Nie wstydź się krzyża

Nie wstydź się krzyża
(fot .bernat... / flickr.com)
DEON.pl

Trybunał w Strasburgu, Pałac Prezydencki i szpitalna sala. Sprawa krzyża wraca jak bumerang. Czym jest dzisiejszy spór o krzyż i gdzie jest miejsce krzyża we współczesnej Europie? Rozmowa z o. Józefem Augustynem SJ.

DEON.pl: Kilka dni temu "Gazeta Wyborcza" opisała incydent, do jakiego doszło w jednym z polskich szpitali. Jak pisze gazeta, niewierzący pacjent zdjął krucyfiks w szpitalnej sali. Salowa z pielęgniarką krzyż ponownie powiesiły, a pacjenta zrugały. Gdyby to Ojciec był kapelanem w szpitalu, w którym pacjent domagałby się zdjęcia krzyża ze ściany, co Ojciec by zrobił? Zgodził się, odmówił, szukał porozumienia?

Józef Augustyn SJ: Kapelan nie jest gospodarzem szpitala i to nie on decyduje, czy krzyże tam wiszą czy nie. Krzyży w szpitalach, w szkołach i innych miejscach publicznych nie wieszają księża i nie oni mogą je ściągać. To nie episkopat zawiesił krzyż w sali sejmowej. Gdyby pacjent domagał się od kapelana zdjęcia krzyża, ten winien usiłować wejść z nim w dialog, próbować dowiedzieć się, jakimi kieruje się motywami, co mu tak naprawdę przeszkadza.

DEON.PL POLECA

Leżałem kiedyś w szpitalu; na sali było nas czterech. Gdy przychodził kapelan z komunią, jeden z pacjentów obracał się do tyłem do sali i robił to dość ostentacyjnie. Dlaczego tak robił? Nie wiem. Może miał jakiś uraz do księży, do Kościoła. Wyglądało to niegrzecznie. Nie zachowywał się w ten sposób, gdy przychodzili goście do pacjentów. Mógł i kapelana potraktować jako gościa. Ten go do niczego go nie namawiał.

Jak powinien zachować się dyrektor? Kto w takim sporze ma rację? Większość, której krzyż nie przeszkadza, czy mniejszość, która krzyża na ścianach oglądać nie chce?

Doświadczony lekarz będzie wiedział, jak rozmawiać z pacjentem, który domaga się zdjęcia krzyża w sali szpitalnej. Kiedyś pewien amerykański dziennikarz, na zakończenie wywiadu z kard. Karolem Wojtyłą, pochwalił go: "Dość dobrze to wyszło". Kard. Wojtyła odpowiedział sucho: "Teraz czekam na propozycje z Hollywood. Byłem przecież aktorem". Jeżeli komuś brakuje wyczucia, szczypta ironii może być dla niego dobrym lekarstwem.

Ostentacyjne domaganie się zdjęcia krzyża - i to z sali szpitalnej - gdzie zdecydowana większość ludzi nie tylko nie odcina się od wiary, ale w swoim cierpieniu ją często odkrywa, jest - w moim odczuciu - znakiem nietolerancji i brakiem liczenia się z innymi. Człowiek, każdy człowiek, nie może przecież zachowywać się w miejscu publicznym: w szpitalu, szkole, w urzędzie, jakby był sam jeden na świecie. W naszym otoczeni żyją inni ludzie, z których każdy ma swoją wrażliwość, pragnienia, potrzeby. I te musimy nawzajem szanować.

Żyjemy w cywilizacji, która nadęła prawa jednostki, lekceważąc przy tym jej obowiązki. Prawa osoby zakładają przecież jej obowiązki. Moje prawo do bezpieczeństwa na ulicy zakłada, że sam nie jestem zagrożeniem dla innych. A jeżeli zagrażam innym, nie mam prawa przebywać na ulicy, zakładają mi kajdanki i idę za kratki. Wielu usiłuje żerować na słabości prawa. Gdybyśmy wszyscy żądali, by otoczenie, w jakim żyjemy było urządzone według naszej osobistej wrażliwości, życie społeczne stałoby się piekłem. Każdy przecież ma inną wrażliwość.Ileż, na przykład, we współczesnej sztuce prowokacji wobec ludzi wierzących i obrażania ich uczuć? Gdy kilka lat temu lider metalowego zespołu Behemot potargał publicznie Pismo Święte, nazywając je księgą kłamstw, Sąd Rejonowy w Gdyni nie dopatrzył się obrażania uczuć religijnych ludzi wierzących. Uznał to za "swoistą formę sztuki" i oświadczył, że nie zamierza wyznaczać granic dla wolności artystycznej wypowiedzi. Gdy nas obrażają w taki sposób, winniśmy wyrażać nasz sprzeciw, ale nie musimy rwać sobie włosów z głowy. Rozmawiam kiedyś ze starszym człowiekiem, który mówił zirytowany: "Denerwuje mnie dzisiaj ta gejowska atmosfera w mediach. Byłem wychowany w innej kulturze". Odpowiedziałem mu: "Proszę pana, szkoda nerwów, proszę oszczędzać je na inne, ważniejsze okazje". Nie możemy obrażać się na świat, na ludzi, na współczesną kulturę.

