począć. Czegoś trzeba się w szkole uczyć. Nie zauważasz że to co piszesz jest wewnętrznie sprzeczne? Że sam sobie zaprzeczasz? Twierdzisz że język polski powinien być po to aby każdy umiał dobrze czytać, pisać i wysławiać się. I masz rację! Ale bez czytania różnorakiej literatury nie nauczysz się ani sprawnie czytać ze zrozumieniem ani dobrze się wysławiać! Twierdzisz że aby mieć ogólną wiedzę z literatury a za chwilę dodajesz że bez żadnych pierdół z romatyzmu, pozytiwizmu itp. Jak widać nie rozumiesz, że bez takich pierdół właśnie nie bedziesz miał ogólnej wiedzy z literatury polskiej! A znajomość lektur jak najbardziej przydaje się w życiu i w zawodzie. Bez tego to nawet treści niektórych reklam czy dowcipów nie zrozumiesz nie mówiąc o tym że będziesz wychodził na buraka.Ale jeśli rzeczywiście nikt Ciebie nie przekona że znajomość lektur przydaje się to musisz być bardzo zarozumiały... A czy Pan uwaza, ze ludzie w swoich codziennych rozmowach poruszają temat literatury polskiej? Zachwycają się, ze "Słowacki wielkim poetą był" przy śniadaniu? Niech pan belfer w pokoju nauczycielskim zapyta się swoich kolegów i kolezanki, czy Wokulski to romantyk, czy pozytywista. Gwarantuję emocjonującą dyskusję. Szczególnie proponuję zapytać nauczyciela matematyki, fizyki i informatyki ;-) Albo w banku na pewno pracownik musi znać Dziady Mickiewicza, bo klient będzie chciał sobie pogadać. To jest śmieszne... Żeby mieć dobry kontakt z klientem nie trzeba wykuć na pamieć co jakiś autor chciał mi przekazać w tym wierszu.
B
belfer
31 lipca 2010, 20:28
robercie, na początku na wszelki wypadek zaznaczam, że choć rzeczywiście Twoja forma wypowiedzi jest powiedzmy dość bezpośrednia, to uznaję ją za jak najbardziej poprawną i dopuszczalną. A teraz do rzeczy...  Ja, student 5 roku studiów technicznych na politechnice uwazam, ze lista lektur na  języku polskim powinna być ograniczona do minimum (tzn. głownie dla profili matematycznych).  Zgadzam się z tym. Ale ta lista wręcz już jest ograniczona! Niektórzy będą nawet twierdzić że wręcz do poniżej niezbędnego minimum. A więc to kwestia subiektywnych odczuć. Ale sądzę że nie można zgodzić się z tym, aby listę układały osoby nie lubiące czy wręcz nie cierpiące języka polskiego - równie dobrze możnaby proponować aby listę działów matematyki ustalały osoby nie cierpiące 'pierdół matematycznych'... Nigdy nie rozumiałem tego, że mam na siłę czytać jakieś (za przeproszeniem) pierdoły z języka polskiego, które mnie w ogóle nie interesują. Może się zdziwisz ale rozumiem to! Problem w tym, że do szkoły człowiek chodzi jak jest bardzo młody, a do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, więc wiele rzeczy na języku polskim odbierane są jako nie interesujące i do niczego nie przydatne pierdoły. A jak z czasem/wiekiem człowiek dojrzewa i nawet chętnie by poczytał to już nie ma na to czasu. Ci którzy się w szkole przełamywali i mobilizowali, po latach nie żałowali i cieszyli się z tego. A ci co tak jak Ty olewali to, niestety zmarnowali swój czas... Ja nie czytałem lektur w ogole. Matura z języka polskiego w mojej ocenie obecnie jest teraz taka, jak powinna być, tzn każdy umysł ścisły może ją zdać bez większego zagłębiania się w te (za przeproszeniem) pierdoły. Skoro można ją zdać nawet bez czytania lektur to jest to dowód na to że wymagania są niewielkie. Ale chciałbym Ci zwrócić uwagę, że nie ma czegoś takiego jak umysł ścisły. Można mieć różne zdolności pamięciowe czy różną inteligencję, ale to są tylko narzędzia które potem można stosować w różnych dziedzinach. I wszechstronnie rozwinięty człowiek potrafi te swoje narzędzia wykorzystywać w różnorodnych dziedzinach, nie tylko technicznych ale i humanistycznych. A jak ktoś twierdzi, że nie lubi polskiego bo ma umysł ścisły lub że nie trawi matematyki bo jest humanistą to plecie bzdury i równie dobrze mógłby oświadczyć że ma tylko pół mózgu sprawne. I nikt nie przekona mnie, że znajomość lektur przydaje się w życiu i zawodzie. Język polski powinien być po to, żeby każdy umiał czytać, pisać, dobrze się wysławiał i miał ogólną wiedzę z literatury polskiej. Nic więcej. Żadnych pierdół z romantyzmu, pozytywizmu i innych do niczego nieprzydatnych rzeczy. Nie zauważasz że to co piszesz jest wewnętrznie sprzeczne? Że sam sobie zaprzeczasz? Twierdzisz że język polski powinien być po to aby każdy umiał dobrze czytać, pisać i wysławiać się. I masz rację! Ale bez czytania różnorakiej literatury nie nauczysz się ani sprawnie czytać ze zrozumieniem ani dobrze się wysławiać! Twierdzisz że aby mieć ogólną wiedzę z literatury a za chwilę dodajesz że bez żadnych pierdół z romatyzmu, pozytiwizmu itp. Jak widać nie rozumiesz, że bez takich pierdół właśnie nie bedziesz miał ogólnej wiedzy z literatury polskiej! Podstawa to matematyka, fizyka i informatyka! Twiedząc w ten sposób ograniczasz człowieka wyłącznie do techniki i sprowadzasz go do poziomu urzadzenia technicznego. Rozumując w ten sposób, będąc konsekwentnym nie masz również prawa do tego aby być wierzącym! Biblia staje się dla Ciebie nieczytelnym stekiem bredni, a nauczanie Koscioła fachowym bełkotem kleru... A człowiek to nie maszyna. Ma również potrzeby inne niż zaspokajanie hedonizmu... Zastanawia się choćby nad sensem życia. A odpowiedzi poszukuje np. w filozofii i teologii... Usiłuje zrozumieć sameo siebie i innych. A odpowiedzi poszukuje np. w psychychologii... Ale to nie dla Ciebie... Bo dla Ciebie to pierdoły... Stwierdziłeś że matematyka, fizyka, informatyka to podstawa. A czy przyszłoby Ci do głowy np pisać programy komputerowe nie mając pojęcia o matematyce? Formułować algorytmy nie znając algorytmiki i zapisywać to nie znając żadnego języka programowania? Mam nadzieję że nie, najpierw konieczna jest żmudna nauka a dopiero potem można pisać programy! Ale dokładnie tak samo jest z językiem polskim! Wpierw konieczne jest poanowanie podstaw które Ty nazywasz pierdołami a dopiero potem możliwe jest docenienie ich i wykorzystywanie! Jesli nie przyswoisz sobie 'kodów' uzywanych na języku polskim to nie będziesz w stanie ani czytać ze zrozumieniem nic poza instrukcją obsługi, ani nie będziesz potrafił wysławiać i wyrażać innych treści niż komunikaty typu duży/mały, zimno/ciepło, jeść/pić, spać. Będziesz jak ten facet z dowcipu co to poproszony abyokazywał żonie więcej uczucia najpierw kupił jej plastikowego kwiatka z przeceny (bo tańszy i trwalszy) a potem umył jej samochód... A znajomość lektur jak najbardziej przydaje się w życiu i w zawodzie. Bez tego to nawet treści niektórych reklam czy dowcipów nie zrozumiesz nie mówiąc o tym że będziesz wychodził na buraka. Ale jeśli rzeczywiście nikt Ciebie nie przekona że znajomość lektur przydaje się to musisz być bardzo zarozumiały...
R
robert
31 lipca 2010, 14:12
Widzisz, gdybyś czytał te lektury, może być takich bzdur w tak prymitywny sposób nie pisał. Dla Ciebie to bzdury, a dla mnie prawdziwa rzeczywistość. Może napisałem w prymitywny sposób, ale za to bardzo szczerze. Z własnego doświadczenia tak to widzę. Pozdrawaim
M
modecom
31 lipca 2010, 14:06
Widzisz, gdybyś czytał te lektury, może być takich bzdur w tak prymitywny sposób nie pisał.  
