Czekamy na dokumenty, a one ... znikają
Z nieoficjalnych informacji TVN24 wynika, że 10 kwietnia kontroler na lotnisku Siewiernyj już w odległości kilometra od pasa mógł nie widzieć na radarze prezydenckiego tupolewa. Informacji tych oficjalnie nie da się potwierdzić, bo w tajemniczy sposób zniknęły zapisy z radarów. A nie są to jedyne dokumenty, których od Rosjan nie może doprosić się strona Polska.
- Nie dostaliśmy tych taśm, a wielokrotnie wnioskowaliśmy o to, argumentując, że można by je odczytać w naszych laboratoriach, ale nie dostaliśmy ani odpowiedzi, ani tych taśm - przyznaje w programie "Czarno na Białym" Edmund Klich, polski akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczego (MAK), który bada przyczyny katastrofy. - Dzięki nim można by dokładnie określić sposób działania kontrolerów - dodaje.
Jak zeznali świadkowie, dokumenty te były, ale zniknęły. A bez nich trudo ustalić, co widzieli na radarach kontrolerzy lotniska Siewiernyj.
Nie są to jedyne dokumenty, o które strona polska prosiła, a których nie dostała. Chodzi np. o stenogramy z całości rozmów na wieży kontrolenej, w tym tych z telefonów komórkowych, które pozwoliłyby ustalić, kto w Moskwie wydał pozwolenie na lądowanie wbrew sugestiom kontrolera. Oficjalnym powodem odmowy jest fakt, że strona Polska wbrew woli MAK opublikowała stenogramy z czarnych skrzynek prezydenckiego tupolewa.
- Miałem dostać stenogramy z wieży, ale nie dostałem, bo powiedziano mi, że ujawnienie stenogramów było naruszeniem umowy i dodano, że jak je dostanę, to mogę być zmuszony do przekazania ich jakimś instytucjom - mówi Klich.
W ocenie Klicha, gdyby na pokładzie TU-154 znajdował się rosyjski nawigator, to "byłby na tyle świadomy zagrożenia, że nie dałby się zabić, już nie mówiąc o tym, że nie dopuściłby do tej katastrofy". Według Klicha to Polska zrezygnowała z nawigatora. Na pytanie, czy wniosek w tej sprawie wyszedł z 36. Pułku Lotnictwa Transportowego (zapewnia on przeloty osób pełniących najwyższe funkcje w państwie - PAP), powiedział: - Tak wyszedł, z zawiadomieniem, że załoga zna język rosyjski - powiedział.
Podkreślił, że w lotnictwie cywilnym znajomość języka obcego załogi jest certyfikowana, natomiast w wojskowym nie. - Tutaj mówi się, że znał Protasiuk język rosyjski, ale na jakim poziomie? Nie słyszałem o żadnym dokumencie, o żadnym egzaminie, określonym poziomie znajomości - mówił Klich. Dodał, że certyfikatu poświadczającego znajomość języka rosyjskiego przez członków załogi strona polska nie przekazała także po katastrofie samolotu prezydenckiego.
Skomentuj artykuł