Społecznych konfliktów, które związane są z wartościami moralnymi i religijnymi, nie rozwiążemy jedynie za pomocą prawnych zapisów, deklaracji, procesów. Konieczny jest prosty wzajemny szacunek dla odmienności drugiego, tolerancja.

Trzeba powiedzieć, że w naszym społeczeństwie istnieje mimo wszystko wysoka tolerancja dla zachowań religijnych. Nikt nie protestował, gdy Jan Paweł II przemawiał w Sejmie, a fragmenty przemówienia sejmowego nadawałby się na ambonę. W Polsce mamy dobre tradycje tolerancji religijnej, szacunku dla religii. Nie ma protestów, gdy w Boże Ciało centrum miasta bywa "zablokowane" przez procesje. To przecież część naszej kultury, tradycji. Takiej właśnie tolerancji jest u nas znacznie więcej niż na Zachodzie. Cieszmy się nią i brońmy jej: z lewa, z prawa i ze środka.

Inny przykład. W sali sejmowej wisi krzyż. Nie był zawieszony przecież oficjalnie. Zawiesiła go - bądźmy szczerzy - mniejszość, choć jak sądzę, większość jest zadowolona, że on tam ciągle wisi. Wielu pewnie chętnie był się go pozbyło, ale, jak na razie, nikt o sejmowy krzyż wojny nie toczy.

A co do poświęcania nowych obiektów; poświęcanie to symbol religijny i nie powinien być używany dla celów marketingowych, politycznych. Sobór Watykański II upomina polityków, aby nie posługiwali się religią i kulturą dla swoich własnych celów. One winny bowiem realizować swoje autonomiczne cele. Gdy duchowni proszeni są o poświęcenie fabryki, autostrady, trzeba rozeznać, o co naprawdę chodzi tym, którzy nas o to proszą. Gdybyśmy wyczuwali, że usiłują wkręcać nas w politykę, trzeba by stawić pewne warunki. Nie powinniśmy odmawiać obrzędu błogosławienia. Błogosławieństwo krzyżem należy się każdemu. Ważne jednak, byśmy my sami, duchowni, zachowywali się bezinteresownie i nie korzystali z takich okazji, by się pokazać lub coś na tym ugrać.

Politycy nie chcą raczej uchodzić za wrogów religii. Wydaje mi się, że moda na bezbożników już minęła. Próby Janusza Palikota zbicia kapitału politycznego na jawnej walce z Kościołem i robieniu kociej muzyki przed kuriami biskupów, skompromitowała go całkowicie. Niektórzy politycy usiłują jednak grać politycznie Kościołem i religią. Trzeba być ślepym, by tego nie wiedzieć. Pokazują się na ambonach (bo ich na nie wpuszczamy), a swoje przemowy zaczynają od tłumaczenia się ludziom, że nie są tutaj z powodów politycznych. Inni mówią, że przed księżmi nie będą klękać, choć nikt ich o to nie prosi. Zamawiają sobie wizyty u ważnych osobistości kościelnych tuż przed wyborami, by się uwiarygodnić. To polityczna gra. Dając się w nią wciągać, tracimy bardzo dużo: tracimy zaufanie wiernych, wiarygodność, bezstronność, bezinteresowność. Kościół jest dla wszystkich. W ostrych konfliktach społecznych i politycznych mamy być rozjemcami, świadkami uczciwości, promotorami wspólnego dobra.

Owszem. Dlaczego nie. Ale pod jednam warunkiem: że będą międzypartyjne. I tylko takie. Rekolekcje dla jednej partii to ryzyko, że przemienią się w partyjne szkolenie. Niech każdy jedzie na rekolekcje prywatnie, bez oficjalnej delegacji partyjnej. Hasło: "rekolekcje dla PIS czy PO" uważam za mocno chybione. Wielu politykom żądza władzy zatruwa spojrzenie na religię. Wiara, Ewangelia, Eucharystia, to nasze bezcenne skarby, które trzeba strzec przed używaniem ich dla doraźnych, często dwuznacznych celów politycznych.

