Afganistan: powyborczy kryzys zażegnany

(fot. EPA/JAWAD JALALI)
PAP / psd

Szefowi amerykańskiej dyplomacji Johnowi Kerry’emu udało się zażegnać powyborczy kryzys polityczny, zagrażający kruchej stabilizacji Afganistanu na pół roku przed wycofaniem z niego zachodnich wojsk.

"Wszyscy w Afganistanie odetchnęli z ulgą. Udało się uniknąć konfliktu, który zaczął się przeradzać w groźną konfrontację - mówi PAP Thomas Ruttig, współdyrektor szanowanego kabulskiego ośrodka analitycznego Afganistan Analysts Network. - W obecnej sytuacji Afganistanu kompromis, nawet wymuszony przez obcych, jest najlepszym rozwiązaniem".

Afgański kryzys wybuchł, gdy na początku lipca ogłoszono wstępne wyniki drugiej, rozstrzygającej rundy wyborów prezydenckich, których zwycięzca zastąpi sprawującego władzę od 2001 r. Hamida Karzaja. Pierwszą rundę, rozegraną na początku kwietnia, wygrał były minister dyplomacji dr Abdullah, ale zabrakło mu kilku procent, by zdobyć ponad połowę głosów i wygrać elekcję od razu. Do dogrywki stawał jako faworyt, bo nad drugim na mecie Aszrafem Ghanim Ahmadzajem miał z pierwszej rundy 13-punktową przewagę.

DEON.PL POLECA

Ale ogłoszone na początku lipca wstępne wyniki wyborów dały zwycięstwo Ghaniemu, który w drugiej turze zdobył dwa razy więcej głosów niż w pierwszej, podczas gdy Abdullah ledwie powtórzył wynik z pierwszej. Zaskoczony i oburzony Abdullah uznał wyniki za rezultat wyborczych manipulacji, zapowiedział, że nie uzna wyborów, a jego zwolennicy zaczęli namawiać go, by nie zważając na nic ogłosił się samozwańczym prezydentem i co prędzej powołał własny rząd.

Powyborczy spór zaczął przybierać niebezpieczny, narodowościowo-regionalny charakter, grożący zbrojną konfrontacją. Abdullah, pół Pasztun, pół Tadżyk, uważany jest w Afganistanie za przedstawiciela Tadżyków, stanowiących jedną trzecią ludności kraju. Ghani wywodzi się z Pasztunów, stanowiących w Afganistanie prawie połowę ludności. Sytuację komplikował fakt, że Ghani pochodzi z konfederacji wschodnich plemion pasztuńskich - Ghilzajów, podczas gdy znaczna część przywódcą Pasztunów południowych, Durranich, poparła Abdullaha.

Kiedy obaj pretendenci ogłosili się nowymi prezydentami, a Afganistanowi zagroził powyborczy paraliż, na ratunek do Kabulu ruszył amerykański sekretarz stanu John Kerry. W 2009 r. gasił już powyborczy pożar w Afganistanie, gdy Abdullah oskarżał Karzaja o sfałszowanie wyborów. Kerry’emu udało się wtedy przekonać upartego i wyczulonego na punkcie własnej dumy Karzaja, by zgodził się unieważnić sfałszowane głosy i stanął z Abdullahem do dogrywki. Karzaj uległ namowom Amerykanina, a Abdullah, nie widząc szans na wygraną, oddał prezydenturę walkowerem.

"Wtedy Amerykanie pozostawili jeszcze więcej pola do manewru samym Afgańczykom. Dzisiaj nie mogli już sobie na to pozwolić. Do końca roku i wycofania zachodnich wojsk pozostaje coraz mniej czasu, a Amerykanie wciąż nie mają podpisanej z Afgańczykami umowy o pozostawieniu w Afganistanie pod 2014 r. wojennych baz i 10 tys. żołnierzy - mówi PAP Thomas Ruttig. - Kerry złożył Afgańczykom propozycję nie do odrzucenia. Afganistan wciąż w ponad 90 proc. utrzymuje się z zachodniej pomocy. Żaden kabulski rząd nie przetrwa bez tych pieniędzy, a Amerykanie zapowiedzieli przecież, że jeśli nie uda im się podpisać z Afgańczykami umowy o dalszej współpracy wojskowej i będą musieli wycofać pod Hindukuszu wszystkie wojska, Afganistan nie będzie mógł też liczyć na jakąkolwiek dalszą pomoc finansową z Zachodu".

Wynegocjowane po trudnych, ciągnących się przez 20 godzin, rozmowach porozumienie przewiduje, że ponowne sprawdzenie i przeliczenie wszystkich ok. 8 mln głosów oddanych w drugiej turze wyborów. Głosy sprawdzać mają obserwatorzy z ONZ i Zachodu, a także przedstawiciele obu pretendentów do władzy. Sprawdzana będzie nie tylko liczba oddawanych głosów, ale także wszelkie podejrzenia, związane ze sposobem, w jaki zostały oddane. Dopiero po takim remanencie zostaną ogłoszone ostateczne wyniki wyborów, a obaj rywale przysięgli je uznać i uszanować.

Drugi, najważniejszy punkt ugody przewiduje, że po ogłoszeniu zwycięzcy wyborów, bez względu na to, kto nim zostanie, powoła on rząd jedności narodowej, w którym mają się znaleźć zwolennicy pokonanego kandydata.

"To najlepsze dla Afganistanu rozwiązanie i dobrze, że Abdullahowi i Ghaniemu nie pozostawiono w tej kwestii wyboru - uważa Thomas Ruttig. - Zasada, głosząca, że zwycięzca wyborów bierze wszystko, w Afganistanie mogłaby tylko zaognić sytuację i zamiast pomóc, zaszkodzić temu krajowi".

Przegranemu w wyborczej rozgrywce pozostanie jeszcze trudne zadanie przekonać swoich zwolenników, by pogodzili się z porażką i uznali wygraną rywala. Zadanie to może okazać się trudniejsze dla Abdullaha, któremu przed wyborami wsparcie zaoferowało wielu dawnych partyzanckich komendantów, jego towarzyszy broni z czasów wojny z armią radziecką (lata 80.) i wojny domowej (lata 90.). Ghani lata te spędził na obczyźnie na Zachodzie. Kiedy Kerry składał Abdullahowi i Ghaniemu propozycję nie do odrzucenia, jeden z najważniejszych sprzymierzeńców Abdullaha, tadżycki komendat Atta Mohammed Nur, potężny gubernator prowincji Balch, odgrażał się, że dla niego nowym prezydentem może być Abdullah i nikt inny.

Zgodnie z tradycją afgańska epopeja wyborcze potrwa jeszcze wiele tygodni i zakończy się pewnie dopiero jesienią. Do tego czasu gospodarzem pałacu prezydenckiego w Kabulu pozostanie Hamid Karzaj.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Afganistan: powyborczy kryzys zażegnany
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.