O krzyżu ale i o władzy
Zostawcie zmarłych, Panowie i Panie Politycy z PO i z PIS-u. Niech śpią snem spokojnym. Nie powołujcie się na nich, gdy zajmujecie się swoimi interesami politycznymi. Uszanujcie cierpienie i ból ich najbliższych.
Tematem niniejszej wypowiedzi nie są ludzie, którzy szczerze i z wiarą modlili się pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim, oddawali się zadumie nad życiem i śmiercią, składali kwiaty.
Szanuję i podziwiam zaangażowania ludzi młodych, szczególnie harcerzy, którzy ofiarnie pełnili przy krzyżu wartę, czuwali nad palącymi się zniczami, modlili się. Należy się im uznanie.
Powiedzmy otwarcie, w czasie żałoby krzyż przed Pałacem Prezydenckim pełnił ważną rolę. Nie powinniśmy tego kwestionować. Nikt też w bolesnych dniach nie wypowiadał się przeciwko niemu. Krzyż ten stał się problemem, gdy miejsce przed nim zamiast wiernych zaczęli zajmować politycy, a wraz z nimi wkroczyły ich partyjne interesy. (Tytułem jasności powiem, że staram się o najwyższą bezstronność polityczną i nie kibicuję żadnej partii, choć jestem zainteresowany tym, kto nami rządzi, jak to robi, i w wyborach uczestniczę).
Problem krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego trzeba umieścić w kontekście brutalizacji dyskursu publicznego, jaki ma miejsce w Polsce od wielu już lat, gdy wyklarowały się dwie jednoznaczne opcje polityczne, które z sobą rywalizują, chwilami rywalizują na śmierć i życie.
Z najwyższym niesmakiem, wręcz moralnym obrzydzeniem, słucham i czytam wypowiedzi wielu polityków, rządzących i opozycyjnych, którzy za wszelką cenę usiłują zdyskredytować politycznego przeciwnika. Żadnej kultury, żadnego szacunku, żadnego uszanowania uczuć, żadnego prawa do innego sposobu widzenia i myślenia. Wielu ludziom polityki brakuje nie tylko kultury politycznej, ale nade wszystko kultury osobistej. W ferworze walki nie są w stanie ukryć swych złych emocji: złości, gniewu i chęci zemsty.
Tolerowanie przez towarzyszy partyjnych wypowiedzi Janusza Palikota, który obraża zmarłych w katastrofie smoleńskiej i ich rodziny, jest poniżaniem społeczeństwa. Osobiście czuję się dotknięty tym, co ten człowiek mówi o ofiarach katastrofy i ich bliskich. Pytam: kto mu na to pozwala? Inny przykład. Minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, powiedział ostatnio, że premier Donald Tusk, gdy odwiedzał Katyń w 2010 roku, miał zaproszenie Rosjan, a prezydent Lech Kaczyński nie miał. Co taka informacja ma znaczyć w ustach ministra? Jak ona ma się do tragicznej śmierci 96 obywateli polskich. W jaki sposób ma to niby stawiać premiera w lepszej sytuacji? To przykłady wykorzystywania ofiar katastrofy w celach politycznych.
Zostawcie zmarłych, Panowie i Panie Politycy z PO, PIS-u czy SLD. Niech śpią snem spokojnym. Nie powołujcie się na nich, gdy zajmujecie się swoimi interesami politycznymi. Uszanujcie cierpienie i ból ich najbliższych. Wypowiedź ta nie jest mieszaniem się księży do polityki, ale domaganiem się szacunku dla siebie i dla bliźnich. Szacunek ten jesteście winni ludziom, którym obiecywaliście pomagać i służyć.
Wszystko to, co śledzimy od wielu lat w polityce, w ostatnich miesiącach skoncentrowało się przy krzyżu sprzed Pałacu Prezydenckiego. Tragiczna śmierć 10 kwietnia nie tylko nie wygasiła brutalności dyskursu politycznego, co obiecywano sobie w czasie żałoby, ale go zaogniła. Dała bowiem obu strono jeszcze jedno pole walki – smoleńską tragedię.
Po skończonych uroczystościach pogrzebowych, gdy wróciliśmy do „normalnego życia”, „krzyż żałobny” stał się miejscem mieszania się polityki i religii, dyskusji politycznej i sprawowania kultu. Pod tym samym krzyżem ksiądz wbrew swemu ordynariuszowi odprawia Mszę świętą, a politycy składają kwiaty i polityczne deklaracje. Krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego (podkreślam: po pogrzebie i po czasie żałoby) staje się symbolem walki o władzę. Politycy wykorzystują prostych ludzi modlących się tam jako swoich zakładników.