R
robert
31 lipca 2010, 14:03
 Ja, student 5 roku studiów technicznych na politechnice uwazam, ze lista lektur na  języku polskim powinna być ograniczona do minimum (tzn. głownie dla profili matematycznych).  Nigdy nie rozumiałem tego, że mam na siłę czytać jakieś (za przeproszeniem) pierdoły z języka polskiego, które mnie w ogóle nie interesują. Ja nie czytałem lektur w ogole. Matura z języka polskiego w mojej ocenie obecnie jest teraz taka, jak powinna być, tzn każdy umysł ścisły może ją zdać bez większego zagłębiania się w te (za przeproszeniem) pierdoły. I nikt nie przekona mnie, że znajomość lektur przydaje się w życiu i zawodzie. Język polski powinien być po to, żeby każdy umiał czytać, pisać, dobrze się wysławiał i miał ogólną wiedzę z literatury polskiej. Nic więcej. Żadnych pierdół z romantyzmu, pozytywizmu i innych do niczego nieprzydatnych rzeczy. Podstawa to matematyka, fizyka i informatyka! A jeśli chodzi o gimnazjum to jestem pierwszym rocznikiem, który przechodził przez gimnazjum i powiem tak: ja nie zauwazyłem niczego nagannego, wtedy kiedy ja chodziłem do gimnazjum. Jak ktoś chciał się uczyć to się uczył. Nie wiem jak jest teraz, ale podobno z roku na rok poziom spada.
B
belfer
31 lipca 2010, 13:38
Jak widzisz, pomyliłeś podstawę programową z programem nauczania. To typowy błąd. Ale zrozumiały i wybaczalny skoro nie jesteś nauczycielem. Problem jednak w tym, że są osoby które nie mają pojęcia oświacie, a zachowują się jakby byli wybitnymi znawcami i piszą głupoty. Okej, możliwe. W takim razie mea culpa. Ale w mojej ocenie mimo wszystko miałem trochę racji. Czemu ? Nie wiem co co Ci chodzi z tym 'czemu' Nie dziwię się też nauczycielom, że narzekają na ciągłe zmiany w podstawie programowej i nie tylko. Jakie ciągłe zmiany w podstawie programowej?!? Ja wiem o JEDNEJ zmianie. Rzeczywiście z tej wypowiedzi za wiele się nie wywnioskuje, ale nawet jeśli chodzi o kontekst to można się domyślić. W takim razie nauczyciel musi się dostosowywać do nowych programów nauczania. NIE! Nauczyciel musi wybrać program nauczania najlepiej odpowiadający mozliwosciom i potrzebom uczniów. Może to robić samodzielnie ale nie musi, może to robić w ramach zespołu nauczycieli uczącego danego przedmiotu, wspólnie wybierających jeden program nauczania obowiązujący w danej szkole. W końcu sam Pan pewnie przyzna, że przykładowo po wprowadzeniu obowiazkowej mat. z matematyki są pewne ramy, w których zawiera się schemat jak ona wygląda. Że są zadania zamkniete, krotkiej odpowiedzi, roszrzonej i CO ONA SPRAWDZA [inaczej: jakie umiejętności z tych podanych w podst. trzeba wyćwiczyć]. Zatem nauczyciel chcac dobrze uczyc musi dostosowac wybrany przez siebie program, albo program zmienic, tak aby uczniów nauczyc "schematów rozwiazywania". I to mi chodziło. Matura nie sprawdza programów nauczania ale opanowanie podstawy programowej. A podstawa programowa musi być zrealizowana przez każdy program nauczania bo inaczej program nie zostanie zatwierdzony. A więc realizacja każdego programu nauczania musi przygotowywać do zdania matury z matematyki. Inna sprawa z jakim wynikiem procentowym. Ale chyba nadal się nie bardzo rozumiemy... Nauczanie matematyki wiąże się właśnie z przyswajaniem pewnych schematów/algorytmów działania/rozwiązywania. Nie ma takich programów nauczania matematyki które by tego nie robiły! I nauczyciel nie musi tu nic zmieniać! I to niezależnie od tego czy matura z matematyki jest obowiązkowa czy nie. Istnienie obowiązkowej matury może być co najwyżej zewnętrznym batem funkcjonującym jako straszak i wymuszającym uczenie się matematyki przez uczniów oraz rzeczywiste egzekwowanie wymagań programowych przez nauczyciela. Więc to nie jest tak, że z racji obowiązkowej matury nauczyciel musi zmienić program nauczania, ale raczej tak że z racji obowiązkowej matury nauczyciel nie może być zbyt pobłażliwy w ocenianiu. Znam kilku weryfikatorów matur i z tego, co wiem to maja przeważnie wczesniej wskazania, szkolenia, jak np. z tą nowa matura z matematyki - "jak uczyc pod mature".  cdn. Masz błędne informacje albo coś sam pokręciłeś. Są egzaminatorzy maturalni i są weryfikatorzy, i jest znikome prawdopodobieństwo abyś znał kilku weryfikatorów, raczej znasz egzaminatorów, ale to nieistotne. Egzaminatorzy to ci którzy sprawdzają i oceniają/punktują prace maturalne (czy odpowiedzi ustne), a weryfikatorzy to ci którzy kontrolują, czy sprawdzający matury egzaminatorzy nie popełnili błędów formalnych, czy ocenili wszystkie zadania i poprawnie wypełnili karty egzaminacyjne. Ale dla nikogo, ani dla egzaminatoró, ani dla weryfikatorów, ani dla zwykłych nauczycieli nie organizuje się szkoleń jak uczyc pod maturę! Takie szkolenia byłyby bez sensu! Są natomiast systematyczne szkolenia dla egzaminatorów i weryfikatorów jak sprawdzać prace maturalne. Bo chodzi o to aby wszystkich egzaminatorów wdrożyć do umiejętnego i konsekwentnego stosowania tzw. klucza maturalnego, aby dana praca była zawsze identycznie oceniona przez egzaminatora niezależnie od tego kto ją sprawdza. A weryfikatorzy mają wyłowić... i wyeliminować... nie tylko błędy ale i tych egzaminatorów którzy je popełniają. Zupełnie osobną sprawą jest to, że pod presją wyników maturalnych, zwłaszcza w gorszych szkołach czasem wymaga się od nauczycieli aby nie uczyli przedmiotu lecz pod maksymalizację wyniku z matury...
B
belfer
31 lipca 2010, 12:47
 Oczywiscie, że w takim razie podstawa sie nie zmienia, ale trzeba zmienic program. Wiec jakieś zmiany sa i o te zmiany mi chodziło. A jak je nazwiemy to inna bajka. Wybacz, nie odbierz mnie źle, ale nadal nie bardzo rozmiesz. Ciągle rozumujesz w starych kategoriach. Tak było kiedyś, że był jakiś jeden obowiązujący program i jak był niedobry to trzeba było go zmienić, i już nie było tego złego starego programu bo był nowy lepszy. Teraz jest wyłącznie jedna podstawa programowa. Natomiast jest całe mnóstwo różnych programów nauczania które funkcjonują równolegle. I wszystkie z nich funkcjonują jako równorzędne! Nie ma lepszych i gorszych programów. Równie dobrze możnaby się spierać czy lepsze są jabłka czy gruszki. Dla ambitniejszych szkół/uczniów lepsze są ambitniejsze programy, a dla słabszych szkół/uczniów lepsze są bardziej elementarne programy nauczania. I czasem szkoła/nauczyciel zmienia program nauczania na ambitniejszy a czasem zmienia na ten mniej ambitny ze względu na poziom młodzieży, a czasem zmienia program na inny bo po prostu ten inny bardziej mu odpowiada, bardziej pasuje do jego stylu pracy. Może pomocna bedzie informacja skąd się biorą te programy nauczania. Bo to nie jest tak że w ministerstwie napisano kilka różnych programów nauczania, np. po jednym dla lepszych, dla przecietnych i dla słabszych szkół. Programy nauczania tworzą sami nauczyciele! Tyle że muszą one być zatwierdzone w ministerstwie (ale dla dobrych nauczycieli to formalność). Ale sam program nauczania nic nie daje bez podręcznika! I działa to właśnie w ten sposób, że autor/autorzy tworzą jednocześnie i program i podręcznik, często również płytkę CD, a nawet wspomagające strony internetowe. Zauważ, że nawet musi być ten duet, bo nie da się realizować programu bez podręcznika dla ucznia, i nie da się napisać podręcznika bez programu nauczania! Podręcznik zawsze musi być do konkretnego programu! I absolutnie nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że zmiany są a jak je nazwiemy to inna bajka. Równie dobrze możnaby mówić, że to nie ważne czy cygan kradł czy cygana okradli, ważne że był zamieszany, a kto kradł to już inna bajka. Zauważ że zacząłeś od zarzutów stawianych refomie/oświacie że ciągle się zmienia postawa programowa. Potem okazało się że to nieprawda, bo podstawa programowa się nie zmienia. Tak samo nieprawdą jest że ciągle się zmienia program nauczania. Bo jak ktoś raz wybrał sobie do realizacji jakiś program nauczania tu nikt mu tego programu nie zmienia i może go sobie realizować teoretycznie nawet do śmierci! To że nauczyciele ciągle tworzą kolejne (równorzędne!!!) programy nauczania i piszą nowe podręczniki wcale nie powoduje konieczności zmian programu nauczania, a daje wyłącznie mozliwość szerszego wyboru! Ale co najwyżej brak podręcznika może przymusić nauczyciela do zmiany programu nauczania na taki do którego będzie podręcznik. Ale czy o to należy winić reformę?!? Może Pan spytac, to po co zmieniac program ? A no po to, żeby uczniów przygotowac jak najlepiej. jesli szkoła sie chce dobrze trzymac na rynku [a powiedzmy sobie szczerze w miastach jest rynek szkół, nawet wśród publicznych] to musi nieustannie "ewoluować" - myślę, że to określenie będzie juz pozbawione jakiegoś drugiego dna i nie wywoła dyskusji :-D. Już w znacznej części odpowiedziałem powyzej. Ale na wszlki wypadek jeszcze raz uzupełnię, że to nie jest tak iż ponieważ pojawiają się lepsze programy to stare/gorsze trzeba zmieniać na nowsze/lepsze. A co do ewoluowania, to w oświacie funkcjonuje pojęcie ewaluacji ;-) Ewaluacja oznacza ciągłą kontrolę wyników pracy i takie modyfikowanie swoich działań aby te wyniki były jak najlepsze. Tyle że znowuż. Nie oznacza to że nauczyciel/szkoła pracowali źle/gorzej a teraz będą pracować lepiej. Oznacza to że mają pracować INACZEJ, w sposób bardziej dostosowany do AKTUALNEJ młodzieży i sytuacji. Tyle że biorąc pod uwagę realia często jest to tylko teoria :-( Dziękuję za moim zdaniem twórczą wymianę zdań. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego - może jakiejś rozsądnej modulacji w systemie oświatowym? Kto wie :) ~ tbr Dziękuję za pozdrowienia i życzenia. Jeśli dzięki temu co pisałem ktokolwiek będzie lepiej rozumiał realia oświatowe i będzie ostrożniej wypowiadał osądy na temat oświaty i/lub reformy to będę się cieszył, że mój wysiłek nie poszedł na marne.
