Powiew zmian
W Polsce nasila się potrzeba zmian. Narasta świadomość ich konieczności. To już nie jest tylko ogarniające coraz szersze kręgi społeczeństwa zmęczenie dotychczasową stagnacją. To nabierające siły pragnienie zmiany, które skłania coraz większą liczbę ludzi do działania. Mają oni dość dotychczasowej sytuacji, odrzucają ją, buntują się, protestują przeciwko niej. Chcą czegoś nowego. Nie chodzi im o drobne, kosmetyczne poprawki, ale o radykalne przekształcenia, które dadzą im poczucie, że nie żyją w zastanej rzeczywistości, lecz aktywnie ją kształtują. Nie chcą być tylko pasywnymi odbiorcami i konsumentami, ale zamierzają być kreatorami, aspirują do tworzenia jej po swojemu, według własnych reguł i oczekiwań.
Często nie są one jasno i precyzyjnie sformułowane. Najistotniejsze okazuje się dążenie do tego, aby było inaczej niż dotychczas. Dlatego niejednokrotnie ci, którzy chcą zmiany, większość uwagi skupiają na niszczeniu zastanych systemów (także systemów wartości), form, procedur, zwyczajów, metod, hierarchii itp. Burzenie bywa ważniejsze od planowania, co stanie w miejsce dotychczasowych konstrukcji i jakie rozwiązania zastąpią odrzuconą praktykę.
Uświadomienie sobie w porę narastającej w społeczności potrzeby zmian pozwala tym, którzy poczuwają się do odpowiedzialności za jej los i kształt, tak pokierować rozwojem wypadków, aby nie doszło do wybuchu, do dewastacji tego, co istotne i niezbędne dla jej funkcjonowania, do nieopanowanych przejawów agresji i nienawiści.
Do wszechobecnego i wszechogarniającego ówczesne społeczeństwo amerykańskie pragnienia zmiany odwołał się Barack Obama w kampanii wyborczej 2007-2008. Używał trzech haseł: "Change We Need", "Change We Can Believe In" oraz "Yes We Can". Mówiły one o potrzebie zmiany, o wierze w zmianę i o zdolności do jej przeprowadzenia. Uzyskał ogromne poparcie i został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wygrał, bo obiecywał zmianę. Zmianę, którą niemal każdy z jego wyborców pojmował odmiennie. Zmianę, która oznaczała głównie odrzucenie tego, co dotąd przeszkadzało, denerwowało, dołowało, raniło, wykluczało, niszczyło życie i uniemożliwiało osiągnięcie poczucia szczęścia.
Pierwsza tura wyborów prezydenckich w Polsce pokazała, jak silna jest potrzeba zmiany w naszym społeczeństwie. Wygląda na to, że jej natężenie zaskoczyło polityków różnych opcji. Rozpoczęły się pośpieszne starania o zagospodarowanie tych, którzy pragną zmiany. Trudno w tej chwili powiedzieć, czy zostanie w nich uwzględnione to, co - moim zdaniem - jest jednym z największych oczekiwań. Myślę, że duża część tych, którzy domagają się zmian w naszym kraju spodziewa się, że zaczną być traktowani podmiotowo, a nie przedmiotowo. Nie tylko przez polityków, nie tylko przez władze różnych szczebli. Nie tylko przez państwo i jego struktury.
Zastanawiające, że w komentarzach dotyczących sytuacji społecznej w Polsce rzadko i ostrożnie mówi się o dokonującej się zmianie pokoleniowej. Wydaje się, że wejście na rynek pracy i do życia publicznego tzw. pokolenia Y, czyli ludzi urodzonych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, jest ważnym elementem kształtującym nastroje i oczekiwania społeczne. To oni potrzebują zmiany.
Warto mieć świadomość, że ogarniające duże części społeczności pragnienie zmian dotyczy wszystkich sfer życia, nie tylko polityki czy gospodarki. Obejmuje ono również życie religijne. Choć jeszcze nie przyjmuje form widocznych z daleka, obecne jest także w Kościele. Trzeba to dostrzegać i uwzględniać, zarówno w bieżącej aktywności, jak i planując pracę duszpasterską oraz działania ewangelizacyjne, aby w przyszłości nie robić zdziwionych min.
Skomentuj artykuł