Seksmisja a in vitro
W najnowszym newsletterze "BioEdge" pojawiła się informacja, że w Stanach Zjednoczonych urodziły się bliźniaczki poczęte ze spermy przechowywanej od czterdziestu lat. Dawcą był obywatel Stanów japońskiego pochodzenia, który nie mógł mieć dzieci ze swoją żoną, ale chciał za wszelką cenę, aby jego linia genetyczna była przedłużona.
Informację o tym podała firma Reprotech specjalizująca się w mrożeniu i przechowywaniu ludzkich gamet oraz embrionów. Ten incydent zrodził dyskusję, jak długo mogą być przechowywane gamety oraz pokazał, że można całkowicie zerwać możliwość relacji pomiędzy potomstwem a jego biologicznym rodzicem/rodzicami. Dzieje się tak, gdyż dzieci rodzą się wtedy, kiedy rodzice-dawcy już nie żyją. Jeśli informację tę zestawimy z faktem, że wiele osób poczętych z gamet pochodzących od dawców rozpaczliwie (i ten przymiotnik bynajmniej nie jest tu przesadny) poszukuje kontaktu z biologicznymi rodzicami, to mamy przed sobą smutną wizję cierpienia tych ludzi, którzy są biologicznie osieroceni już w momencie poczęcia. Pomijając kwestie psychiczne, jest też sprawa dziedziczenia chorób i podatności na nie - nie wszystkie tego typu dane udaje się wychwycić w kwestionariuszu wypełnianym przez dawcę w momencie przekazywania gamet (zarówno spermy jak i komórek jajowych).
Jednak to nie koniec historii. Ten sam newsletter donosi również o artykule Grega Hampikiana, wykładowcy biologii, opublikowanym w "New York Times". Otóż według niego, rozwój technologii wspomaganego rozrodu (zapewne chodzi tu szczególnie o inseminację) sprawi z czasem, że mężczyźni staną się zbędni. Do poczęcia dziecka wystarczy porcja spermy wyjęta z ciekłego azotu (a z wcześniejszej informacji wiemy, że może ona być długo przechowywana, zanim zostanie użyta) i chęć zostania matką u kobiety. Zapewne padnie pytanie, a co z wychowaniem?
Prof. Hampikian odwołuje się do badań socjolożki z Princeton, Sary S. McLanahan, zgodnie z którymi to ubóstwo źle wpływa na proces wychowawczy dziecka, a nie ilość rodziców oraz to, czy są to mężczyzna i kobieta, czy tylko same kobiety. Według autora artykułu w "New York Times" jest to kolejny krok do uwolnienia kobiet (zamiast wiązać się na stałe z mężczyznami lub starać pozyskać ich uznanie, wreszcie mogą wziąć sprawę we własne ręce). Ponadto przypuszcza, że rozwój metod wspomaganego rozrodu pójdzie właśnie w tym kierunku - kwestia tego, czy mężczyzna bierze udział w rozrodzie, czy nie, będzie bez znaczenia.
Cóż, rozwijajmy nadal badania genderowe, zwłaszcza jeśli są tak konstruowane, że służą jedynie uzasadnieniu tez wcześniej wypracowanych przy biurkach. I nie zapomnijmy jednocześnie inwestować w rozwój in vitro. Szczególnie niektórzy panowie niech się dorzucą - dzięki temu uda im się wreszcie wykreować świat, w którym nie będą musieli dojrzewać do ojcostwa. Tylko niech pamiętają, że równocześnie staną się zbędni, zupełnie jak trutnie w ulu, które w razie kryzysu są zabijane jako pierwsze.
I w ten sposób "Seksmisja" staje się filmem proroczym. Kto wie, może Juliusz Machulski doczeka się skromnej świątyńki przy każdej klinice IVF?
Skomentuj artykuł