A
Artur
31 lipca 2010, 11:50
 Oczywiscie, że w takim razie podstawa sie nie zmienia, ale trzeba zmienic program. Wiec jakieś zmiany sa i o te zmiany mi chodziło. A jak je nazwiemy to inna bajka. Może Pan spytac, to po co zmieniac program ? A no po to, żeby uczniów przygotowac jak najlepiej. jesli szkoła sie chce dobrze trzymac na rynku [a powiedzmy sobie szczerze w miastach jest rynek szkół, nawet wśród publicznych] to musi nieustannie "ewoluować" - myślę, że to określenie będzie juz pozbawione jakiegoś drugiego dna i nie wywoła dyskusji :-D. Dziękuję za moim zdaniem twórczą wymianę zdań. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego - może jakiejś rozsądnej modulacji w systemie oświatowym? Kto wie :) ~ tbr
A
Artur
31 lipca 2010, 11:49
Jak widzisz, pomyliłeś podstawę programową z programem nauczania. To typowy błąd. Ale zrozumiały i wybaczalny skoro nie jesteś nauczycielem. Problem jednak w tym, że są osoby które nie mają pojęcia oświacie, a zachowują się jakby byli wybitnymi znawcami i piszą głupoty. Okej, możliwe. W takim razie mea culpa. Ale w mojej ocenie mimo wszystko miałem trochę racji. Czemu ? Nie dziwię się też nauczycielom, że narzekają na ciągłe zmiany w podstawie programowej i nie tylko. Jakie ciągłe zmiany w podstawie programowej?!? Ja wiem o JEDNEJ zmianie. Rzeczywiście z tej wypowiedzi za wiele się nie wywnioskuje, ale nawet jeśli chodzi o kontekst to można się domyślić. W takim razie nauczyciel musi się dostosowywać do nowych programów nauczania. W końcu sam Pan pewnie przyzna, że przykładowo po wprowadzeniu obowiazkowej mat. z matematyki są pewne ramy, w których zawiera się schemat jak ona wygląda. Że są zadania zamkniete, krotkiej odpowiedzi, roszrzonej i CO ONA SPRAWDZA [inaczej: jakie umiejętności z tych podanych w podst. trzeba wyćwiczyć]. Zatem nauczyciel chcac dobrze uczyc musi dostosowac wybrany przez siebie program, albo program zmienic, tak aby uczniów nauczyc "schematów rozwiazywania". I to mi chodziło. Znam kilku weryfikatorów matur i z tego, co wiem to maja przeważnie wczesniej wskazania, szkolenia, jak np. z tą nowa matura z matematyki - "jak uczyc pod mature".  cdn.
B
belfer
31 lipca 2010, 09:16
Nie dziwię się też nauczycielom, że narzekają na ciągłe zmiany w podstawie programowej i nie tylko. Jakie ciągłe zmiany w podstawie programowej?!? Ja wiem o JEDNEJ zmianie. I wiem że była ona przynajmniej przez część nauczycieli wyczekiwana z wytęsknieniem bo była konieczna. Niestety, w takich dziedzinach nie mainnej mozliwości niż uczyć się na błędach. Otóż właśnie nie ! Była zmiana systemu, a podstawy zmieniają się co chwilę. Jednego roku wyrzucają całki z liceum, innego pochodne, jeszcze kiedy indziej wzory skr. mnożenia z matmy. A, że zmienia się lista lektur to chyba nic nowego. Np. jako ostatni rocznik bd miał „potop”. Nie wiem, jak Pan, ale nazywam to podstawą programową, bo obejmuje materiał nauczania :-D. Mylisz się. Podstawa programowa była zmieniana tylko jeden raz! I w ostatnim zdaniu sam udzielasz odpowiedzi dlaczego się mylisz. Bo mówisz o tym co TY nazywasz podstawą programową. Podstawa programowa jest to pojęcie mające KONKRETNE znaczenie. Podstawy programowe są definiowane/określane za pomocą stosownego rozporządzenia ministra oświaty. I najprościej byłoby powiedzieć co to jest podstawa programowa, mówiąc że podstawa programowa to jest to co minister oświaty ogłasza jako podstawę programową. Ale to oczywiscie żartobliwa tautologia więc spróbuję to wytłumaczyć. Kiedyś istniały/funkcjonowały tylko i wyłącznie programy nauczania, w dodatku identyczne dla wszystkich. Więc teoretycznie, i w najlepszych szkołach z najlepszą młodzieżą i w najgorszych szkołach z najgorszą młodzieżą uczniowie musieli umieć to samo. A że to niemożliwe, więc w oświacie funkcjonowała fikcja, że niby na te same oceny umieją to samo. A reforma miała to zmienić. Uznano, że są pewne uniwersalne wymagania ogólne, i one powinny być ujęte w tzw. podstawie programowej, a na bazie tej ogólnej podstawy programowej mogą być tworzone różne programy nauczania, zależnie od poziomu i potrzeb uczniów. Kiepskie szkoły z kiepską młodzieżą będą realizowały skromne programy nauczania, stawiające uczniom niewielkie wymagania, adekwatne do możliwości potrzeb słabych uczniów, a dobre szkoły ze zdolną młodzieżą będą realizowały programy nauczania znacznie ambitniejsze, umożliwiające wykorzystanie i rozwój zdolności uczniów. A programy nauczania będzie mógł tworzyć każdy, byleby tylko były one realizacją obowiązującej podstawy programowej. I w ten sposób z jednej strony zakończy się fikcja związana z udawaniem że kiepskie szkoły uczą tego samego co wszyscy, a z drugiej strony poziom wymagań dostosowany będzie do poziomu intelektualnego i aspiracji uczniów. Jeśli starczy Ci motywacji to proponuję Ci zapoznanie się z linkami ze strony o <a href="http://www.reformaprogramowa.men.gov.pl/dla-nauczycieli/rozporzadzenie-o-podstawie-programowej-w-calosci">reformie programowej</a>. Masz linki i do starej podstawy programowej i do nowej. A jak zajrzysz do treści podstaw programowych to przekonasz się jak są one formułowane. A jeszcze co do listy lektur. Ponieważ podstawa programowa nie była programem nauczania to wprost z definicji nie zawierała żadnej listy lektur. Zawierała ona jedynie pewną listę autorów i przykładowych tekstów do wyboru. Listę lektur zawierały dopiero poszczególne programy nauczania tworzone na bazie tej podstawy programowej. Ale parę lat temu nastapiła wpadka, jako że zadanie egzaminacyjne wymagało znajomości pewnej lektury, a część nauczycieli nie uznała jej za konieczną i jej nie przerabiała. W związku z tym, po larum jakie się podniosło, postanowiono jednoznacznie określić listę lektur. Ale ta lista wcale się tak często nie zmienia. Nie ma również czegoś takiego jak 'całki w liceum' czy 'wyrzucanie całek z liceum'. Bo po prostu podstawa programowa nie mówi że całki w liceum mają czy nie mają być. To w różnych programach nauczania tworzonych na bazie tej podstawy jest bardzo różnie, w jednych programach całki są a w innych nie ma, zależnie od tego jak ambitny czy nieambitny jest dany program nauczania, zależnie od tego czy adresowany jest dla tzw humanistów chcących iść np na jakąś filologię, czy adresowany jest do tzw ścisłowców, planujących iść na politechnikę. Jak widzisz, pomyliłeś podstawę programową z programem nauczania. To typowy błąd. Ale zrozumiały i wybaczalny skoro nie jesteś nauczycielem. Problem jednak w tym, że są osoby które nie mają pojęcia oświacie, a zachowują się jakby byli wybitnymi znawcami i piszą głupoty.