Krzyż, materialnie rzecz biorąc, jest kawałkiem drewna, żelaza, złota, betonu czy innego materiału. Nie należy sakralizować materii. Nie możemy być skrupulantami, którzy mają ciężkie wyrzuty sumienia, gdy nadepną na dwie skrzyżowane słomki. Nie może być tak, ktoś zbije dwie deski i pójdzie w upatrzone miejsce, wbija je w ziemię i narzuca innym, że od tej pory będzie to miejsce kultu. Takich prób w ostatnich latach było wiele. Moda na samowolne stawianie krzyży w miejscach publicznych, to jakieś dziedzictwo postkomunistyczne. W tamtych czasach stawialiśmy krzyże na placach wybranych pod budowę kościoła i tak zaczynała się walka o świątynię konieczną parafii.

Czasy się zmieniły. Nie oznacza to braku prześladowań religijnych, jednak dziś biskupi i władze lokalne umieją dojść do porozumienia w sprawach kultu. Ponieważ biskup warszawski nie wydał zgody na postawienie krzyża przed Pałacem, pozwolił władzom przenieść go do kościoła.

Ale, gdy mówimy o zachowaniu zwolenników krzyża przed Pałacem, trzeba też uwzględnić kontekst: cierpienie i traumę spowodowane katastrofą smoleńską. Media nie uszanowały bólu ludzi, którzy przychodzili tam, by się pomodlić. Większość modlących się przed krzyżem pod Pałacem nie miała politycznych intencji. Gdy przeniesiono krzyż do kościoła, stracił on swoją symboliczną wymowę. Przestał być wyrazem bólu po tragedii smoleńskiej i ludzie nie przychodzili modlić się przed nim.

Czy dzięki obecności krzyży w przestrzeni publicznej ludzie stają się bardziej wierzący? Czy to znak, że wierzymy?

Niewątpliwie tak. Umieszczanie jednak symboli religijnych wymaga wiary, dyskrecji i wyczucia. Nachalne wieszanie krzyży, stawianie figur, obrazów religijnych, w miejscach niestosownych, może wiarę czasem ośmieszać. Symbolu krzyża nie można wykorzystywać dla celów prywatnych. Gdyby właściciel sklepu wieszał krzyż, by w ten uwiarygodnić się wobec klientów, nadużywałby tego znaku. Nie materia jest ważna, ale to, co kryje się w sercu człowieka, który się nią posługuje. Pocałunek, najwyższy znak miłości, w wykonaniu Judasza jest znakiem zdrady. Tak może być też ze znakiem krzyża. Posługiwanie się znakiem krzyża dla celów nieczystych, może być zdradą.

Jedno nie sprzeciwia się drugiemu. Każdy znak religijny czynimy zarówno dla siebie, jak i dla innych. Przeżegnać się dyskretnie przed startem samolotu czy w restauracji - to wymaga pewnej odwagi. Należy to jednak robić prosto, dyskretnie, szczerze. Ale jako duszpasterze nie powinniśmy jednak ludzi do tego zobowiązywać lub też wzbudzać im poczucie winy, gdy tego nie robią. To sprawa osobistej wrażliwości religijnej i wolnego wyboru każdego.

Kiedyś, przed spotkaniem Jana Pawła II ze przedstawicielami pewnej wspólnoty żydowskiej, został postawiony warunek, że w sali nie może być krzyża; papież miał powiedzieć: "Dobrze. Będę krzyż miał na piersi". Oto salomonowe rozwiązanie. Nie możemy nie liczyć się z odbiorem naszych religijnych gestów. W Jerozolimie muzułmanie surowo zabraniają wnosić na Plac Świątynny jakichkolwiek przedmioty religijne i wykonywać gesty religijne, np. czytać Pismo Święte. Gdybyśmy wbrew temu ostentacyjnie modlili się, czyniąc znaki krzyża, byłoby to odebrane jako prowokacja.

Dlaczego Europa spiera się o krzyże? Czy to znak łamania kolejnego tabu, czy też sposób na istnienie w przestrzeni publicznej lub zbijanie kapitału politycznego? O co tutaj chodzi?

Kto to jest tą Europą? Często europejscy politycy zachowują się jak król Ludwik XIV, zwany Wielkim, który mówił o Francji: "Francja to ja". Był to szczyt jego arogancji i pychy. Określał też siebie jako "Król Słońce". Podobnie mówił Napoleon, Stalin o Związku Radzieckim, Hitler o III Rzeszy i wielu innych tyranów, którzy zostawiali po sobie stosy trupów.

Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu wypowiadał się dwa razy w sprawie krzyży w szkołach włoskich. Pierwszy raz kiedy pewna Włoszka fińskiego pochodzenia, poskarżyła się, że krzyż w klasach szkolnych narusza jej osobiste prawa. Sąd nakazał rządowi włoskiemu zdjęcie krzyża i zapłacenie kobiecie pięć tysięcy euro za "straty moralne", jakie poniosła. Tą stratą - według Trybunału - był sam widok krzyży w klasie szkolnej. Włosi byli oburzeni i powszechnie zaprotestowali. "To zamach na nasze tradycje i narodową tożsamość" - mówili politycy i ludzie Kościoła.

Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu rozpatrzył sprawę ponownie, tym razem jednak w pełnym składzie sędziowskim tzw. Wielkiej Izby i przyjął odwołanie się włoskiego państwa od wyroku w sprawie obecności krzyża w szkole. Sędziowie Trybunału stosunkiem głosów 15 do 2 odrzucili pozew Włoszki z fińskimi korzeniami. Według nowego werdyktu, obecności krzyża w szkolnej sali nie można interpretować jako indoktrynacji ze strony państwa.

Była to dobra lekcja dla Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Społeczeństwo włoskie dało do zrozumienia, że Europejski Trybunał Praw Człowieka nie może małpować Ludwika XIV i mówić: "Europa to my". Europa to także ludzie wierzący, którzy chcą wyznawać swoją wiarę w przestrzeni publicznej. Trybunał jednak zdradził się ze swego antyreligijnego nastawienia. Była to swoista próba sił, na ile w Europie Trybunał może sobie pozwolić na walkę z religią w publicznej przestrzeni. Okazało się, że nie może wszystkiego. Gdyby Włosi zgodzili się na pierwszy wyrok Trybunału, w Europie zapanowałaby wojna o krzyże. Odważni Włosi dali nam przykład, a Polska ich nie poparła.

To walka z religią, konsekwentne wcielanie w życie ateistycznej tezy, że religia jest opium dla ludu. Istotne znaczenie w usuwaniu religii z życia społecznego w XX w. miał socjalizm w marksistowskim wydaniu. Wpłynął on w sposób decydujący nie tylko na politykę, ale także stosunek do religii. Współczesna kultura europejska jest przesiąknięta antyreligijnym myśleniem, które dąży do wyrugowania religii z życia społecznego i przeniesienia jej wyłącznie do sfery prywatnej.

Ale nie martwiłby się zbytnio tym, co wyprawia się z religią w Europie czy też Ameryce Północnej: religia ma się bowiem bardzo dobrze w Afryce, w Ameryce Południowej, na Dalekim Wschodzie. Religie nie umierają. W Europie mimo wszystko trwa ostra konfrontacja antyreligijna i ma ona duży wpływ na życie społeczne, szczególnie zaś na życie rodzinne.

Jestem recenzentem podręczników do przedmiotu "wychowanie do życia w rodzinie". Przyznam się, że recenzując niektóre, byłem zdumiony, z jaką determinacją lewicowe środowiska dążą do destrukcji tradycyjnej wizji małżeństwa i rodziny. W sposób brutalny lekceważą wartości małżeństwa i rodziny zbudowane na judeochrześcijańskich korzeniach, które mają za sobą tysiące lat doświadczenia i narzucają wszystkim wizję sprzeczną nie tylko z polskim prawem, ale po prostu z ratio recta - ze zdrowym rozsądkiem.

Obecnie trwa w Polsce ostra walka o jakość podręczników do wspomnianego przedmiotu. Rodzice winni bardziej zainteresować się problemem. Trzeba jasno stawiać sprawę: "Dlaczego my rodzice mamy godzić się na to, by nasze dzieci uczyły się z podręczników, w których promowane są zachowania niezgodne z wyznawaną przez nas religią?

Nie wolno chować głowy w piasek. Naszym obowiązkiem jest bronić wolności religijnej z determinacją, z jaką czynili to nasi ojcowie w okresie komunizmu. W wielu krajach komunistycznych ludzie szli do więzień, bo celebrowali Eucharystię wbrew zakazom, uczyli dzieci katechizmu, modlili się przed ikonami. Iluż ludzi wierzących w okresie komunizmu na terenach Związku Radzieckiego cierpiało z powodów religijnych - jedynie Bóg sam to wie. Dlaczego mielibyśmy dzisiaj rezygnować z wolności wyznawania naszej wiary?

Pewien rosyjski ksiądz powiedział mi kiedyś: "Może nadszedł czas, byście wy teraz szli do więzień z powodu religijnego prześladowania, jak my myśmy szliśmy kilkadziesiąt lat temu". Na razie więzienia nam nie grożą, ale spychanie nas do kąta społecznego - tak. W Anglii można stracić pracę na noszenie krzyżyka czy śpiewanie dzieciom kolęd. Niezwykły przykład bronienia wolności religijnej dał nam bł. Jan Paweł II. Był otwarty na współczesną kulturę i sztukę, ale jednocześnie stanowczo domagał się wolności religijnej, szacunku dla Ewangelii, dla katolickiej wizji rodziny. Często zachęcał ludzi młodych, by nie wstydzili się Jezusa i Jego krzyża.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie wstydź się krzyża
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.