Polski sport stoi w miejscu, potrzebuje pieniędzy
Polacy wrócili z igrzysk w Londynie z dziesięcioma medalami, co powszechnie zostało uznane za wynik bardzo przeciętny. Podobnie było przed czterema laty w Pekinie i ośmioma w Atenach. Polski sport stoi w miejscu i nikt nie ma pomysłu, jak to zmienić.
Wynik polskich sportowców nikogo nie wprawił w euforię. Tylko dwa złote krążki - Tomasza Majewskiego w pchnięciu kulą i Adriana Zielińskiego w podnoszeniu ciężarów - pozwoliły na zajęcie 30. miejsca w klasyfikacji medalowej, najniższego od pierwszych powojennych igrzysk w 1948 roku, także w Londynie. Od udanej olimpiady w Sydney w 2000 roku (14 medali, w tym 6 złotych) oznacza to spadek aż o 16 pozycji.
Wszyscy zgodnie podkreślają, że podstawową bolączką polskiego sportu jest niedofinansowanie. A bez pieniędzy nie ma dzisiaj szans na sukcesy. Najlepiej wiedzą o tym Brytyjczycy, którzy po nieudanych dla nich igrzyskach w Atlancie w 1996 roku (tylko jeden złoty medal, 36. miejsce w klasyfikacji) przeznaczyli miliardy funtów na rozwój sportu - nie tylko wyczynowego, ale przede wszystkim masowego. Już cztery lata później w Sydney byli w czołowej dziesiątce, a w Londynie zdobyli aż 65 medali, w tym 29 złotych, co dało im trzecie miejsce w tabeli, za USA i Chinami.
Możliwości finansowe, ale także tradycje sportowe, w Wielkiej Brytanii i Polsce są nieporównywalne, jednak ten przykład pokazuje drogę, podążanie którą przynosi efekty. Chociaż nie zawsze - Austria wydaje na sport więcej niż Polska, a w Londynie nie zdobyła żadnego medalu.
Ministerstwo Sportu i Turystyki w 2012 roku przeznaczyło na przygotowania we wszystkich kategoriach wiekowych do mistrzostw świata i Europy oraz igrzysk w Londynie w sumie 127 mln zł. Przed igrzyskami postanowiono stworzyć optymalne warunki dla czołówki polskich sportowców. Powstał Klub Londyn 2012, który na różnych poziomach finansował łącznie 119 zawodników, na co - według ministerialnych danych -przez cztery lata przeznaczono blisko 130 mln zł.
Nie wszyscy byli zwolennikami takiego rozwiązania. Czterokrotny olimpijczyk (1968-1980), były wiceminister sportu Zbigniew Pacelt uważa, że zamiast dodatkowo wspierać najlepszych, którzy i tak mieliby wystarczające środki na przygotowania, należało te pieniądze przeznaczyć dla utalentowanych juniorów i młodzieżowców. - To znajdzie odzwierciedlenie w następnych igrzyskach. Tym najlepszym musi ktoś deptać w kraju po piętach. Rywalizacja jest kluczem do podnoszenia sportowego poziomu - uważa.
Sukcesy w sporcie wyczynowym są nierozerwalnie związane z zapleczem, które stanowią kluby. W Polsce niespełna 7 tys. klubów zrzesza 490 tys. uprawiających sport, a np. w Niemczech w 91 tys. klubach ćwiczy 27 mln osób. W Polsce pracuje ok. 15 tys. trenerów i instruktorów - w Niemczech 200 tys. Te liczby obrazują różnicę dzielącą oba kraje.
Oddzielnym problemem jest jakość szkolenia. Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Andrzej Kraśnicki uważa, że rezultatów nie przynosi system kształcenia trenerów oparty na Akademiach Wychowania Fizycznego. Według niego należałoby pomyśleć o powołaniu nowej uczelni. Jak jednak zatrzymać jej najlepszych absolwentów w kraju? Nie wiadomo.
W Polsce zdecydowana większość dzieci i młodzieży jedyny aktywny kontakt ze sportem ma na lekcjach wychowania fizycznego. Tymczasem w wielu krajach przyszłych mistrzów fachową opieką obejmuje się już od wczesnych klas szkolnych, co później przynosi efekty. Na to jednak też są potrzebne pieniądze.
Trudno się spodziewać, aby w najbliższych latach znacząco wzrosły nakłady budżetowe na sport. Można natomiast dyskutować nad ich innym podziałem. Już kilka lat temu ówczesny prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Piotr Nurowski sugerował, aby wzorem niektórych innych krajów skoncentrować się na finansowaniu tylko kilku dyscyplin, w których są szanse na międzynarodowe sukcesy. Spotkało się to jednak ze stanowczym sprzeciwem ze strony prezesów tych związków, które obawiały się utraty pieniędzy. Do rewolucji nie doszło.
Niektórzy działacze szansę na poprawy sytuacji dostrzegają w reorganizacji struktur polskiego sportu. Mówi się np. o połączeniu ministerstwa sportu z Polskim Komitetem Olimpijskim, na wzór włoskiego CONI. Takie rozwiązanie miałoby m.in. ułatwiać pozyskiwanie sponsorów.
To właśnie kapitał prywatny wydaje się być szansą dla polskiego sportu. Na razie tylko nieliczni zawodnicy pozyskali indywidualnych sponsorów, ale wśród firm widać coraz większe zainteresowanie promocją poprzez sport. Taki system idealnie funkcjonuje w USA, gdzie bardzo mocny jest sport akademicki. Przeprowadzająca rozgrywki szkół wyższych organizacja NCAA pozyskuje sponsorów i finansuje z ich środków najlepszych studentów. Jednak w momencie, gdy sportowiec znajdzie wsparcie prywatne, przestaje otrzymywać pieniądze z NCAA.
Za cztery lata olimpijska rywalizacja odbędzie się w Rio de Janeiro. To zbyt mało czasu, by spodziewać się znaczącego awansu w tabeli medalowej. Jeśli jednak w najbliższym czasie zostaną dokonane istotne zmiany w funkcjonowaniu polskiego sportu, ich efekty mogą być zauważalne za osiem lat. Gospodarz tych igrzysk zostanie wybrany we wrześniu przyszłego roku. Kandydują Madryt, Tokio i Stambuł.
Skomentuj artykuł