B
belfer
31 lipca 2010, 08:01
SJ to skrót od łacińskiego „Societas Iesu”, co w języku polskim zwie się Towarzystwem Jezusowym. I to nic innego, jak jeden (chyba najliczniejszy) z zakonów Kościoła Katolickiego. Formacja na księdza trwa koło chyba 11-13 lat. Zależy od delikwenta :)). Każdy członek tegoż zakonu, a więc nawet nowicjusz stawia sobie SJ na końcu nazwiska. I wtedy zwyczajowo mówi się „ksiądz” mimo, że księdzem jeszcze de facto być nie musi. Po święceniach tytułuje się taką osobę per „Ojcze” – nie ma obowiązku, ale wskazuje to na małą orientację w tematyce oraz szacunek. A że znam o. Żmudzińskiego przynajmniej z widzenia, mogę zagwarantować, że nic się nie stanie, jak się powie per „ojcze” lub bardziej zwyczajowo „proszę księdza”. I jeszcze gwoli wyjaśnień „brat” to określenie zakonnika, który nie przechodzi formacji, kończącej się święceniami, a więc nigdy nie zostanie zwyczajowym xiędzem. To tak tylko w ramach poszerzania naszej wzajemnej wiedzy ogólnej :-] Dziekuję za chęć pomocy i za wyjaśnienia. Wiem skąd się wzięło SJ oraz kiedy do zakonnika mówimy ojcze, i właśnie stąd ten dylemat. Owszem, można na wyrost do wszystkich mówić per ojcze, ale uważam taką tytułomanię za bezsensowną, zwłaszcza gdy np. osoba mogąca być dziadkiem mówi do gołowąsa ojcze. Ale uświadomiłeś mi że moje obejście problemu również nie było zbyt fortunne. Pisząc brat uzyłem potocznego znaczenia i chodziło mi o brata w szerokim znaczeniu, powiedzmy że o brata w wierze, i równie dobrze mógłbym zwrócić się tak do Ciebie. A przecież mogło to być zrozumiane jako brak zakonny. A co do o.(?) Żmudzińskiego. Wiem że nic się nie stanie jak napiszę per ojcze czy proszę księdza, ale przecież tak samo nic się nie stanie jak napiszę per Wojciechu (mylę się? stanie się coś?) więc to żaden argument. Ale skoro go znasz to istotniejsze byłoby czy jest księdzem. Reasumując, chciałbym pisać tak aby nie brzmiało to lekceważąco czy wręcz obraźliwie ale bez sztucznej czołobitności nie pasującej do dyskusji na forum internetowym.
A
Artur
30 lipca 2010, 23:54
  . Fakt, że jeśli jesteś geniuszem humanistycznym to łatwiej byłoby Ci się popisać na starej wersji matury z polskiego. Ale za to znacznie gorsi od Ciebie pochodzący z marnych szkół mieliby takie same piątki czy szóstki jak i Ty. Akurat zdecydowanie bardziej czuję się w przedmiotach ścisłych: matma, fiza oraz ulubiona, banalna chemia :P. Żebym nie wyszedł na jakiegoś stukniętego przyszłego inżyniera to powiem, że planuję kierunek lekarski :-). I nie uważam się za geniusza :P. Pozdrawiam serdecznie. Tbr Post sc<x>riptum: Hm, mam problem. Dotychczas pisałem zgodnie z konwencją forum internetowych bez panowania, ale teraz, gdy sam zostałem Panem, to już nie wypada. Ale pisanie per pan do SJ byłoby nie na miejscu. A czy można pisać Ojcze nie mam pojęcia... Ale wymysliłem wykręt ;-) Bracie, (…) SJ SJ to skrót od łacińskiego „Societas Iesu”, co w języku polskim zwie się Towarzystwem Jezusowym. I to nic innego, jak jeden (chyba najliczniejszy) z zakonów Kościoła Katolickiego. Formacja na księdza trwa koło chyba 11-13 lat. Zależy od delikwenta :)). Każdy członek tegoż zakonu, a więc nawet nowicjusz stawia sobie SJ na końcu nazwiska. I wtedy zwyczajowo mówi się „ksiądz” mimo, że księdzem jeszcze de facto być nie musi. Po święceniach tytułuje się taką osobę per „Ojcze” – nie ma obowiązku, ale wskazuje to na małą orientację w tematyce oraz szacunek. A że znam o. Żmudzińskiego przynajmniej z widzenia, mogę zagwarantować, że nic się nie stanie, jak się powie per „ojcze” lub bardziej zwyczajowo „proszę księdza”. I jeszcze gwoli wyjaśnień „brat” to określenie zakonnika, który nie przechodzi formacji, kończącej się święceniami, a więc nigdy nie zostanie zwyczajowym xiędzem. To tak tylko w ramach poszerzania naszej wzajemnej wiedzy ogólnej :-]
A
Artur
30 lipca 2010, 23:51
  A co do programu nauczania. Owszem, w ramach wejścia do UE były podejmowane różne działania dostosowawcze. Między innymi w oświacie. Ale z tym wymuszonym przez UE obniżaniem poziomu to bujda propagandowea wymyslona przez przeciwników UE. Było jedno wymaganie. Aby jednoznacznie wiadomo było co umie osoba mająca daną ocenę i dany dyplom. UE nie interesował poziom wymagań, ale co oznacza dana ocena! Aby w całym kraju osoby mające taki sam dyplom z takimi samymi ocenami umiały to samo, i aby konkretnie wiadomo było co umieją. A nie że po szkole z Krakowa czy Warszawy to umieją co innego niż po szkole z Pcimia, a trzy z miasta wojewódzkiego to tyle co pięć z powiatowego... Dobrze, zgadzam się. Ale listy lektur ulegają ciągłym zmianiom. Rzeczywiście – matura obejmuje tę samą podstawą umiejętności i zdolności. Tzn. umiejętność rozumienia tekstu, wyciągania wniosków, formułowania jakiś składnych wypowiedzi czy posługiwania się algebra bądź geometrią w róznych przypadkach et cetera. Ale wiadomości same w sobie ulegają zmianie – i o takie zmiany podstawy programowej mi chodzi. Przecież nie trzeba być bystrym obserwatorem, żeby zauważyć, że pojawiła się w tym roku obowiazkowa matura matmy (z reszta na śmiesznym poziomie). I co ta matura tura spowodowała? Że teraz uczniowie ucza się pod maturę. A powiem tylko, że nauka pod maturę to troszkę co innego niż typowa realizacja programu, gdyby tej matury nie było – bo na maturę trzeba „wyćwiczyć pewne schematy rozwiązywania zadań”. Tak samo jest z listą lektur z polskiego – słyszałem ostatnio (w czerwcu) od polonistki, że się zmieniła, ergo … jakieś zmiany są. Panta rhei – nasza podstawa jest bardzo fluktuacyjna. Zmiany są przeważnie niewielkie, ale są… Chociażby wycofanie jednokładności i wzorów skr. mnoż. z gimnazjum.
