Unia Europejska na miarę możliwości

Jakub Halcewicz-Pleskaczewski

Brak rozpoznawalnego w całej Unii i na świecie lidera zjednoczonej Europy oznacza dalsze kłopoty z tożsamością Wspólnoty, ale Rompuy ma przed sobą dwa i pół roku kadencji, by pokazać, czym prezydent Unii właściwie jest - pisze Jakub Halcewicz-Pleskaczewski.

Oba stanowiska powstają w wyniku Traktatu z Lizbony, który wchodzi w życie 1 grudnia. To koniec pewnego etapu refleksji nad kształtem Unii. Efekt żmudnych prac i trudnych kompromisów, które dla wielu zakończyły się sukcesem.

Od wielu lat toczyły się dyskusje nad reorganizacją i usprawnieniem unijnych instytucji. Już w grudniu 2001 r. powstał Konwent Europejski, który miał opracować propozycję konstytucji dla Wspólnoty. Konwent pod przewodnictwem Valéry'ego Giscard d'Estaing zakończył prace w lipcu 2003 r. Rok później Traktat ustanawiający Konstytucję dla Europy podpisali przywódcy państw UE. Niestety w referendach odrzuciły go Francja i Holandia. W końcu 13 grudnia 2007 r. podpisany został traktat lizboński – czyli Traktat z Lizbony zmieniający Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską, potocznie zwany traktatem reformującym. I tym razem nie obyło się bez kłopotów: traktat odrzucili w referendum Irlandczycy (zmienili zdanie po powtórnym głosowaniu rok później), ze złożeniem podpisu pod dokumentem zwlekali prezydenci Czech i Polski.

Ta historia pokazuje kilka rzeczy. Po pierwsze, Unia Europejska potrafi się dogadać. Mimo długoletniej dyskusji, a czasem pełnego namiętności sporu (pamiętamy np. hasło Jana Rokity „Nicea albo śmierć”) europejska integracja postępuje.

Po drugie, eurosceptycy mogą spać spokojnie. Przeciwnicy zarówno Konstytucji Europejskiej, jak i Traktatu z Lizbony roztaczali przed nami wizję Unii jako superpaństwa, w którym głos narodowych reprezentacji straci znaczenie, a tożsamości narodowe rozmyją się w postmodernistycznym tworze politycznym. Wybór Hermana Van Rompuya na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, potocznie – prezydenta Unii – świadczy o tym, że na prezydenta-lidera, uosobienie władzy wykonawczej zjednoczonej Europy jeszcze za wcześnie. Powszechne podkreślanie u Rompuya takich zalet jak umiejętność szukania kompromisu i godzenia stron (np. Flamandów i Walonów w Belgii) to jednocześnie wyraz oczekiwania, że będzie on sprawnym organizatorem spotkań i negocjacji europejskich przywódców. To nie Tony Blair, który mógłby mówić silnym głosem.

Po trzecie jednak brak rozpoznawalnego w całej Unii i na świecie lidera zjednoczonej Europy oznacza dalsze kłopoty z tożsamością Wspólnoty. Mówił o nich np. Jerzy Buzek w wywiadzie dla Przeglądu Powszechnego dwa miesiące przed wyborem na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego: o słabej identyfikacji Europejczyków z instytucjami Wspólnoty, małym zainteresowaniu mediów. Symboliczne znaczenie prezydenta wybieranego za zamkniętymi drzwiami jest w oczach przeciętnych obywateli Unii niewielkie. Ale Rompuy ma przed sobą dwa i pół roku kadencji, by pokazać, czym prezydent Unii właściwie jest.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Unia Europejska na miarę możliwości
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.