Ameryka podzielona ws. wyborów w Hondurasie
Liderzy obu Ameryk wyrażali w poniedziałek różne opinie na temat wyborów prezydenckich w Hondurasie. Wielu z nich sugerowało, że potępienie głosowania mogłoby zdestabilizować region.
Przeciwnicy elekcji podkreślali, że wyborów nie powinno się uznawać. Ich zdaniem poparli je wojskowi, stojący za przewrotem, który doprowadził w czerwcu do obalenia władzy Manuela Zelayi i tym samym uniemożliwił mu powrót na stanowisko do końca kadencji prezydenckiej.
Departament Stanu oświadczył bowiem w poniedziałek, że głosowanie spełniało międzynarodowe standardy, USA uznało rezultaty wyborów i fakt, że Lobo będzie kolejnym prezydentem Hondurasu. Resort dodał, że wybory były istotne, choć nie wystarczają, aby przywrócić w kraju demokrację.
Uczestnicy portugalskiego szczytu przyznali, że sprawa honduraskich wyborów wywołuje podziały; deklarację w tej sprawie zapowiedzieli na wtorek.
Wcześniej głosowanie w Hondurasie ostro skrytykowały Brazylia, Argentyna i Wenezuela, a poparły je Kolumbia i mniejsze państwa Ameryki Środkowej.
Prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva oświadczył, że jego kraj nie może uznać wyników wyborów, gdyż legitymizowałoby to dokonany przewrót i mogłoby zachęcić innych "awanturników" w Ameryce Łacińskiej do zamachów stanu. Lula dodał, że Zelaya, dopóki władze Hondurasu nie zapewnią mu bezpieczeństwa, będzie mieszkał w brazylijskiej ambasadzie w Tegucigalpie, gdzie przebywa odkąd we wrześniu potajemnie wrócił do kraju.
Niedzielne wybory prezydenckie w Hondurasie, przeprowadzone pięć miesięcy po zamachu wojskowym, w którym obalono Zelayę, zgodnie z przewidywaniami wygrał konserwatysta Porfirio Lobo. Zdobył około 56 proc. poparcia przy 60 proc. frekwencji. Jego główny rywal Elvin Santos uzyskał 38 proc. głosów.
Lobo jest jednym z największych plantatorów kukurydzy i fasoli w Hondurasie. Jego atutem wyborczym było hasło walki z "maras", młodzieżowymi gangami przestępczymi.
Skomentuj artykuł