A
Artur
30 lipca 2010, 23:47
  Od razu powiem, że nie podoba mi się taki tok rozumowania. Nauczyciel nie jest od tego aby walczyć z kimkolwiek o cokolwiek! Nauczyciel nie może walczyć bo nie będzie mógł uczyć! I tu jest pies pogrzebany. Akurat u mnie w szkole tego problemu nie ma (wygoda szkół prywatnych :p). Ale w państwowych zdarza się, że nauczyciel aby właśnie uczyć musi walczyć. Niestety spada wtedy poziom nauczania. Fakt faktem jest, że nauczyciele nie maja już takich autorytetów jak kiedyś. Czy to wina tego, że nie mogą uderzyć ucznia „linijką” ? Nie wiem, nie wypowiadam się w tej kwestii. Faktem natomiast jest to, że z roku na rok obserwuję pojawiające się w mojej szkole „coraz bardziej rozbrykane roczniki”. ”Nauczyciel nie może uczyć, bo ma masę dodatkowych sprawozdań i projektów, które musi pisać. Nie trzeba być nauczycielem, żeby widzieć, że ci ludzie po prostu nie mają czasu uczyć.” Czas to mają, najwyżej sił nie mają. Gdyby byli godziwie wynagradzani to nie musieliby trwonić sił na różnorakie chałtury. No i z zawodu nie uciekaliby ci którzy są najlepszymi fachowcami ale zachciało im się fanaberii w postaci własnej rodziny... Czy rodzina jest fanaberią? Uważam, że nie, jednak niestety przy tak niskiej płacy rzeczywiście może za takową uchodzić. Ale to już kwestia wynagrodzeń…
A
Artur
30 lipca 2010, 23:46
Tabula_rasa, poruszasz wiele problemów, ale piszesz konkretami, więc spróbuję systematycznie odpowiedzieć również konkretami :-) W ogóle ostatnio słyszy się opinie, że ten system 6 SP +3lata Gim.+3 Lic. jest błędny, że reformacja była zła. Ostatnio słyszy się? To znaczy GDZIE się słyszy? I co to znaczy OSTATNIO? Bo jak ja sam pamiętam, to część moich kolegów/koleżanek od samego początku, jeszcze przed wprowadzeniem reformy narzekali i prorokując twierdzili, że reforma jest/będzie zła. A potem tylko systematycznie dalej narzekali i powtarzali że reforma jest zła, i że to już rzekomo wszyscy wiedzą i mówią. Tyle że mówiło tak ciągle te same grono osób. A reszta milczała nie wypowiadając się. Otóż ostatnio, tzn. od kiedy się tym interesuję czyli od jakiś 5 lat. Wcześniej mi to nie robiło. W końcu, jak już napisałem nie jestem aż tak stary, żeby mieć doświadczenie sprzed reformy :P Nie dziwię się też nauczycielom, że narzekają na ciągłe zmiany w podstawie programowej i nie tylko. Jakie ciągłe zmiany w podstawie programowej?!? Ja wiem o JEDNEJ zmianie. I wiem że była ona przynajmniej przez część nauczycieli wyczekiwana z wytęsknieniem bo była konieczna. Niestety, w takich dziedzinach nie mainnej mozliwości niż uczyć się na błędach. Otóż właśnie nie ! Była zmiana systemu, a podstawy zmieniają się co chwilę. Jednego roku wyrzucają całki z liceum, innego pochodne, jeszcze kiedy indziej wzory skr. mnożenia z matmy. A, że zmienia się lista lektur to chyba nic nowego. Np. jako ostatni rocznik bd miał „potop”. Nie wiem, jak Pan, ale nazywam to podstawą programową, bo obejmuje materiał nauczania :-D.
B
belfer
30 lipca 2010, 22:55
 cd. : I ostatnia rzecz dot. edukacji. Mianowicie usłyszałem gdzieś [tego akurat nie jestem pewien], że w jakimś kraju, chyba w UK, zanim się wprowadzi nowy "system edukacji", to się go "testuje" w jednym hrabstwie. Jeśli się nie sprawdzi, to się go nie wprowadza. I tak podobno sprawdzili rozbijanie podstawówki: okazało się, że nie wypaliło, wiec nie wprowadzili zmian. Czasem i u nas przydałoby się takie coś. Żeby najpierw jakoś to sprawdzić. Bo z liceum i gimnazjum zrobiło się ... "wielkie hoooop". I wpadło się w ... błotko :)). Nie wiem jak było wcześniej, bo nie liczę sobie aż tyle wiosen :P, ale ponoć było lepiej. U nas nie ma co prawda hrabstw, ale też się sprawdza co się da. Najpierw dobiera się tzw szkoły pilotażowe i w nich się wdraża planowane zmiany, a dopiero potem na podstawie wyników podejmuje decyzje. Tyle że skoro są to szkoły pilotażowe rozproszone w kraju to nie robi się tego w sposób skomasowany np do województwa. Stąd pewnie te opinie o wydumanych i niesprawdzanych zmianach. Pozdrawiam, lekko przerażony przyszłoroczny maturzysta :) Wierz mi że tzw nowa matura jest znacznie bardziej zobiektywizowana. Fakt, że jeśli jesteś geniuszem humanistycznym to łatwiej byłoby Ci się popisać na starej wersji matury z polskiego. Ale za to znacznie gorsi od Ciebie pochodzący z marnych szkół mieliby takie same piątki czy szóstki jak i Ty. A w tej nowej maturze trudniej jest uzyskać z polskiego wysoki wynik, ale jest to jednakowo trudne dla wszystkich geniuszy, i jednakowo praktycznie niemozliwe dla wszystkich cieniasów z marnych szkół. Nowa matura ciągle boryka się z różnymi błędami czy niedoróbkami, ale jest coraz doskonalsza, a jej zasadniczą zaletą jest to że absolutnie wszystkich mierzy identyczną (identycznie marną czy błędną) miarką.
B
belfer
30 lipca 2010, 22:44
Tabula_rasa, poruszasz wiele problemów, ale piszesz konkretami, więc spróbuję systematycznie odpowiedzieć również konkretami :-)  W ogóle ostatnio słyszy się opinie, że ten system 6 SP +3lata Gim.+3 Lic. jest błędny, że reformacja była zła. Ostatnio słyszy się? To znaczy GDZIE się słyszy? I co to znaczy OSTATNIO? Bo jak ja sam pamiętam, to część moich kolegów/koleżanek od samego początku, jeszcze przed wprowadzeniem reformy narzekali i prorokując twierdzili, że reforma jest/będzie zła. A potem tylko systematycznie dalej narzekali i powtarzali że reforma jest zła, i że to już rzekomo wszyscy wiedzą i mówią. Tyle że mówiło tak ciągle te same grono osób. A reszta milczała nie wypowiadając się. Ja nie wiem czy system 6+3+3 jest tym najlepszym, ale wiem że reforma była konieczna, wręcz niezbędna, i to co jest teraz jest lepsze niż to co było... niestety... Nie dziwię się też nauczycielom, że narzekają na ciągłe zmiany w podstawie programowej i nie tylko. Jakie ciągłe zmiany w podstawie programowej?!? Ja wiem o JEDNEJ zmianie. I wiem że była ona przynajmniej przez część nauczycieli wyczekiwana z wytęsknieniem bo była konieczna. Niestety, w takich dziedzinach nie mainnej mozliwości niż uczyć się na błędach. Co dzisiaj mamy? Nauczyciel nie ma żadnych środków, żeby walczyć z osobami, które delikatnie mówiąc: utrudniają czy wręcz uniemożliwiają prowadzenie lekcji. Od razu powiem, że nie podoba mi się taki tok rozumowania. Nauczyciel nie jest od tego aby walczyć z kimkolwiek o cokolwiek! Nauczyciel nie może walczyć bo nie będzie mógł uczyć! Ale problem jest, są osoby które same nie chcą i innym nie pozwalają, i rzeczywiście na takie osoby nie ma siły... Na zachodzie tego typu problemy rozwiązuje się w ten sposób, że są szkoły tzw. municypalne, prowadzone przez miasto, i generalnie do takich szkół idą ci którzy się nie chcą uczyć. A władze są zadowolone że oni w ogóle chodzą do szkoły zamiast się narkotyzować po bramach i dawać komuś po mordzie na ulicy. Tyle że po takiej szkole ani nie dostaną się do żadnej kolejnej szkoły ani nie dostaną atrakcyjnej pracy. I są też szkoły prowadzone przez różne stowarzyszenia, fundacje itp, i aby się dostać do takiej szkoły to trzeba już spełniać pewne warunki. A potem jeszcze się uczyć aby nie wylecieć. I po takiej szkole dalsza edukacja stoi otworem. A w Polsce usiłuje się połączyć dydaktykę z resocjalizacją i wprowadza się obowiązek szkolny do 18 roku życia. Każdy ma prawo iść do dowolnej szkoły i nikogo nie wolno ze szkoły usunąć... Nauczyciel nie może uczyć, bo ma masę dodatkowych sprawozdań i projektów, które musi pisać. Nie trzeba być nauczycielem, żeby widzieć, że ci ludzie po prostu nie mają czasu uczyć. Czas to mają, najwyżej sił nie mają. Gdyby byli godziwie