M.Tusk: obaj z ojcem wiedzieliśmy, że Amber Gold to lipa
Obaj z ojcem wiedzieliśmy, że Amber Gold, mówiąc kolokwialnie, to lipa - mówił przed komisją śledczą ds. Amber Gold Michał Tusk. Dodał, że podejmując współpracę z OLT Express, podjął pewne ryzyko. Zwyciężyła ciekawość, chęć realizowania siebie w zakresie, jaki mnie interesował - zaznaczył.
W środę ponad osiem godzin komisja śledcza przesłuchała Michała Tuska - syna byłego premiera i obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska.
M.Tusk mówił, że współpracę z OLT traktuje jako doświadczenie życiowe, momentami bolesne. Jak mówił, dużo się nauczył nie tylko merytorycznych rzeczy, ale też trochę o życiu.
Świadek, który najpierw był dziennikarzem gdańskiego oddziału "Gazety Wyborczej", gdzie zajmował się m.in. tematyka rynku lotniczego, potwierdził, że od 15 marca 2012 r. łączyła go z OLT Express - firmą lotniczą należąca do spółki Amber Gold - umowa o świadczenie usług doradczych i menadżerskich. Od 16 kwietnia 2012 r. M. Tusk był ponadto zatrudniony w Porcie Lotniczym Gdańsk na pełen etat na stanowisku specjalisty do spraw marketingu. Do zakresu jego obowiązków należała tam m.in. współpraca z liniami lotniczymi operującymi do i z Portu Lotniczego Gdańsk.
Linie lotnicze OLT Express ogłosiły upadłość pod koniec lipca 2012 r. Z kolei w połowie sierpnia 2012 r. upadłość ogłosiła spółka Amber Gold.
Tusk zeznał, że prezes gdańskiego portu lotniczego Tomasz Kloskowski powiedział mu o tym, że "jest linia, która się rozwija w Gdańsku, że brakuje jej ludzi". Jak dodał, Kloskowski powiedział mu, że jego zdaniem posiada on "umiejętności i wiedzę, która mogłaby im się przydać" i spytał czy jest zainteresowany. "Ja wtedy odpowiedziałem: tak, w sensie potwierdziłem to. To była końcówka 2011 r., albo początek 2012 r." - dodał. Efektem tej rozmowy było jego spotkanie z Marcinem P. i dyrektorem zarządzającym OLT Express Jarosławem Frankowskim.
"W pewnym sensie zwyciężyła ciekawość, chęć rozwoju własnego i realizowania siebie w zakresie, jaki mnie interesował" - odpowiedział na pytanie, dlaczego zdecydował się na współprace z OLT.
Przyznał, że o umieszczeniu Amber Gold na liście ostrzeżeń KNF wiedział już jesienią 2011 r.. Dodał, że pierwsze sygnały o kłopotach linii OLT Express "to były anonimowe informacje na forach internetowych". "Pamiętam taką jedną szczególnie. To była informacja na forum lotnictwo.net.pl dotycząca tego, że OLT Express nie płaci na catering i to był chyba początek lipca (2012 r. - PAP)" - powiedział Tusk.
Jak dodał, w międzyczasie słyszał i "gdzieś na lotnisku krążyła taka informacja, że OLT Express nie płaci za opłaty lotniskowe". "W połowie lipca była taka sytuacja, że OLT Express ograniczyło mocno działalność i to już było wtedy wiadomo, że sytuacja jest słaba" - mówił.
Zaznaczył, że potem spotkał jeszcze przypadkowo na lotnisku w Gdańsku Frankowskiego. "Rozmowa była bardzo krótka, był zdenerwowany i było czuć, że to się wszystko sypie" - powiedział M.Tusk.
Pytany przez Tomasza Rzymkowskiego (Kukiz'15), czy przed podjęciem pracy dla OLT Express rozmawiał na temat ze swoim ojcem, odpowiedział, że nie pamięta dokładnie, żeby na ten temat z nim rozmawiał. "To, co mogę potwierdzić, co pamiętam, to pamiętam, że rozmawiałem z nim wtedy o tym, że chcę przejść na lotnisko i że nie będę pracował w +Gazecie Wyborczej+. I to ostatnie mu się nie spodobało, że nie będę dziennikarzem, ponieważ to była rzecz, która miała dla niego ogromne znaczenie i uważał, że jest to dobra, bezpieczna i taka właściwa ścieżka rozwoju dla mnie" - mówił.
