Rewolucja nie odbywa się w internecie

(fot. EPA/HANNIBAL HANSCHKE)
Agata Zbieg / PAP / psd

Ważną rolę w organizacji obecnych protestów w Egipcie media przypisują coraz częściej internetowi: serwisom Twitter czy Facebook, za pomocą których protestujący Egipcjanie komunikują się ze sobą". Internet odgrywa pewną rolę, ale nie jest ona decydująca - mówią socjologowie.

"W epoce internetu portale społecznościowe pomagają mobilizować masy", "Przez strony jak Twitter czy Facebook protesty w Egipcie wspierają anonimowi aktywiści z zagranicy", "Twitter już dawno stał się pośrednikiem w szybkim przekazywaniu informacji z miejsc, gdzie dzieje się coś ważnego. Nawet w chwili, kiedy władze w Egipcie zablokowały sieć, w mediach społecznościowych w dalszym ciągu pojawiały się newsy, video i zdjęcia komentujące rozwój sytuacji w Kairze i innych miastach, gdzie trwały protesty" - to tylko niektóre z ostatnich komentarzy medialnych wskazujących na wielką rolę internetu i portali społecznościowych w organizacji społecznych protestów. 

"Jutro dokona się historia. Jutro stworzymy historię", "Zamierzamy być na Tahrir Square jutro", "Chcemy, by było nas mnóstwo, zamierzamy protestować" - tak m.in. wyglądają internetowe wpisy dotyczące sytuacji w Egipcie.

Firma Sysomos, zajmująca się analizą aktywności w mediach społecznościowych, odnotowała znaczący wzrost aktywności użytkowników Twittera w drugiej połowie stycznia. W okresie od 16 do 23 stycznia zanotowano ponad 120 tys. wpisów z Egiptu. Natomiast pomiędzy 24 a 30 stycznia ich liczba wzrosła do 1 miliona 300 tysięcy wpisów.

W opinii dr Dominika Batorskiego, socjologa z Uniwersytetu Warszawskiego, rola nowych mediów, mediów społecznościowych w organizacji takich protestów jest jednak bardzo często przeceniana. Pamiętam wcześniejsze protesty np. w Mołdawii czy w Iranie, przy okazji których mówiło się, że Twitter czy serwisy społecznościowe odgrywają w nich dużą rolę. Jednak, kiedy analizowano ten aspekt po fakcie, okazywało się, że rola ta była marginalna" - powiedział PAP Batorski.

Batorski zwrócił uwagę, że w serwisach społecznościowych tematy wspomnianych protestów faktycznie były bardzo popularne. "Bardzo wiele osób dyskutowało o tym, co się dzieje, powielało różnego rodzaju informacje, (...) dyskusja była bardzo żywa, ale bardzo często były to osoby, które nawet nie mieszkały w tych krajach. (...) Nic nie wskazywało na to, że te protesty, które miały miejsce rzeczywiście, aktywnie organizowano przy pomocy narzędzi internetowych" - ocenił.

Socjolog zwrócił uwagę, że władze - zwłaszcza te autorytarne - dostrzegają jednak zagrożenia wynikające z faktu, że internet daje siłę i możliwości samoorganizacji. "W związku z tym, internetowe kanały samoorganizacji są bardzo dobrze kontrolowane i analizowane jest to, co robią tam użytkownicy. Elektroniczny charakter komunikacji pozwala na łatwiejszy monitoring i precyzyjne wyłapywanie jednostek, które są aktywniejsze w sieci" - zauważył.

Batorski podkreślił, że bardzo istotny jest charakter komunikacji w internecie. "W serwisach społecznościowych, ale również w serwisach mikroblogowych komunikacja oparta jest na tzw. słabych więziach - tak w socjologii określa się znajomości, które są przydatne do przekazywania informacji, rozpowszechniania ich, ale są powierzchowne. Internet i serwisy społecznościowe dobrze się nadają do podtrzymywania słabych znajomości, ale niekoniecznie do bardzo bliskich, bardzo silnych więzi" - tłumaczył.

"Jeśli chodzi o rewolucje, protesty, działanie zbiorowe, które wymagają podjęcia większego ryzyka - rzadko jest ono oparte o słabe więzi. Takie działania wymagają więzi bardzo silnych: np. lojalności, zaufania" - zaznaczył Batorski.

W opinii Batorskiego, zaangażowanie w serwisach społecznościowych w internecie rzadko wiąże się z podejmowaniem rzeczywistego ryzyka, większego zaangażowania.

"Powielenie informacji, przesłanie jej dalej, dzielenie się nią - czy to na Facebooku, czy na Twitterze - jest łatwe, nie kosztuje dużo, nie wymaga wielkiego zaangażowania. Jednak od komunikowania się pomiędzy sobą ludzi, od przekazywania sobie przez nich informacji do tego, że wyjdą na ulice - jest bardzo daleko" - uważa Batorski.

W podobnym stylu wypowiada się socjolog, medioznawca prof. Kazimierz Krzysztofek ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. "Portale społecznościowe, internet odgrywają pewną rolę, ale nie można powiedzieć, że jest to rola decydująca. Rewolucja tam się nie odbywa" - ocenił Krzysztofek.

Jego zdaniem, portale społecznościowe mogą być jedynie katalizatorem. "Aby nastąpił zaczyn czegoś, to musi kiełkować w ludziach, w relacjach międzyludzkich, ludzie muszą się dobrze znać i najpierw musi się coś zacząć między nimi. W portalach typu Twitter czy Facebook występuję luźne więzi, a rewolucja i ruch społeczny wymagają zaangażowania i dobrej znajomości wśród ludzi" - mówił prof. Krzysztofek.

W jego opinii, "rewolucja z pewnością nie przeniesie się do internetu", ale internet może być dobrym miejscem wzajemnego wspierania się ludzi. "Tam mogą się policzyć, a kiedy ludzie widzą, że jest ich tylu - to ich ośmiela (...) Widzą, że nie ich garstka, że jest to - może rozproszony, ale jednak: tłum sieciowy" - ocenił socjolog

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Rewolucja nie odbywa się w internecie
Komentarze (2)
5 lutego 2011, 12:39
Nie przekonuje mnie stwierdzenie, że ludzie muszą się dobrze znać żeby zacząć rewolucję. Jako powody podaje się: lojalność i zaufanie. W ten sposób rewolucja nigdy by się nie zaczęła, bo potrzeba do niej tysięcy ludzi, a jak mam zaufać tysiącu ludzi (jest to garstka jeśli chodzi o protesty), skoro nawet nie zapamiętam ich imion? Owszem, na początku potrzebna jest jakaś grupa nieco lepiej określona, na przykład studenci, albo robotnicy, albo armia. Tych ludzi coś łączy, ale są to właśnie "słabe więzi", które mogą powstać na facebooku, czy w innym miejscu. W końcu jak ci ludzie, którzy wyszli na ulice zorganizowali się? Dzwonili po znajomych, mówili o tym na ulicy? Przecież sami mówią, że organizacja odbywała się przez internet. Może czegoś nie do końca rozumiem z tego artykułu, ale rola internetu na poziomie organizowania się jest nie do przecenienia.
Bogusław Płoszajczak
5 lutego 2011, 11:16
Ciekawe jakie kryteria przyjęto do oceny "siły sprawczej" internetu w powstaniu tych wydarzeń. Oceny "specjalistów" różnią się skrejnie!