Mógłby przeżyć, gdyby karetka przyjechała
Policja wyjaśnia okoliczności śmierci 36-letniego Tomasza z Katowic. Rodzina zmarłego uważa, że mężczyzna mógłby przeżyć, gdyby karetka przyjechała wtedy, kiedy wezwano ją po raz pierwszy.
Od pierwszego wezwania pogotowia do przyjazdu karetki minęło - według bliskich zmarłego - blisko 9 godzin. Mężczyzna zmarł po przewiezieniu do szpitala. Przyczyną zgonu był prawdopodobnie udar mózgu.
Według rzecznika Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach, pierwsze zgłoszenie "nie było precyzyjne".
Przyjęcie doniesienia w tej sprawie potwierdził PAP rzecznik katowickiej policji Jacek Pytel. - Będziemy ustalać wszelkie okoliczności tej sprawy. Jest o niej także powiadomiony prokurator. Zostanie zabezpieczona dokumentacja medyczna i przeprowadzona sekcja zwłok - powiedział.
W czwartek wieczorem Tomasz uskarżał się na ból ucha, wymiotował i miał bardzo wysoką gorączkę. Jego żona zdzwoniła na pogotowie. Według rodziny dyspozytorka katowickiego pogotowia odmówiła wysłania karetki i poradziła żonie, by udała się do apteki i kupiła leki przeciwbólowe albo sama przywiozła męża.
Rano, gdy stan mężczyzny pogorszył się, rodzina po raz drugi zadzwoniła na pogotowie.
- Pierwsze wezwanie było w czwartek po godz. 21. Po raz drugi bratowa dzwoniła na pogotowie ponownie w piątek, przed godz. 7. rano, karetka przyjechała zaraz po godz. 7 - powiedziała siostra Tomasza, Katarzyna Smołczyk.
Przypuszczalną przyczyną zgonu było zapalenie opon mózgowych połączone z udarem. Rodzina uważa, że gdyby Tomasz znalazł się szybciej w szpitalu, miałby szanse na przeżycie. W sobotę po południu złożyli doniesienie na policji.
Rzecznik Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach Jerzy Wiśniewski powiedział PAP, że aby szczegółowo ustalić okoliczności zgłoszenia, najpierw trzeba przesłuchać taśmę z zarejestrowanymi rozmowami - z 23 i 24 września - oraz przeczytać co jest odnotowane w tzw. zielonej karcie wyjazdowej.
- Dyrekcja sprawą już się zajęła. W poniedziałek od rana będzie analizować wszystkie dokumenty - zapewnił Wiśniewski.
Według - jak zaznacza rzecznik - wstępnych ustaleń, czwartkowe zgłoszenie "nie było precyzyjne", więc dyspozytorka poradziła osobie wzywającej karetkę, żeby w pierwszej kolejności chorego skonsultować z jego lekarzem rodzinnym lub dyżurnym szpitalem na Ochojcu w Katowicach.
- Najprawdopodobniej nie zastosowano się do tych wskazówek - powiedział Wiśniewski.
Skomentuj artykuł