O tę rozmowę dopytywał Marek Suski (PiS). "Przed chwilą mówił pan o tym, że tata był niezadowolony, że zrezygnował pan z pracy w +Gazecie Wyborczej+. Natomiast w wywiadzie dla +GW+ wspomniał pan o swojej rozmowie z ojcem, która miała miejsce w czerwcu (2012 roku - PAP). I w tym wywiadzie stwierdził pan, że pana tacie, Donaldowi Tuskowi, współpraca z OLT Express nie podobała i było to niemądre" - powiedział poseł PiS.
M. Tusk odparł, że dokładnej daty rozmowy z ojcem nie pamięta; odbyła się latem. Jak dodał, nie jest w stanie też powiedzieć, czy przed spotkaniem ówczesny premier wiedział, że jego syn pracuje dla OLT Express, czy dowiedział się już w czasie spotkania. "To spotkanie miało charakter taki, jaki jest opisany w tym wywiadzie, tzn. on powiedział, że to jest niemądre" - podkreślił świadek.
Suski dopytywał M.Tuska o reakcję na argumenty ojca. Tusk odpowiedział, że był świadom "atmosfery podejrzliwości wokół Amber Gold". "Podejrzewam, że dokładnie tych samych argumentów użył mój ojciec. Razem wiedzieliśmy, że to jest, mówiąc tak kolokwialnie, lipa (...). Czyli, że są pewne podejrzenia wokół Marcina P., że KNF wydała swoje ostrzeżenie wcześniej dotyczące produktów finansowych Amber Gold" - relacjonował Michał Tusk.
"To były rzeczy, które dla mnie były powszechnie znane" - dodał. "Nie, że każdy wiedział, że to jest szwindel w tym sensie, tylko, że coś jest na rzeczy, są podejrzenia, które pojawiają się w mediach. I ta rozmowa miała taki charakter, rozmowy o tym, że jest to firma, co do której są artykułowane podejrzenia" - powiedział świadek.
Polityk PiS dociekał dlaczego więc zdecydował się pracować dla "lipy" i pobierał od niej pieniądze. "Jak pan to wytłumaczy?" - spytał Suski.
"To był skrót myślowy, tak jak już odpowiedziałem wcześniej panu posłowi, że wiedziałem o tych zastrzeżeniach, natomiast dowodów żadnych nie było. Amber Gold zasypywał polskie miasta, prasę - od lewa do prawa - reklamami dotyczącymi swych produktów i dawał bardzo dużo symptomów legalności swego biznesu" - tłumaczył Tusk.
Stąd, przekonywał, "zapewne" jego reakcja na rozmowę z ojcem "nie była zbyt szybka tak naprawdę". "Na samą rozmowę tak naprawdę żadnej reakcji nie było. To też świadczy o tym, że żadnych jakiś tam argumentów, które by mną wstrząsnęły na tej rozmowie nie było" - mówił.
Przyznał też, że mimo wiedzy o "pewnych zastrzeżeniach" dotyczących Amber Gold, podjął "pewne ryzyko" decydując się na współpracę z OLT Express. "I jest to moja, że tak powiem, broszka, ja taką decyzję podjąłem i to mnie obciąża. Natomiast, jeśli chodzi o rozmowę z ojcem, nie dowiedziałem się z niej niczego nowego poza samą opinią ojca o tym, że to, co robię jest niemądre. Tam pojawił się znowu temat tego, że powinienem pracować jajko dziennikarz, bo to było bezpieczne, dobre, właściwe" - mówił Tusk.
Jednocześnie podkreślił, że ojciec nie pomagał mu w załatwianiu pracy. "Od początku mojego życia jestem przeczulony na punkcie wyrzucania mi, szukania koneksji, czy poparcia ojca, czy jakiegoś załatwiactwa (...). Ani w pracę w +Gazecie Wyborczej+, ani na lotnisku, ani tym bardziej dla OLT Express mój ojciec nie był zaangażowany i w żaden sposób mi w tym nie pomógł" - zaznaczył. Powiedział też, że próbuje "iść własną ścieżką". "Mogę tylko przyznać, że nie zawsze efekty tego są takie, jak bym sobie tego życzył" - dodał.
