Brak reakcji MSW na brutalność policjantów
Interwencji minister spraw wewnętrznych Teresy Piotrowskiej ws. działań policji podczas manifestacji górników w Jastrzębiu-Zdroju zażądał szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności Dominik Kolorz. Ocenił, że brutalność, z jaką postępowali tam policjanci, jest "nie do zaakceptowania".
We wtorkowym liście do szefowej MSW Kolorz napisał m.in., że w imieniu wszystkich członków śląsko-dąbrowskiej Solidarności, górników jastrzębskich kopalń domaga się "natychmiastowej interwencji" resortu w związku "z brutalną akcją policji wobec uczestników demonstracji przed siedzibą JSW" oraz "wyciągnięcia konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych".
- Brak reakcji MSW może doprowadzić do tego, że podczas kolejnego "zabezpieczania" demonstracji w taki sposób, jak w Jastrzębiu-Zdroju, dojdzie do tragedii - ocenił związkowiec.
Jak podkreślił, w poniedziałek, "podczas brutalnych działań policji w trakcie demonstracji górników przed siedzibą Jastrzębskiej Spółki Węglowej rannych zostało ponad 20 ludzi".
- Próba bagatelizowania tego faktu nowomową oficjalnych komunikatów mówiących, że "nie są to poważne obrażenia", powoduje, że wśród górników, którzy byli świadkami policyjnych działań, jeszcze bardziej rośnie oburzenie i frustracja. Jak poważne muszą być "obrażenia" ofiar policyjnej interwencji, żeby MSW zareagowało w odpowiedni sposób? Czy sygnałem do reakcji będzie trwałe kalectwo postrzelonego czy pobitego? A może dopiero, "obrażenia" śmiertelne? - pyta w liście Kolorz.
Jego zdaniem "brutalność, z jaką postępowali policjanci" podczas poniedziałkowej demonstracji, "jest nie do zaakceptowania w demokratycznym państwie prawa".
- Strzelanie do ludzi z broni gładkolufowej, brutalne pałowanie, używanie wobec demonstrantów gazu pieprzowego, to nie jest metoda na zabezpieczanie demonstracji, lecz prowokowanie do odwetu i do wzajemnej agresji - uznał szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności.
Postawił przy tym pytanie, czy "brutalne działanie oddziałów prewencji jest tylko efektem incydentalnej, błędnej decyzji dowódców, czy też planowym, celowym działaniem, mającym na celu nakręcanie spirali agresji i wywołanie zamieszek?". Zasugerował, że "są grupy, którym zależy na przedstawianiu górników z Jastrzębia-Zdroju jako agresorów i chuliganów".
- Czy podległe Pani Minister oddziały policji służą tym grupom czy społeczeństwu? - pytał Kolorz.
Związkowiec nawiązał też do żywej w regionie pamięci wydarzeń stanu wojennego. - Ówczesna władza też prowadziła dialog społeczny za pośrednictwem milicyjnych pałek, a następnie padł rozkaz strzelania do strajkujących w kopalniach ludzi. Gdy dziś policja strzela do jastrzębskich górników, to siłą rzeczy wracają wspomnienia o tragedii sprzed 33 lat. Tłumaczenie, że dziś strzelający używają broni gładkolufowej, a nie ostrej, w żaden sposób nie zmienia tego, iż skojarzenia są jak najgorsze - zaznaczył szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności.
Poniedziałkowa ponadczterogodzinna demonstracja przed budynkiem spółki rozpoczęła się ok. godz. 12. Początkowo przebiegała stosunkowo spokojnie - przed spółką wybuchały petardy, wyły syreny, płonęły opony i race. Górnicy domagali się - głównie niecenzuralnie - odejścia prezesa JSW Jarosława Zagórowskiego.
Z czasem w kierunku budynku spółki rzucano coraz więcej ciężkich przedmiotów, m.in. metalowe kulki z łożysk. Zniszczone zostały drzwi do siedziby JSW i elementy elewacji. Gdy ochraniający budynek policjanci wyszli na zewnątrz, część manifestantów zaczęła ich atakować. Funkcjonariusze zaczęli używać gazu pieprzowego, potem też armatki wodnej.
Manifestujący m.in. wyrywali słupki podtrzymujące okoliczne drzewa i rzucali nimi oraz petardami w policjantów. Skandowali "gestapo, gestapo" i "policja, zostaw górnika". Ok. godz. 15 policjanci oddali salwy z broni gładkolufowej w powietrze, a potem również w kierunku atakujących ich osób. Po pewnym czasie manifestanci zaczęli się rozchodzić.
W poniedziałek po południu policjanci podawali informacje o sześciu poszkodowanych funkcjonariuszach i sześciu manifestujących, którym udzielono pomocy. Rzecznik śląskiej policji podinspektor Andrzej Gąska, twierdzi, że nie mieli oni "poważnych obrażeń".
Skomentuj artykuł