Polska dziennikarka o skandalicznym traktowaniu w pracy przez mężczyzn

Polska dziennikarka o skandalicznym traktowaniu w pracy przez mężczyzn
(fot. depositphotos.com)
Adriana Rozwadowska / facebook.com

"Wyszłam na papierosa i wpadłam w histeryczny śmiech. Mogłam się tego spodziewać w autobusie, ciemnej ulicy, na imprezie, gdzieś z kimś sam na sam. Ale w sali pełnej ludzi? Podczas poważnej debaty?" - pisze na Facebooku Adriana Rozwadowska, dziennikarka "Gazety Wyborczej". 

Poniżej publikujemy całość wpisu, który ukazał się na jej profilu: 

DEON.PL POLECA

Jakieś trzy lata zastanawiałam się, czy to napisać.

Tydzień temu Maja Staśko zamieściła na swoim wallu listę poetów, którzy zachowują się po seksistowsku. To zdecydowanie mniejszy kaliber niż oskarżenie Jakuba Dymka o gwałt, do tego wszyscy - przepraszam, wszystkie - wiemy, że seksizm jest wszędzie.

Mimo to doszło do tradycyjnej męskiej szarży. I znów dowiedziałyśmy się, że żeby nazwać kogoś seksistą, należy udowodnić jego występek przed sądem, że „to sprawa dla prokuratury” (serio), że to szkalunek bez dowodów.

I tu Maja Staśko – z którą często się nie zgadzam – radykalizuje mnie, za co jej dziękuję. No to jazda.

Kilka razy w życiu usłyszałam – nagle, nie pytałam o to – że mężczyzna „by mnie nie ruchał”. Głównym wskazywanym powodem jest mój wzrost. Niefart sprawił, że w żadnej z tych sytuacji nie miałam włączonego dyktafonu.

Z kolei na wakacjach w Hiszpanii otoczyła mnie grupa pięciu czy sześciu na oko dwudziestolatków. Jeden z nich, kwazi herszt bandy, podszedł do mnie i mocno chwycił za genitalia - do dzisiaj doskonale pamiętam ten ból. A potem uciekli. Pechowo nie miałam przy sobie kamery.

Innym razem, po ciężkich dwóch dniach pracy i niemal braku snu w tym czasie, usłyszałam w kolejce w Biedronce, że stojący za mną pan „lubi takie stare rury”. Jego kolega był przeciwnej opinii. Sytuacja nie została dowiedziona przed sądem.

To zaledwie wybór, ale opowiem Wam jeszcze jedną historię – tę, nad którą dumałam trzy lata.

W 2017 roku zostałam zaproszona do prowadzenia panelu o rynku pracy. Na scenie przedstawiciele organizacji pracodawców i związków zawodowych, na sali na oko 150 osób – i ja przy pulpicie.

Zadaję pytania, otrzymuję odpowiedzi, panel dobiega końca, dziękuję i żegnam się z każdym z uczestników uściskiem dłoni.

Na sali gwar: ludzie podnoszą się, ubierają, rozmawiają, sprawdzają w lajnapie kolejne debaty. Jako ostatni podchodzi do mnie panelista, który mógłby być moim dziadkiem.

Dziękuje, wyciąga dłoń, co odwzajemniam. Dookoła tłok, ale każdy zajęty jest sobą. I kiedy tak uściskujemy sobie dłonie, nagle pan popycha moją rękę do przodu, chwyta mnie za pierś i ściska: dwa razy, jak piszczałkę. Następnie cofa ją, uśmiecha, kłania i oddala. Nie, nie miałam ze sobą kamery.

Wyszłam na papierosa i wpadłam w histeryczny śmiech. Mogłam się tego spodziewać w autobusie, ciemnej ulicy, na imprezie, gdzieś z kimś sam na sam. Ale w sali pełnej ludzi? Podczas poważnej debaty? Niedowierzanie było tak głębokie, że długo nie mogło do mnie dotrzeć.

A potem, kiedy już dotarło i - jak zawsze seksizm i molestowanie - wpłynęło na moją samoocenę, przypominało się wciąż, powodując poczucie obmierzłości własnego ciała i niższości - dokonałam krótkiego bilansu.

Jestem dziennikarką, radzę sobie, a większości osób, które mnie obserwują, kojarzę się z płomiennymi elaboratami, tabelkami, procentami i różnego rodzaju niezgodą. Tekst czy post o tym, co się wydarzyło, zostanie uznany za atencyjny, a ja - z mniej lub bardziej fachowej dziennikarki - stanę się „tą, którą jakiś stary typ chwycił za cycek”, ewentualnie "kolejną, która oskarża mężczyznę bez dowodów" lub „tą, która chce zaistnieć”. W sumie to prawda: chciałabym zaistnieć jako równoprawna istota ludzka.

I tu pojawia się kluczowe pytanie: skoro żadna z powyższych sytuacji nie została uwieczniona na nośniku, czy wolno mi o nich pisać? A jeśli – jak chcą mężczyźni – nie, oznacza to, że o seksizmie i molestowaniu wspominać nie wolno wcale – dopóki nie dojdzie do gwałtu, który udowodnić jest łatwiej, bo zostaje po nim jakiś ślad. Bo nie mamy kamer w czołach, ani dyktafonów zaszytych za pazuchą.
I czy wolno mi podać personalia osobnika, który z pewnością zrobił to nie raz - skoro potrafi zrobić to prowadzącej debatę w sali pełnej ludzi – i który może mieć jeszcze większą łatwość sam na sam z pracownicą?

I co, zdaniem szanownych internautów, zyskuję właśnie na opowiedzeniu powyższej historii?

Poza cięgami, które na mnie spadną, łatką, podejrzeniami co do moich intencji, no, ewentualnie dorzuceniem kamyczka do walki z traktowaniem kobiet jak dmuchanych lal?

I tu prośba: o wytyczne za strony tych wszystkich publicystów i publicystek, którzy kwestionowali ruch #metoo porównując go do krwawych samosądów czy procesów z czasów stalinowskich. Np. Agaty Bielik-Robson, która #metoo powiązała z PRL-em. Szanownych internautów także chętnie posłucham.

Nie, nie podaję personaliów pana, bo boję się konsekwencji - chyba że na zapytanie którejś z organizacji pracodawców.

Nothing to see here, move along: status kwo zostało utrzymane.

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Gianni Valente, Andrea Tornielli

Dzisiejszy Kościół przypomina bardziej pole bitwy niż szpital polowy. 

Jak doszło do tego, że arcybiskup Carlo Maria Viganò napisał szokujące dossier, w którym oskarżył papieża o krycie seksualnego przestępcy i zażądał jego dymisji? Kto...

Skomentuj artykuł

Polska dziennikarka o skandalicznym traktowaniu w pracy przez mężczyzn
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.