Posłowie podzieleni w ocenie metody in vitro
Czwartkowa debata nad projektami ustaw dotyczącymi stosowania metody in vitro podzieliła posłów. Jedni wskazywali na konieczność uregulowania tej kwestii, bo taka regulacja dziś w Polsce nie istnieje, drudzy mówili, że in vitro to "technologiczna proteza płodności".
W czwartek posłowie rozpatrywali cztery projekty dotyczące procedury in vitro: projekt rządowy, dwa przygotowane przez SLD oraz autorstwa PiS - zakazujący in vitro. Podczas debaty zostały zgłoszone wnioski o odrzucenie w pierwszym czytaniu wszystkich rozpatrywanych projektów. Głosowanie nad nimi planowane jest wieczorem.
Posłowie PiS krytycznie ocenili nie tylko rządowy projekt ustawy i projekty zgłoszone przez SLD, ale też samą metodę in vitro. Małgorzata Sadurska wskazywała, że w myśl rządowego projektu "w momencie zapłodnienia nie powstaje nowy człowiek, tylko grupa komórek, której tak naprawdę nie przysługują żadne prawa".
Jak dodała, zarodek powstały w wyniku in vitro ma być testowany pod kątem zastosowania w procedurze medycznego wspomagania prokreacji. "To testowanie to nic innego jak selekcja. Te, co się nadają, przechodzą dalej, te, które się nie nadają, mają pecha, giną. To jest eugenika w czystej postaci" - mówiła.
Zdaniem Sadurskiej in vitro nie jest metodą leczenia niepłodności, a "sztuczną inżynierią, technologiczną protezą płodności".
Z tą argumentacją nie zgodziła się wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka. Przekonywała, że leczenie to także usuwanie skutków - bez likwidowania przyczyn - choroby, a właśnie chorobą jest niepłodność.
Oceniła, że projekt rządowy jest dobry, ale zaapelowała, by w trakcie dalszych prac uwzględnić m.in. możliwość tworzenia więcej niż sześciu zarodków, a także powierzenie nadzoru nad stosowaniem in vitro w Polsce odrębnej instytucji, a nie nadzorowi ministra zdrowia.
W jej ocenie projekt PiS, który zmierza do zakazania in vitro w Polsce, jest "antyspołeczny", bo nie tylko nie odpowiada wyzwaniom związanym z niską dzietnością Polaków, ale też idzie na przekór ich oczekiwaniom. Zgłosiła też wniosek o jego odrzucenie w pierwszym czytaniu.
Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO) podkreślała, że in vitro powinno być dostępne także dla par żyjących w związkach nieformalnych, bo w tych związkach rodzi się ponad 20 proc. dzieci w Polsce.
Dodała, że większość Polaków akceptuje metodę in vitro, a skoro tak, należy prawnie i etycznie uregulować kwestie dotyczące jej stosowania. Oceniła, że w wypowiedziach posłów PiS nie znalazła "żadnych racjonalnych wytłumaczeń" ich stanowiska. Także ona wniosła o odrzucenie projektu PiS w pierwszym czytaniu.
Marzena Wróbel (niezrz.) wyraziła zdumienie, że "w katolickiej Polsce" powstał projekt rządowy dotyczący zapłodnienia pozaustrojowego, który jest "na wskroś lewicowy". Wskazywała, że przewiduje on, iż z metody in vitro będą mogły korzystać nie tylko pary małżeńskie, ale też osoby, które żyją w związkach nieformalnych i kobiety w związkach tej samej płci. Za niedopuszczalne uznała tworzenie sześciu zarodków, co dopuszcza projekt rządowy. "Co się będzie działo z tymi nadliczbowymi ludźmi?" - pytała.
"Projekt rządowy zakłada selekcję zarodków. Rozwijać się mają tylko te, które są zdolne do prawidłowego rozwoju. (...) To jest czysta eugenika i od tego miejsca jest tylko krok od tworzenia nadczłowieka" - przekonywała.
Deklarujący konserwatywne poglądy poseł John Godson (PSL) podkreślił, że jest zwolennikiem metody in vitro, bo jako ojciec czworga dzieci uważa, że posiadanie dzieci jest "jednym z najważniejszych pragnień, które jest w nas, jako ludziach". "Uważam, że nie należy prawnie zabraniać innym możliwości realizowania się poprzez posiadanie dzieci" - powiedział.
Dodał, że głosowanie w sprawie in vitro powinno być kwestią sumienia każdego z posłów i nie powinno być jakiegokolwiek przymusu czy sankcji za głosowanie zgodnie z własnym sumieniem - "ani od klubu partyjnego, ani od Kościołów czy związków wyznaniowych".
Skomentuj artykuł