Cywilne czy wojskowe? "Jak chcecie, to lądujcie"
Gdy 10 kwietnia nad smoleńskim lotniskiem zaległa mgła, wieża w panice pytała Moskwę: czy prezydencki Tu-154M może lądować? Moskwa w obawie przed skandalem przerzuciła decyzję na Polaków - akcentuje "Gazeta Wyborcza".
Gazeta poznała nowe fakty w sprawie katastrofy smoleńskiej, w której zginęli prezydent Lech Kaczyński z małżonką i 94 osoby. Na wieży lotniska Siewiernyj 10 kwietnia 2010 r. poza kontrolerem lotów Pawłem Plusinem i jego pomocnikiem Ryżkowem był jeszcze płk gwardii Nikołaj Krasnokutski, były dowódca Pułku Wojskowego Transportu Lotniczego w Smoleńsku.
Krasnokutski, choć to sprzeczne z procedurami, przejął inicjatywę na wieży. Dzwonił do przełożonych w Twerze i do dowództwa wojsk lotniczych w Moskwie, by dostać zgodę na wydanie zakazu lądowania (zamknięcie lotniska). Prosił o kontakt z "głównodowodzącym", ale odpowiadano mu, że jest nieosiągalny. Rozmówcy Krasnokutskiego z Moskwy uważali, że mimo fatalnych warunków Polakom należy pozwolić lądować, bo "może im się uda".
Wczoraj portal TVN24.pl podał informację, że na lotnisku w Smoleńsku pracowała obsługa wojskowa, a kontrolerzy konsultowali się z dyżurnym operacyjnym transportu wojskowego w Moskwie. Informacje te pochodziły z zeznań pułkownika Anatolija Murawiowa.
Przełożony kontrolerów pułkownik Anatolij Murawiow powiedział, że kontrolerzy konsultowali swoje działania z dyżurnym operacyjnym transportu wojskowego w Moskwie. Procedura ta nosiła kryptonim "Logika".
Pułkownik zeznał, że "lotnisko należy do rosyjskiego ministerstwa obrony". "To kierownik lotu na Siewiernym wydaje zgodę na lądowanie samolotu. To zasada obowiązująca na rosyjskich lotniskach wojskowych" - dodał.
Murawiow poinformował, że kontroler nie znał języka angielskiego, które obowiązuje w lotnictwie cywilnym.
Skomentuj artykuł