wynagradzani to nie musieliby trwonić sił na różnorakie chałtury. No i z zawodu nie uciekaliby ci którzy są najlepszymi fachowcami ale zachciało im się fanaberii w postaci własnej rodziny... Kolejna sprawa: po co ciągle zmieniać podstawy programowe ? Moja siostra zaczyna właśnie naukę w gimnazjum. Ma juz zupełnie inne podręczniki niz ja, który byłem w tej klasie 5. lat temu. Podstawy programowe wcale nie są ciągle zmieniane! Jak już pisałem, była jedna zmiana! Jestem ostatnim rocznikiem, który miał w gimnazjum wzory skróconego mnożenia. Przeciez to jest chore (!). Słyszałem jakiś czas temu, że jesteśmy (a może: byliśmy) jednym z najlepiej wyedukowanych społeczeństw w EU. Mam b. silne wrażenie, że robi się wszystko, aby "wyrównać do średniej europejskiej". A przecież tutaj, jak jesteśmy "nad", to nie ma potrzeby "dobijania do kreski", trzeba wyrównać do "średniej EU" inne aspekty naszego życia, przykładowo zarobki :)). -  -  - W Stanach jest tak, że po roku czy dwóch latach książki stają się "nieaktualne" [tego akurat jestem pewien bo byłem i rozmawiałem z ludźmi, którzy są w "tamtym systemie"]. A czemu stają sie inne? Bo wydawcy lekko zmieniają numery stron, grafikę, dodają trochę tekstu i ćwiczeń, w skutek czego "trzeba się uczyć z nowej bo w starej mozna sie pogubić". A cel jest jeden: sprzedać nowe książki i zarobić. Zdaje mi się, że podobna sytuacja wkracza na nasz rynek, gdy obserwuje ciągłą zmianę podręczników... Jak to jest z tą ciągłą zmianą podręczników (i rzekomą zmianą podstawy programowej) to sam sobie i nam odpowiedziałeś opisując przykład amerykański. A co do programu nauczania. Owszem, w ramach wejścia do UE były podejmowane różne działania dostosowawcze. Między innymi w oświacie. Ale z tym wymuszonym przez UE obniżaniem poziomu to bujda propagandowea wymyslona przez przeciwników UE. Było jedno wymaganie. Aby jednoznacznie wiadomo było co umie osoba mająca daną ocenę i dany dyplom. UE nie interesował poziom wymagań, ale co oznacza dana ocena! Aby w całym kraju osoby mające taki sam dyplom z takimi samymi ocenami umiały to samo, i aby konkretnie wiadomo było co umieją. A nie że po szkole z Krakowa czy Warszawy to umieją co innego niż po szkole z Pcimia, a trzy z miasta wojewódzkiego to tyle co pięć z powiatowego...
B
belfer
30 lipca 2010, 22:11
 Nigdy dość alarmowania w przedmiocie zapaści edukacji opartej na fałszywych przesłankach Magegnac, aby alarmować to trzeba podawać konkrety. I to z uzasadnieniem. Bo w przeciwnym przypadku będzie to tylko fałśzywa demagogia.
M
Magegnac
30 lipca 2010, 22:05
 Nigdy dość alarmowania w przedmiocie zapaści edukacji opartej na fałszywych przesłankach
B
belfer
30 lipca 2010, 21:50
Nareszcie ktoś zwrócił uwagę na tę podstawową paranoję - brak uwzględninia zdania nauczycieli przy tworzeniu kolejnych reform. Miejmy nadzieję, że już niedługo to się zmieni. Paranoją to jest wierzenie w tego typu brednie. To że nie pytano się każdego Kowalskiego z każdego Pcimia, albo nie tych nauczycieli których ktoś chciałby, wcale nie oznacza że nauczycieli nie pytano. Żadne reformy nie były tworzone przez osoby nie będące nauczycielami. Zawsze są to różne gremia złożone przede wszystkim z nauczycieli. Inna sprawa, że niestety dość często zbyt wiele do powiedzenia mają nauczyciele akademiccy.
B
belfer
30 lipca 2010, 21:44
Nie może być tak, że uczeń zdaje z ocenami niedostatecznymi, z ogromną ilością nieobecności w szkole, Ktoś Ciebie wprowadził w błąd! Nie może być tak i nie jest tak aby zdawał uczeń z ocenami niedostatecznymi! A co do ogromnej ilości nieobecności w szkole, to zrozum że nieobecności nie mogą mieć wpływu na oceny z przedmiotów! Jak to sobie wyobrażasz? Że uczniowie najpierw otrzymują oceny z odpowiedzi, klasówek itp, a potem stawia się im ocenę pomniejszoną proporcjonalnie do nieobecności?!? Frekwencję uwzględnia się w wystawianiu oceny z zachowania! A swoją drogą, zastanów się. Jak jakiś dzieciak może nie chodzić do szkoły a i tak uzyskuje oceny pozytywne to o czym to świadczy? Czy nie o tym że szkoła nie jest mu potrzebna? Skoro i tak ma oceny pozytywne to pewnie nudzi się w szkole i dlatego nie chodzi... a nauczyciel musi się tłumaczyć co zrobił, żeby nie postawić temu uczniowi jedynki. Ciekawe czy jak Twój dzieciak dostanie pałę to nie będziesz dociekał czy nauczyciel zrobił wszystko co powinien i nie będziesz oczekiwał aby się tłumaczył. Ja nie widzę w tym nic niewłaściwego.  Problem w tym, że bywa to niestety wykorzystywane do wywierania presji w celu zmiany ocen... System, który nam politycy stworzyli kierowani fałszywymi przesłankami o prawach ucznia i bezstresowym wychowaniu powoduje nie tylko obniżanie się poziomu nauczania (widać to w kolejnych egzaminach na różnych etapach edukacji) ale przede wszystkim zniechęca do nauki kolejne coraz młodsze roczniki. A może właśnie o to chodzi?! Tu już zbytnio popuszczasz wodze fantazji
B
beatris
30 lipca 2010, 21:26
''Natomiast pytanie, jakie należałoby postawić Wydziałom Katechetycznym Kurii Biskupich: dlaczego decyduje się odgórnie jakiego podręcznika ma używać ksiądz czy katecheta/katechetka? Temat godny debaty". Ojcze nie w każdej diecezji dezyduje się odgórnie jeśli chodzi o podręczniki. W mojej diecezji (zamojsko-lubaczowskiej) mamy możliwość wyboru podręcznika i nikt nam niczego nie narzuca. A dlaczego w niektórych wybór podręcznikow odbywa się odgórnie? Może ktoś z Wydziału jest autorem takiego podręcznika?
B
belfer
30 lipca 2010, 21:21
Panie "belfer", oprócz nie zgadzania się z moimi poglądami na edukację, podjął Pan nowy, ciekawy wątek: nauczanie na lekcjach religii? Oczywiście, że od rodziców i nauczycieli religii powinny zależeć treści nauczane na tym przedmiocie. Rodzice decydują czy chcą lekcji katolickich, prawosławnych, ... czy też wolą nauczanie tzw. "etyki". Natomiast nauczyciel religii (czy etyki) przygotowuje program nauczania zgodny z oczekiwaniami rodziców, którzy chcą edukować swoje dziecko w określonej tradycji religijnej. Hm, mam problem. Dotychczas pisałem zgodnie z konwencją forum internetowych bez panowania, ale teraz, gdy sam zostałem Panem, to już nie wypada. Ale pisanie per pan do SJ byłoby nie na miejscu. A czy można pisać Ojcze nie mam pojęcia... Ale wymysliłem wykręt ;-) Bracie, nie wypada SJ tak manipulować tekstem. Napisałeś Bracie, cytuję: Kiedy wreszcie politycy przestaną decydować, co mają czytać uczniowie i czego się mają uczyć? [...] A do rodziców i nauczycieli należy decyzja o treściach kształcenia i o liście lektur. A więc nie ma tu mowy o wyborach przedmiotów lecz o decydowaniu czego mają się uczyć uczniowie, decydowanie o tym co ma być treścią kształcenia na tych przedmiotach. Dlaczego więc już nie piszesz o totalitaryzmie czy wolności i dajesz rodzicom jedynie możliwośc wyboru wyznania, a treści zajęć już chcesz im narzucać? Ciekawe, że póki nie było mowy o lekcjach religii to grzmiałeś o totalitaryzmach i domagałeś się wolności, i to bynajmniej nie przejawiającej się w możliwości wyboru przedmiotów, ale przejawiającej się w tym że rodzice i nauczyciele będą decydować o tym czego się będą uczyć ich dzieci... Natomiast pytanie, jakie należałoby postawić Wydziałom Katechetycznym Kurii Biskupich: dlaczego decyduje się odgórnie jakiego podręcznika ma używać ksiądz czy katecheta/katechetka? Temat godny debaty. A tak jest? Odgórnie się decyduje o podręczniku? Tak jest w każdej diecezji czy tylko w Twojej? I co oznacza to że odgórnie się decyduje? Bo biskup ordynariusz sobie wydumał czy może że nie Ty Bracie wybierałeś ale jakieś inne gremium duszpasterzy?
