Wybory nie są najważniejsze dla powodzian

PAP / drr

Powodzianie na Podbeskidziu nie spieszą się do urn. Sen z powiek spędza im ciężka praca przy przywracaniu normalności po kataklizmie: sprzątanie, suszenie i remonty, a nie wybór prezydenta. Ci, którzy przyszli rano wierzą, że może coś się zmieni na lepsze.

W Czechowicach-Dziedzicach koło Bielska-Białej powódź szczególnie mocno dotknęła około tysiąca rodzin. Rzeka Wapienica podtopiła także szkołę podstawową numer 3 w Ligocie, w której siedzibę ma jedna z komisji obwodowych. - Woda stała już praktycznie 10 metrów za budynkiem. Sama szkoła była podtopiona, ale zdołaliśmy ją osuszyć. Komisja wyborcza może działać bez przeszkód - powiedział wiceburmistrz Czechowic-Dziedzic Maciej Kołoczek.

Samorządowiec nie kryje obaw o frekwencję. - Obawiam się o frekwencję. Mieszkańcy mają nadal pełne ręce roboty przy porządkowaniu domów. () Naprawdę, mają dziś inne problemy - mówi wiceburmistrz.

Mieszkańców nadal suszą i sprzątają domy. Wykorzystują do tego każdą wolną chwilę. Wcześniej wybrali na to urlopy. Teraz pozostają tylko popołudnia lub dni wolne od pracy, takie jak wyborcza niedziela.

Pierwsze godziny zdają się potwierdzać obawy wiceburmistrza. Do ósmej rano przyszły zagłosować w "powodziowej komisji" ledwie kilka osób. Nieco więcej wyborców pojawiło się tradycyjnie po porannej mszy świętej. Wśród nich byli także powodzianie. Pan Tomasz oderwał się od sprzątania. "Sprzątam piwnicę i parter domu. Ciągle potwornie śmierdzi, a z obiecanej pomocy mam niewiele. Przyszedłem zagłosować, bo chcę, żeby było lepiej" - powiedział.

Mniej optymizmu ma 70-letnia pani Genowefa. Łamiącym się głosem mówiła, że powódź zniszczyła jej dwa hektary pszenicy. Miała otrzymać 2 tysiące złotych pomocy, ale nic z tego nie wyszło. "Przyszłam głosować, bo mam już dość kłamstwa i cygaństwa jakie panuje" - mówiła.

Półtora hektara zasiewów straciła inna mieszkanka Czechowic-Dziedzic. Twierdzi, że udział w wyborach to jej obowiązek. Przyznała jednak, iż jej zdaniem wybory w żadnym stopniu nie wpłyną na poprawę bezpieczeństwa powodziowego, a to jest szczególnie ważne dla poszkodowanych. "Sąsiedzi nie idą, bo nie wierzą, by coś się zmieniło. Ja też nie wierzę, by wały zostały nagle naprawione. A bez tego w każdej chwili może przyjść trzecia fala" - mówiła spoglądając w zachmurzone niebo.

W gminie Wilamowice (Śląskie) frekwencja zwykle bywała wyższa niż w innych rejonach. Podczas wyborów prezydenckich w 2005 roku do urn poszło ponad 56 procent, a w niektórych obwodach ponad 60. Frekwencja w województwie śląskim wyniosła wówczas ponad 49,2 procent, a w kraju 49,7. Wiceburmistrz Wilamowic Stanisław Gawlik ma nadzieję, że w tych wyborach będzie podobnie.

W okolicach Wilamowic najbardziej poszkodowany był Kaniówek Dankowski. Woda przerwała tam wał i wdzierała się dwukrotnie. Wiesław Ligęza już parę dni przed wyborami nie pozostawiał złudzeń: "Nie pójdę głosować. Nawet nie mam się w co ubrać, a nie chcę iść jak "szmaciarz". Teraz mam na głowie sprzątanie. Woda zeszła. Wszystko tu śmierdzi. Pomyłem trochę po pierwszej fali, a teraz zaczynam od nowa po drugiej. Wpierw trzeba zadbać o własny dobytek. Nie będę myślał o wyborach, bo to i tak mi nic nie pomoże"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wybory nie są najważniejsze dla powodzian
Komentarze (1)
T
Tadeusz
20 czerwca 2010, 17:11
70-letnia pani "Sąsiedzi nie idą, bo nie wierzą, by coś się zmieniło. Ja też nie wierzę, by wały zostały nagle naprawione.  No a może  wierzą, że jak nie pójdą do wyborów to będzie lepiej ? czy raczej wierzą że nic się nie da zrobić lepiej niż jest ? i 70 lat tak się męczy biedaczka, to jest prawdziwa rozpacz i bankructwo życiowe, biedni ludzie, biedni