Tusk: wybory do PE dotyczą sedna geopolityki
Premier Donald Tusk powiedział w niedzielę, że wybory do PE dotyczą samego sedna geopolityki i bezpieczeństwa Polski. Jego zdaniem, jeśli eurosceptycy, w tym PiS, wezmą górę, to nawet nie zauważymy, kiedy kraje UE będą sobie egoistycznie układały relacje z Rosją.
W rozmowie z Radiem ZET Tusk podkreślił, że zaplanowane na koniec maja wybory do PE "to nie są wybory na temat jakiegoś wewnętrznego problemu w Polsce", lecz "to po raz pierwszy są wybory dotyczące samego sedna geopolityki i polskiego bezpieczeństwa".
"To są wybory na temat tego, czy Europa wobec Rosji i jej agresywnych zachowań na Ukrainie będzie solidarna i działała jak jednolita organizacja, czy rozsypie się jako instytucja - a to jest widoczne gołym okiem, że takie zagrożenie istnieje - i pozostaną na placu boju tylko egoistycznie nastawione państwa narodowe. To ryzyko jest naprawdę serio" - przestrzegał premier. Dodał, że od tego, kto będzie dysponował większością w PE, zależy bezpieczeństwo Polski.
Pytany, czy chodzi mu to, że jak PiS wygra wybory, to Polska nie będzie bezpieczna, Tusk zaznaczył, że mówi o ewentualnym zwycięstwie eurosceptyków, a do takich partii jego zdaniem z pewnością należy PiS.
"Jeśli eurosceptycy wezmą w Europie górę, to nawet nie zauważymy tego momentu, bo on nadejdzie bardzo szybko, kiedy Europa znowu będzie podzielona na państwa, które będą układały sobie relacje z Rosją na zasadzie indywidualnych i dość egoistycznych interesów. To już w tej chwili się dzieje momentami" - powiedział Tusk.
Premier ocenił, że bardzo podobna jest polityka europejska w wykonaniu prezydenta Rosji Władimira Putina i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. "To przekonanie takich polityków jak Jarosław Kaczyński, że UE jest za bardzo zintegrowana, że państwa narodowe, w tym Polska, powinny się wyzwolić się z tego gorsetu, jaki nakłada UE na suwerenności narodowe, to jest pogląd, który idealnie pasuje dzisiaj Putinowi" - ocenił Tusk.
Jego zdaniem prezydent Rosji zmierza bowiem do "przywrócenia rangi bilateralnym relacjom", ponieważ wtedy "każde z państw europejskich wobec Rosji będzie dużo słabsze".
"Prawdziwa dyskusja dzisiaj polega na tym, czy działamy wewnątrz UE na rzecz dalszej integracji po to, żeby powstrzymywać egoizmy narodowe, czy też działamy z innymi partnerami, a takich Kaczyński ma w Europie, na rzecz dezintegracji UE, tzn. takiego luźnego zgromadzenia państw bardzo dumnie strzegących swojej pełnej niezależności" - mówił premier.
"To pięknie brzmi, kiedy to mówi Jarosław Kaczyński, tylko to w konsekwencji oznacza coś, co przeżywaliśmy już wielokrotnie w historii - praktyczną samotność w chwilach kryzysu" - podkreślił Tusk.
Pytany o międzynarodowe reakcje na zajęcie Krymu przez Rosję, premier powiedział, że "nie ma mowy, żeby przyjąć za fakt dokonany i akceptowany oderwanie Krymu od Ukrainy". Jednak przyznał, że na świecie jest relatywnie niewiele woli, by mocno wesprzeć Ukrainę w tej sprawie. W rozmowach z przywódcami innych krajów - mówił Tusk - przeważa intencja, by kwestię Krymu na razie "włożyć w nawias" i raczej skupić się na powstrzymaniu Rosji przed dalszą agresją.
"Nie ma zgody na aneksję Krymu, nikt nie uznaje referendum na Krymie, ale też z drugiej strony, nikt nie zamierza iść na ostry, gorący konflikt z Rosją z powodu Krymu. To widzimy bardzo wyraźnie" - powiedział Tusk.
W późniejszej rozmowie z dziennikarzami premier ocenił, że "Putin zatrzyma się nie tam, gdzie będzie chciał, ale tam, gdzie na to pozwoli Ukraina". Podkreślił przy tym, że "żadne państwo trzecie nie będzie angażowało się bardziej w obronę terytorium jakiegoś kraju, niż sam zainteresowany kraj".
Premier powiedział, że Polska ostrzegała inne kraje, że Rosja po aneksji Krymu będzie kontynuowała ten scenariusz na wschodzie Ukrainy. Przypomniał, że prezydent Putin zapewniał, że armia rosyjska nie wkroczy na Ukrainę, chyba że dojdzie do użycia służb ukraińskich wobec demonstrantów. "Ci demonstranci jakoś nie chcieli się pojawić, wiec pojawili się tzw. separatyści do złudzenia przypominający tych samych separatystów na Krymie" - powiedział Tusk.
"Wszyscy wiemy, o co chodzi tak naprawdę i jak ma wyglądać ten scenariusz, czyli ciągła destabilizacja na pograniczu ukraińsko-rosyjskim i takie ciągłe straszenie czy szantażowanie możliwością interwencji w związku z konfliktem, a także udowadnianie, że państwo ukraińskie nie działa" - powiedział szef rządu.
Jego zdaniem kluczowe obecnie jest, jak zdeterminowane będą władze w Kijowie. "Nikt nie chce i nikt nie powinien namawiać Ukraińców do jakichś radykalnych zachowań, ale przychodzi ten moment, kiedy państwo ukraińskie musi zadziałać w taki sposób, który pokaże, że nie akceptuje w żadnym wypadku tego typu rozwiązań" - powiedział premier. "Chyba mamy w tej chwili z tym do czynienia, to znaczy potraktowanie tzw. separatystów jak terrorystów, wydaje się uzasadnione" - dodał.
Premier był też pytany o ewentualne stacjonowanie wojsk USA i NATO w Polsce. "Amerykańska obecność daje najwięcej poczucia bezpieczeństwa wszystkim bez wyjątku" - ocenił.
"To nie jest nic nowego. Akurat kwestia polskich starań i polskiego stanowiska, że potrzebujemy więcej NATO w Polsce, żeby się czuć bezpieczniejszym, to jest właściwie banał i on nie wymaga jakiegoś szczególnego uzasadnienia" - powiedział Tusk.
Skomentuj artykuł