B
belfer
30 lipca 2010, 20:24
Podstawę programową powinno się zlikwidować a wymagania do egzaminów zewnętrznych (w szkołach podst,. gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych) stworzyć na podobnych zasadach jak matura międzynarodowa, gdzie nie sprawdza się np. czy uczeń przeczytał konkretną książkę lecz czy potrafi czytać, rozumieć i cenić wartościową literaturę, czy potrafi pisać w sposób poprawny i interesujacy, itp. Wojciechu Żmudziński, wychodzi na to że nie bardzo masz pojęcie o czym piszesz, a Twoje poglądy są bardziej medialne niż odzwierciedlające rzeczywistość... Masz kompletnie fałszywe wyobrażenia o reformie i oświacie. Rzecz właśnie w tym, że nasze egzaminy zewnętrzne są właśnie wprowadzane na wzór takich egzaminów jak wspomniana przez Ciebie matura międzynarodowa. Nasze w/w egzaminy wcale nie mają sprawdzać czy uczeń przeczytał konkretną książkę ale czy uczeń opanował określone umiejętności. Owszem, można podać cały szereg wad tych egzaminów oraz błędów jakie się do nich zakradają. Ale trzeba pamiętać o tym, że w przeciwieństwie do dawniejszych egzaminów, te dzisiejsze są identyczne dla wszystkich uczniów oraz identycznie oceniane przez wszystkich nauczycieli, a więc są znacznie bardziej obiektywnym odzwierciedleniem rzeczywistości. A programy nauczania czy podstawy progrmowe być muszą czy Ci się to podoba czy nie. Nawet matura międzynarodowa ma swoje programy nauczania. A szkoły wcale nie muszą być podzielone 6+3+3 - przykład: Gimnazjum i Liceum Akademickie w Toruniu (5-letnia szkoła łącząca program gimnazjum i liceum). Oczywiscie że szkoły wcale nie muszą być podzielone na 6+3+3. Tak potępiana w czambuł przez Ciebie reforma wprowadziła taką możliwość, że oprócz standardowych szkół publicznych prowadzonych przez państwo/samorządy wg określonych standardów, mogą być również szkoły tzw niepubliczne, np to Gimnazjum i Liceum Akademickie w Toruniu. Tyle że tak jak szkoły nie muszą być podzielone na 6+3+3, tak samo nie muszą łączyć gimnazjum i liceum w pięcioletnią szkołę!
Wojciech Żmudziński SJ
30 lipca 2010, 20:18
Panie "belfer", oprócz nie zgadzania się z moimi poglądami na edukację, podjął Pan nowy, ciekawy wątek: nauczanie na lekcjach religii? Oczywiście, że od rodziców i nauczycieli religii powinny zależeć treści nauczane na tym przedmiocie. Rodzice decydują czy chcą lekcji katolickich, prawosławnych, ... czy też wolą nauczanie tzw. "etyki". Natomiast nauczyciel religii (czy etyki) przygotowuje program nauczania zgodny z oczekiwaniami rodziców, którzy chcą edukować swoje dziecko w określonej tradycji religijnej. Natomiast pytanie, jakie należałoby postawić Wydziałom Katechetycznym Kurii Biskupich: dlaczego decyduje się odgórnie jakiego podręcznika ma używać ksiądz czy katecheta/katechetka? Temat godny debaty.
B
belfer
30 lipca 2010, 19:54
Kiedy wreszcie politycy przestaną decydować, co mają czytać uczniowie i czego się mają uczyć? To jeszcze pozostałość PRLu albo wstęp do sekciarskiego systemu oświaty, jaki panuje we Francji. Dlaczego jest tak niewiele głosów za wolnością w edukacji? Niech politycy zajmą się równym dostępem do edukacji i zapewnieniem kompetentnego personelu, który będzie na tyle dobrze wynagradzany, by był bardziej twórczy. A do rodziców i nauczycieli należy decyzja o treściach kształcenia i o liście lektur. Totalitaryzm się skończył. Ciekawe, czy to co tak wykrzykujesz Wojciechu Żmudziński, dotyczy również programu nauczania na lekcjach religii? Czy Kościół i księża również mają się zająć równym dostępem do sakramentów i zapewnieniem kompetentnego personelu, a rodzice niech decydują czego mają się uczyć uczniowie na lekcjach religii bo totalitaryzm się skończył i powinna być wolność religijna?
B
belfer
30 lipca 2010, 19:42
Odkąd pamiętam zawsze mówiono o kryzysie w edukacji. Kolejne ekipy polityków zmieniały coś, aby zmienić i perswadowały nam, że to dla dobra dzieci i młodzieży. Wojciechu Żmudziński, o kryzysie w edukacji mówiono zawsze, nie tylko odkąd pamiętasz.Bo systemy edukacyjne mają to do siebie, że zawsze są w jakimś kryzysie i wymagają jakiegoś zreformowania. Nie pamiętam jednak aby jakieś ekipy polityków cokolwiek zmieniały i perswadowały że to dla dobra młodzieży. Coś Ci się więc pomieszało. Natomiast reforma strukturalna nie tylko nie wniosła według mnie istotnych zmian ale skracając czas pobytu uczniów w jednej szkole, osłabila proces wychowania. Teraz Ci, którzy byli pierwszakami w liceum i musieli podporządkować się starszakom, wiodą prym w najstarszej klasie gimnazjalnej. Nie masz racji że reforma nie wniosła istotnych zmian, dobrze więc że zaznaczasz że wg Ciebie. Bo zmiany są radykalne. W dodatku są one uruchomieniem pewnego procesu zmian. Ale masz rację, że skrócenie czasu pobytu uczniów w jednej szkole osłabiło proces wychowania. Tyle tylko że nie tylko najstarsze klasy gimnazjum wiodą w gimnazjum prym zamiast podporządkowywać się starszakom w liceum. Jednoczesnie młodsi gimnazjaliści są podporządkowani gimnazjanym starszakom zamiast wodzić prym będąc w najstarszych klasach podstawówki. I o to między innymi chodziło. Bo to był naprawdę poważny problem. Do podstawówki przychodzą małe dzieci nie umiejące jeszcze odnajdywać się w szkole, a 14-15-latkowie stanowili dla nich realne zagrożenie! Wiemy, że jest to najtrudniejszy czas w okresie dojrzewania. Szkoła przeżywa kryzys przede wszystkim dlatego, że kryzys przeżywa rodzina i sami nauczyciele. Masz rację, o tyle że kryzys szkoły wynika przede wszystkim z kryzysu rodziny. Reszta jest rzeczą wtórną. Gdyby nie kryzys rodziny to nie byłoby czegoś takiego jak kryzys wśród nauczycieli. A największy kryzys przeżywają politycy. Gdyby przestali mieszać się do edukacji i poprzestali na zapewnieniu oświacie wykwalifikowanych nauczycieli i dyrektorów szkół oraz pozwolili na szeroką ofertę różnych form edukacji przygotowującej do egzaminów zewnętrznych - działoby się o wiele lepiej. Czy nie widzisz że sam sobie zaprzeczasz? Mówisz jak obrażony wyrostek... Politycy mają się nie mieszać do edukacji ale mają zapewnić oświacie?!? A jak to sobie wyobrażasz? Jak zapewniać nie mieszając się?!? Przecież właśnie to zapewnianie jest mieszaniem się! Począwszy od struktury systemu oświaty (rodzaje szkół), poprzez cele realizowane na poszczególnych etapach (programy nauczania) oraz środki umożliwiające realizację (baza dydaktyczna oraz kadry), wszystkim tym musi w jakiś sposób zająć się państwo, a więc politycy.
Wojciech Żmudziński SJ
30 lipca 2010, 14:58
Podstawę programową powinno się zlikwidować a wymagania do egzaminów zewnętrznych (w szkołach podst,. gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych) stworzyć na podobnych zasadach jak matura międzynarodowa, gdzie nie sprawdza się np. czy uczeń przeczytał konkretną książkę lecz czy potrafi czytać, rozumieć i cenić wartościową literaturę, czy potrafi pisać w sposób poprawny i interesujacy, itp. A szkoły wcale nie muszą być podzielone 6+3+3 - przykład: Gimnazjum i Liceum Akademickie w Toruniu (5-letnia szkoła łącząca program gimnazjum i liceum).
