Ukraina. Osobówką wywoził ludzi z Hostomela i Buczy. Uratował kilkaset osób

Cywile ewakuowani z Irpienia. Fot. Depositphotos.com
PAP / mł

Na samochodzie ma ślady po kulach. Przez trzy dni wywoził cywili z ostrzeliwanego Hostomela, potem z Buczy. "Oznaczyliśmy auta białymi flagami, napisami "dzieci", ale to nic nie dało - mówi.

W ciągu doby wykonałem 20 kursów samochodem, by wywieźć ludzi spod ostrzału w Hostomelu; to był dopiero początek trudnego procesu ewakuacji cywilów - mówi PAP Wowa, przedsiębiorca, który na początku rosyjskiej inwazji zorganizował ewakuację ponad 300 osób z Buczy, Hostomela oraz pobliskich wsi.

- Mam firmę budowlaną zatrudniającą 60 osób z okolic Hostomela. Gdy rozpoczęło się bombardowanie oddalonego o niecały kilometr od centrum miasta lotniska, ludzie wpadli w panikę. Otworzyłem piwnice firmy i zacząłem ściągać tam znajomych i pracowników – łącznie około 70 osób - mówi PAP Wowa, wspominając początek rosyjskiej inwazji. - Na początku nie wiedzieliśmy, co robić. Panowało przekonanie, że atakowane będą jedynie cele militarne, więc siedzieliśmy w naszym schronie. Szybko okazało się jednak, że jesteśmy w błędzie i musimy działać - dodaje.

Mężczyzna wyjaśnia, że o istnieniu względnie bezpiecznego miejsca - opuszczonego przez studentów uniwersytetu w Buczy - poinformował go przyjaciel. - Sam przewóz ludzi z Hostomela do Buczy był bardzo niebezpieczny. Rosjanie zajęli już wtedy lotnisko, w mieście kręciło się wielu żołnierzy, a nasi próbowali odbić ten strategiczny punkt, więc nad miastem latało mnóstwo pocisków i ciągle słychać było strzały - tłumaczy Wowa. Jak przyznaje, transport do Buczy nie miał żadnej obstawy, nie był też z nikim uzgadniany. - Przewoziłem tych ludzi swoim autem, osobówką; w ciągu jednego dnia wykonałem 20 kursów - mówi Wowa, pokazując ślady po kulach na samochodzie.

DEON.PL POLECA

- Po tym, gdy wywiozłem osoby, z którymi ukrywałem się w schronie, rozpoczęły się telefony od innych ukrywających się w Hostomelu i okolicach ludzi. Zacząłem jeździć po domach i ściągać ich do buczańskiego uniwersytetu – to wszystko zajęło mi trzy dni. W budynku uniwersytetu schroniło się ostatecznie ponad 300 osób - opowiada mężczyzna.

Zapytany o to, jak wyglądała ewakuacja z samej Buczy, odpowiada:
- Na oficjalną informację zapewniającą nam bezpieczny przejazd czekaliśmy dziesięć dni. Ewakuacja była ustalona na poziomie rządowym pomiędzy Ukrainą i Rosją, ale Rosjanie i tak ostrzelali pierwsze wyjeżdzające z okolicy samochody. Oznaczyliśmy auta białymi flagami, napisami "dzieci", ale to nic nie dało. Oczywiście byli ludzie, którzy pozostali w swoich domach czy piwnicach i z nimi też byliśmy w kontakcie. Gdy nadarzyła się szansa na wyjazd, zdzwanialiśmy się i koordynowaliśmy przejazd z jednego punktu zbiórki.

Wowa wspomina, że cały proces trwał kilka dni.

- Rosjanie strzelali później co pewien czas do niektórych samochodów, wiele osób zginęło - chcieli nas zastraszyć, żebyśmy nie wyjeżdżali". Wyjazd był straszny, ale o wiele gorsze byłoby zostanie tutaj. Ludzie naprawdę się tego bali i byli skłonni podjąć ryzyko ewakuacji, wiedząc nawet o porozrzucanych wokół dróg ciałach - tłumaczy.

Pochodzący z Buczy Sasza - który opuścił okolicę podczas drugiej próby ewakuacji - opowiada PAP, że w czasie rosyjskiej okupacji obszar niemal całkowicie pozbawiony był łączności ze światem zewnętrznym. - Potrzebny do koordynacji naszych działań zasięg dostępny był tylko w jednym punkcie położonym pomiędzy domami zajętymi przez najeźdźców. Nie mieliśmy innego wyjścia jak zakradać się tam i próbować połączyć ze znajdującymi się w Kijowie wolontariuszami - wspomina.

Jeden z zajętych na obrzeżach Buczy domów należy do Nikity. - Chociaż w domu działa kuchnia, gotowali na ogródkowym grillu, próbowali korzystać z sauny, ale nie wiedzieli, jak ją uruchomić - tłumaczy mężczyzna, oprowadzając reportera PAP po zdewastowanym przez Rosjan domu. - Na ścianach i telewizorze wymalowali sprayem literę "V" - dodaje.

Po ewakuacji zebranych w piwnicy uniwersytetu w Buczy ludzi Wowa zaangażował się w transport chorych i rannych pozostawionym bez kierowców ambulansem. - Pojazd, którym jechałem razem z przyjacielem, został pewnego dnia zatrzymany przez Rosjan. Kazali nam wysiąść, a do auta zaczęli strzelać - przebili opony i podziurawili karoserię. Nam kazali złożyć ręce za głową i czekać. Przepytywali nas: co robimy, gdzie jeździmy; powiedzieliśmy, że rozwozimy leki i rannych. Po chwili kazali nam się odwrócić i uciekać tak szybko, jak potrafimy - opowiada mężczyzna.

- W oczach tych żołnierzy widać było przerażenie, jedynie to udało mi się dostrzec i zapamiętać - podsumowuje.

PAP / mł

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ukraina. Osobówką wywoził ludzi z Hostomela i Buczy. Uratował kilkaset osób
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.