Ocenił także, że nie miał podstaw, aby twierdzić, że jego współpraca z OLT Express, czy z lotniskiem w Gdańsku, ma związek z tym, kim był jego ojciec. "Generalnie jestem wyczulony na jakieś takie bezczelne próby podlizywania się do mnie w kontekście tego, co robi mój ojciec. Na pewno nic takiego nie miało miejsca" - zeznał Tusk. "Jakiś może tydzień po wybuchu afery pojechałem z żoną do Warszawy i rozmawiałem wtedy z ojcem i rzeczywiście to była bardzo trudna rozmowa dla mnie" - przyznał jednocześnie.
Zapewnił, że jego współpraca z OLT Express była elementem jego "życia prywatnego" i nie była wprost powiązana z jego pracą na lotnisku w Gdańsku. Nie przekazywałem OLT Express żadnych informacji, których Port Lotniczy Gdańsk nie przekazuje liniom lotniczym - podkreślił.
Przyznał, że od połowy czerwca 2012 r. trudno mu było doprosić się o komentarz do analiz, które wykonywał dla OLT. "Miałem poczucie, że jestem już trochę niepotrzebny - m.in. to złożyło się na decyzję o "rozluźnieniu" umowy" - mówił Tusk.
Jak podkreślił, chciał "dla pewnej czystości sprawy tę umowę zmienić w taki sposób, żeby (...) rzeczywiście to była umowa ramowa, na podstawie której wystawia się faktury za konkretne usługi". "Czyli na przykład, jeśli nie robię nic pół roku, to nie wystawiam im faktur, żeby potem nie było dla mnie zarzutu, że biorę pieniądze za nic nierobienie" - dodał.
Stanisław Pięta (PiS) zapytał o kwestię faktury wystawionej przez M. Tuska za wykonaną pracę dla OLT. Poseł przypomniał, że w dzienniku "Fakt" M. Tusk mówił, że "pierwszy raz w życiu był autentycznie wkurzony, że dostał przelew". Tymczasem - kontynuował Pięta - komisja dysponuje mailem, w którym M. Tusk prosi o uregulowanie faktury.
"Kluczowy jest tutaj czas. Wystawiłem fakturę uczciwie i w dobrej wierze, bo była to faktura za wykonaną pracę. Co więcej, po wystawieniu faktury dalej wykonywałem jeszcze pracę dla OLT Express. Mijał czas, w którym mi OLT tej faktury nie płacił. Ja wysłałem jeszcze chyba ponaglenie" - dodał.
Jak zaznaczył potem nastąpiła sytuacja, w której OLT Express zaprzestał działalności, zrobiła się "wielka awantura z tego powodu". "Słychać o niewypłacalności i kilka dni później, wydaje mi się, że nawet po tym jak spółki przewozowe ogłosiły upadłość, to ostatnią rzeczą, którą potrzebowałem i na której mi zależało, to żeby nagle te pieniądze pojawiły się u mnie na koncie" - powiedział.
"W momencie jak zobaczyłem ten przelew, to wiedziałem, że to będzie kolejny wielki problem, których już wtedy miałem ich dużo, bo będzie pytanie dlaczego grupa Amber Gold nie realizowała wielu płatności, a akurat mnie na koniec przelew dała. Od razu powiem, że nie wiem dlaczego i nie jestem w stanie tego wyjaśnić" - zeznał M. Tusk.
Małgorzata Wassermann pod koniec przesłuchania odniosła się do powodów wezwania Tuska przed komisję. "Znalazł się tu pan dlatego, że nie potrafi pan przez osiem godzin powiedzieć, co pan robił dla tej firmy i nie ma śladu w dokumentach pana działalności (...). Z całym szacunkiem, ale nie ma śladów pana pracy. Są maile, z których tylko wynika, że pan rozpaczliwie śle tam prośby i swoje pomysły, a oni odpisują panu: dziękuję. Nie ma żadnego zapotrzebowania, nie ma ani jednego maila, w którym zlecają panu konkretną pracę" - mówiła.
Jarosław Krajewski (PiS) nawiązując do współpracy M.Tuska z OLT Express pytał, czy w korespondencji e-mailowej z Jarosławem Frankowskim posługiwał się "opisem nadawcy Józef Bąk". Świadek wyjaśnił, że "Józef Bąk" to nazwa skrzynki e-mailowej. "Z tego, co pamiętam nie ma żadnego maila, w którym podpisałbym się +Józef Bąk+" - dodał.