A
Artur
30 lipca 2010, 14:43
 cd. : I ostatnia rzecz dot. edukacji. Mianowicie usłyszałem gdzieś [tego akurat nie jestem pewien], że w jakimś kraju, chyba w UK, zanim się wprowadzi nowy "system edukacji", to się go "testuje" w jednym hrabstwie. Jeśli się nie sprawdzi, to się go nie wprowadza. I tak podobno sprawdzili rozbijanie podstawówki: okazało się, że nie wypaliło, wiec nie wprowadzili zmian. Czasem i u nas przydałoby się takie coś. Żeby najpierw jakoś to sprawdzić. Bo z liceum i gimnazjum zrobiło się ... "wielkie hoooop". I wpadło się w ... błotko :)). Nie wiem jak było wcześniej, bo nie liczę sobie aż tyle wiosen :P, ale ponoć było lepiej. Pozdrawiam, lekko przerażony przyszłoroczny maturzysta :)
A
Artur
30 lipca 2010, 14:43
 W ogóle ostatnio słyszy się opinie, że ten system 6 SP +3lata Gim.+3 Lic. jest błędny, że reformacja była zła. Nie dziwię się też nauczycielom, że narzekają na ciągłe zmiany w podstawie programowej i nie tylko. Co dzisiaj mamy? Nauczyciel nie ma żadnych środków, żeby walczyć z osobami, które delikatnie mówiąc: utrudniają czy wręcz uniemożliwiają prowadzenie lekcji. Nauczyciel nie może uczyć, bo ma masę dodatkowych sprawozdań i projektów, które musi pisać. Nie trzeba być nauczycielem, żeby widzieć, że ci ludzie po prostu nie mają czasu uczyć.  Kolejna sprawa: po co ciągle zmieniać podstawy programowe ? Moja siostra zaczyna właśnie naukę w gimnazjum. Ma juz zupełnie inne podręczniki niz ja, który byłem w tej klasie 5. lat temu. Jestem ostatnim rocznikiem, który miał w gimnazjum wzory skróconego mnożenia. Przeciez to jest chore (!). Słyszałem jakiś czas temu, że jesteśmy (a może: byliśmy) jednym z najlepiej wyedukowanych społeczeństw w EU. Mam b. silne wrażenie, że robi się wszystko, aby "wyrównać do średniej europejskiej". A przecież tutaj, jak jesteśmy "nad", to nie ma potrzeby "dobijania do kreski", trzeba wyrównać do "średniej EU" inne aspekty naszego życia, przykładowo zarobki :)). -  -  - W Stanach jest tak, że po roku czy dwóch latach książki stają się "nieaktualne" [tego akurat jestem pewien bo byłem i rozmawiałem z ludźmi, którzy są w "tamtym systemie"]. A czemu stają sie inne? Bo wydawcy lekko zmieniają numery stron, grafikę, dodają trochę tekstu i ćwiczeń, w skutek czego "trzeba się uczyć z nowej bo w starej mozna sie pogubić". A cel jest jeden: sprzedać nowe książki i zarobić. Zdaje mi się, że podobna sytuacja wkracza na nasz rynek, gdy obserwuje ciągłą zmianę podręczników... cdn.
Wojciech Żmudziński SJ
30 lipca 2010, 14:28
W szkołach, które znam są grupy rodziców (może grupki) zaangażowanych w sprawy szkoły. A co do listy lektur, na przykład w szkołach katolickich w USA czy Holandii, nauczyciele je przygotowują w konsultacji z przedstawicielem rodziców i ekspertem w danej dziedzinie.
Artur Demkowicz SJ
30 lipca 2010, 13:54
Uwaga słuszna, tylko czy z Ojca doświadczenia wynika, że rodzice rzeczywiście mają czas, chęci i kompetencje w zaangażowaniu się "w listę lektur"... ? Wg mnie trudna sprawa....  a co do VAT, to poproszę nauczyciela o źródło informacji, czy jest pewna
Wojciech Żmudziński SJ
30 lipca 2010, 13:48
Kiedy wreszcie politycy przestaną decydować, co mają czytać uczniowie i czego się mają uczyć? To jeszcze pozostałość PRLu albo wstęp do sekciarskiego systemu oświaty, jaki panuje we Francji. Dlaczego jest tak niewiele głosów za wolnością w edukacji? Niech politycy zajmą się równym dostępem do edukacji i zapewnieniem kompetentnego personelu, który będzie na tyle dobrze wynagradzany, by był bardziej twórczy. A do rodziców i nauczycieli należy decyzja o treściach kształcenia i o liście lektur. Totalitaryzm się skończył.
N
nauczyciel
30 lipca 2010, 13:09
Cenne uwagi! żeby tak właśnie wyglądała reforma.... a propose czy to prawda, że VAT na książki wzrośnie do 7% ponieważ nauczyciele dostaną taką własnie podwyżke?
G
Gog
16 listopada 2009, 22:04
Jeszcze w końcu lat 70  wszkole dominowali najlepsi uczniowie- prymusi. Uczniowie nie bali się siebie. Liczyli się z nauczycielami."Ten ssrogi;na tego bardzo uważać". Dziś w szkole dominuje....ulica. Prymusi w większości szkół sa  w tle. Dziś uczniowie nie obawiają się nauczycieli. Za to najdelikatniej mówiac dręczą nawzajem siebie. ....oczywiscie wszytkiemu są winni rodzice.Tak zaczeli mniej wiecej od 25 lat te dzieci bić, katować ....że taki mamy efekt.  TO JEST TO.  Rozumiem, ze lico pedagogów pojasniało..
N
NoN
14 listopada 2009, 08:18
Największy problem polskiej edukacji to coś o czym wspomniał Waśko - idiotyczny pęd za "modernizacja". Co ona oznacza? Do czego ma prowadzić? To już znacznie mniej ważne. Ważne, że pojęcie brzmi postepowo i zachodnio. A jeśli tak brzmi to przecież musi być dobre, prawda?
S
Student
13 listopada 2009, 16:40
Nareszcie ktoś zwrócił uwagę na tę podstawową paranoję - brak uwzględninia zdania nauczycieli przy tworzeniu kolejnych reform. Miejmy nadzieję, że już niedługo to się zmieni.
RW
Robert Wójcik
13 listopada 2009, 16:25
Nie może być tak, że uczeń zdaje z ocenami niedostatecznymi, z ogromną ilością nieobecności w szkole, a nauczyciel musi się tłumaczyć co zrobił, żeby nie postawić temu uczniowi jedynki. System, który nam politycy stworzyli kierowani fałszywymi przesłankami o prawach ucznia i bezstresowym wychowaniu powoduje nie tylko obniżanie się poziomu nauczania (widać to w kolejnych egzaminach na różnych etapach edukacji) ale przede wszystkim zniechęca do nauki kolejne coraz młodsze roczniki. A może właśnie o to chodzi?!
Wojciech Żmudziński SJ
13 listopada 2009, 15:57
Odkąd pamiętam zawsze mówiono o kryzysie w edukacji. Kolejne ekipy polityków zmieniały coś, aby zmienić i perswadowały nam, że to dla dobra dzieci i młodzieży. Natomiast reforma strukturalna nie tylko nie wniosła według mnie istotnych zmian ale skracając czas pobytu uczniów w jednej szkole, osłabila proces wychowania. Teraz Ci, którzy byli pierwszakami w liceum i musieli podporządkować się starszakom, wiodą prym w najstarszej klasie gimnazjalnej. Wiemy, że jest to najtrudniejszy czas w okresie dojrzewania. Szkoła przeżywa kryzys przede wszystkim dlatego, że kryzys przeżywa rodzina i sami nauczyciele. A największy kryzys przeżywają politycy. Gdyby przestali mieszać się do edukacji i poprzestali na zapewnieniu oświacie wykwalifikowanych nauczycieli i dyrektorów szkół oraz pozwolili na szeroką ofertę różnych form edukacji przygotowującej do egzaminów zewnętrznych - działoby się o wiele lepiej. Jutro organizujemy konferencję <a href="http://www.arrupe.org">BUNT NASTOLATKA</a>, która mam nadzieję wniesie coś do dyskusji. A nauczycieli i rodziców, szukających odpowiedzi na trudne pytania dotyczące edukacji zapraszam do poradni internetowej <a href="http://rozmawiamy.jezuici.pl/wychowanie">ROZMAWIAMY O WYCHOWANIU</a>.
A
as
13 listopada 2009, 13:50
  Żyj długo i zrób coś ,żeby młodzież wyrosła na ludzi!