Jak bardzo niebezpieczne jest mieszkanie działalności politycznej i kościelnej ukazuje głośnia dziś historia dominikanina ojca Maciej Zięby, któremu szczerze współczuję i którego mi żal. Jeżeli nawet człowiek popełnia jakieś błędy, jeżeli nawet ma jakieś słabości (kto ich nie ma, niech pierwszy rzuca kamienie), nie zasługuje na takie publiczne poniżenie, jakie spotyka ojca Ziębę. A dzisiaj dyskredytują go środowiska i ludzie, którzy sami wcześniej wciągali go w działalność z pogranicza polityki i religii. Ojciec Zięba niewątpliwie stał się ofiarą własnych wyborów, ale nie tylko - także przyzwolenia władz kościelnych na jego działalność. Teraz wiadomo, że takiej zgody nie powinien otrzymać. Czyżby w Polsce brakowało ludzi świeckich, którzy potrafiliby dobrze zarządzać? Czy w Kościele brakuje dla księży pracy?
Trzeba nam wrócić do zasad sformułowanych przez Sobór Watykański II o oddzieleniu polityki od religii, życia Kościoła od życia politycznego.
Właściwe posłannictwo, jakie Chrystus powierzył swemu Kościołowi, nie ma charakteru politycznego, gospodarczego czy społecznego: cel bowiem, jaki Chrystus nakreślił Kościołowi, ma charakter religijny. [...]
Ponieważ Kościół mocą swej misji oraz zgodnie ze swoją istotą nie powinien wiązać się z żadną szczególną formą kultury albo systemem politycznym, gospodarczym czy społecznym, może z racji tej swojej uniwersalności stanowić najmocniejszą więź pomiędzy ludzkimi wspólnotami i narodami, byleby tylko one mu ufały i w rzeczywistości przyznawały prawdziwą wolność w wypełnianiu tej jego misji. [...]
Jest sprawą doniosłą, żeby zwłaszcza w społeczeństwach pluralistycznych doceniano właściwy stosunek między wspólnotą polityczną a Kościołem. [...]
Na koniec „słowo na drogę” Aleksandra Sołżenicyna, który w łagrach, na „zgniłej więziennej słomie”, zdemaskował żądzę władzy, najpierw u siebie, a potem u innych: „Władza – to trucizna, to wiadomo od tysiącleci. Obyż to nikt nigdy nie pozyskał władzy materialnej nad innymi! Ale dla człowieka, który wierzy, że jest nad nim Coś Wyższego – i dlatego jest świadom własnej ograniczoności – władza nie jest jeszcze śmiertelną groźbą. Dla ludzi bez owej wyższej sfery, władza – to jad trupi. Jeżeli się nim zarażą, to nie ma ratunku”.
Żadnemu człowiekowi władzy, ani świeckiej ani duchownej, nie możemy pozwolić, aby upokarzał, poniżał i znieważał nas, i naszych bliskich: zmarłych i żyjących, w imię sprawowanej przez niego funkcji. Im ktoś wyższą sprawuje władzę, tym winien kierować się większym szacunkiem dla innych.
Wszelka władza od Boga pochodzi i musi się z Nim liczyć. A ci, którzy Boga nie uznają, muszą liczyć się z naturalnym sumieniem, które mówi: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. A ludziom bez sumienia nikt nie powinien powierzać żadnej funkcji i żadnej władzy. Stanowią oni bowiem najwyższe zagrożenie dla społeczeństwa i dla państwa. Wielka władza w rękach ludzi bez sumienia jest zagrożeniem dla ludzkości. Dwudziesty wiek, wiek tyranów bez żadnego sumienia, udowodnił to aż nadto. Ta lekcja nie przestaje być aktualna.
Sobór Watykański II upomina: Tych, którzy w sprawach społecznych, politycznych lub nawet religijnych inaczej niż my myślą i postępują, należy również poważać i kochać; im bowiem bardziej dogłębnie w duchu uprzejmości i miłości pojmiemy ich sposób myślenia, tym łatwiej będziemy mogli z nimi nawiązać dialog (KDK 28).
Skomentuj artykuł