M.Tusk był też pytany o jego majątek. Wassermann przytoczyła protokół przesłuchania świadka Krzysztofa Malinowskiego, z którego wynikało, że w kinie Krewetka Marcin P. miał wręczyć kopertę Michałowi Tuskowi. "To jest jakiś absurd" - odpowiedział M. Tusk. dodając, że nie pamięta żadnego spotkania z P. w innym miejscu, niż w biurze OLT Express. W toku przesłuchania okazało się, że ta rzekoma sytuacja miała mieć miejsce w maju 2009 r. "W 2009 r. nie wiedziałem o istnieniu takiej osoby" - oświadczył M.Tusk odnosząc się do osoby Marcina P.
Tusk pytany przez Wassermann, w jakich godzinach pracował dla portu lotniczego w Gdańsku, a w jakich dla OLT Express odparł, że na lotnisku się to dwa-trzy razy zmieniło. "Generalnie zasada w naszym dziale była taka, że pracuje się 8 godzin dziennie, co do pewnej zasady ogólnej. To była 8-16, potem to zmieniłem na 7:30-15:30, a potem był też okres, kiedy to zmieniłem na 8:30-16:30" - mówił. "Było to 8 godzin plus przerwa śniadaniowa oczywiście" - dodał.
Dopytywany, w jakich godzinach pracował dla OLT Express odparł, że nie miał żadnych określonych godzin. "To była współpraca na zasadzie pracy analitycznej, więc to była praca rozliczana na zasadzie efektów bieżących, jakiś konsultacji, więc ona nie była ani umownie ani w żaden inny sposób określona czasowo" - zaznaczył.
Dopytywany przez Marka Suskiego o obowiązki, które miał pracując w OLT Express Tusk odparł, że były to zadania analityczne związane z rozwojem OLT Express dot. siatki połączeń oraz wsparcie OLT w zakresie PR. Pytany, jakie dokumenty przesyłał do OLT Express odparł, że różne analizy związane z rozwojem siatki połączeń oraz materiały PR.
Pytany przez Suskiego, czy te wszystkie dokumenty, które przesyłał do OLT Express były jawne, zawieszane na stronie internetowej lotniska odpowiedział, że nie. "Te informacje jawne były m.in. materiałem do informacji, które przekazywałem przewoźnikom, ale też były informacje, których lotnisko nie publikuje" - mówił. "One nie są danymi niejawnymi, ponieważ to są dane, które może każdy kupić na rynku. Natomiast one na pewno nie miały charakteru publicznego" - zaznaczył.
Marek Suski pytał też Tuska, czy "miał dostęp do rachunku, na podstawie którego przekazał informacje". Tusk zapytał Suskiego: "co pan rozumie przez słowo rachunek?". Pełnomocnik Michała Tuska mec. Roman Giertych poprosił o sprecyzowanie pytania. "O jaki rachunek chodzi panie przewodniczący?" - zapytał Suskiego. "No właśnie nie wiem o jaki rachunek chodzi" - stwierdził poseł PiS. "To jak pan nie wie o jaki rachunek chodzi, to po co pan o niego pyta?" - odpowiedział Giertych. Suski zadeklarował, że sprawę "rachunku" odnajdzie za chwilę.
Wassermann zapowiedziała, że przyjdzie moment, że pokażę, kto dał czas małżeństwu P. na ukrycie pieniędzy. "To nie jest czas i miejsce, żebym ja pokazała, kto dał czas Marcinowi P. i Katarzynie P. na to, by ukryli wszystkie pieniądze; przyjdzie ten moment i ja to pokażę" - oświadczyła.
Na 28 i 29 czerwca w warszawskim sądzie okręgowym odbyć się mają przesłuchania Marcina i Katarzyny P. przez komisję śledczą.
Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. 13 sierpnia 2012 r. ogłosiła likwidację; tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich. Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. swoich klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł.
O sytuacji spółki Amber Gold zrobiło się głośno w lipcu 2012 r., kiedy linie OLT Express zaczęły mieć kłopoty finansowe - zawieszono wówczas wszystkie rejsy regularne przewoźnika, a następnie spółka poinformowała, że wycofuje się z inwestycji w linie lotnicze.
Skomentuj artykuł