"Rz": fakty i mity o polskiej prezydencji
Przewodzenie Unii Europejskiej to władza nie tak wielka, jak wynika z nazwy. I znacznie mniejsza niż dawniej - stwierdza "Rzeczpospolita" w korespondencji z Brukseli. Sporo mitów narosło wokół wagi przejęcia przez Polskę przewodnictwa w UE - zauważa gazeta.
Wielu wyobraża sobie, że Donald Tusk będzie przez pół roku prezydentem Unii, będzie ściskał rękę Barackowi Obamie na szczycie UE - USA. A gdy wybuchnie konflikt zbrojny w pobliżu Unii, pojedzie negocjować porozumienie, jak zrobił to prezydent Francji Nicolas Sarkozy w sierpniu 2008 r., gdy mediował między Rosją i Gruzją. Pomniejsze konflikty będzie zaś gasił szef MSZ Radosław Sikorski.
Niestety, ta wizja, choć ponętna, nie jest prawdziwa - akcentuje "Rz". Od grudnia 2009 r., kiedy wszedł w życie traktat lizboński, UE ma swojego prezydenta, Hermana Van Rompuya. To on reprezentuje ją na szczytach bilateralnych, jeździ do siedziby ONZ oraz na szczyty G8 i G20. Dla Sikorskiego też nie będzie miejsca, bo Unia ma swój MSZ - Europejską Służbę działań Zewnętrznych, z Catherine Ashton na czele.
Zdaniem gazety, rząd Tuska ma natomiast szansę zrealizować strategiczny polski cel: wynegocjowanie i podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą, obejmującej strefę wolnego handlu. Więcej na ten temat w piątkowej publikacji "Rzeczpospolitej".
Skomentuj artykuł