Dla Wall Street Obama jest wrogiem publicznym

(fot. EPA/STEVE POPE)
Money.pl / pz

Wynik amerykańskich wyborów prezydenckich będzie miał istotne znaczenie dla sytuacji na rynkach akcji i to nie tylko w najbliższych tygodniach, ale również i latach. Dlatego szczególnie zainteresowani rozstrzygnięciem są inwestorzy z Wall Street.

Dla większości z nich lepszym rozwiązaniem może się wydawać zwycięstwo Mitta Romneya. To przecież Republikanie są za wolnym rynkiem, niskimi podatkami, czy też za jak najmniejszymi ograniczeniami dla wielkich korporacji. Takie podejście do gospodarki jest zawsze lepiej widziane przez rynki, niż proponowane przez Demokratów państwo bardziej opiekuńcze, wspierające gospodarkę, stosujące progresywne i dość wysokie podatki.

DEON.PL POLECA

- "Z punktu widzenia Wall Street Obama jest wrogiem publicznym numer jeden dla bankierów i inwestorów, więc jego zwycięstwo będzie przyjęte w pierwszych dniach chłodno" - przewiduje Piotr Kaźmierkiewicz, analityk CDM Pekao SA.

Tym, czym Barack Obama zniechęcił do siebie inwestorów, było przede wszystkim przeforsowanie w 2010 roku reformy, która gwarantuje Amerykanom powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Jak szacuje rządowa agencja CBO, w latach 2012-2020 ma to kosztować amerykańskiego podatnika 1,2 biliona dolarów. Znalezienie takiej kwoty w budżecie oznacza realną groźbę podwyżki podatków, co też demokratyczny kandydat już zapowiedział. Obama, w przypadku wygranej, chce zwiększyć obciążenia podatkowe dla zarabiających powyżej 1,2 mln dolarów, a w tej grupie dużą część stanowią inwestorzy z Wall Street.

Z tego punktu widzenia Mitt Romney wydaje się być zbawcą dla Wall Street. Przede wszystkim już zapowiedział, że pierwszego dnia urzędowania rozpocznie starania, by zlikwidować kosztowny system ubezpieczeń medycznych. Ponadto zadeklarował, że utrzyma podatki na dotychczasowym poziomie, a dodatkowo zmniejszy obciążenia dla osób z dochodami rocznymi poniżej 200 tys. dolarów i zniesie podatek spadkowy.

W najbliższym czasie prezydent - nowy lub dotychczasowy - będzie musiał poradzić sobie z olbrzymim zagrożeniem dla gospodarki. Jeżeli do 31 grudnia nie dojdzie do porozumienia z Kongresem, po nowym roku wygasną ulgi podatkowe z lat 2001-2003, wzrośnie minimum podatkowe i zlikwidowane zostaną ulgi dla biznesu oraz automatycznie nastąpi podwyżka podatku od funduszu płac, co w sumie w raz z innymi dochodami zwiększy wpływy do budżetu o ponad 600 mld dolarów, czyli o więcej niż 19 procent. To jednak spowoduje ostre hamowanie amerykańskiej gospodarki.

- "Jeżeli konsensus nie zostanie osiągnięty, radykalnie wzrosną podatki, nastąpi gwałtowne załamanie popytu konsumpcyjnego, znacznie zmaleje chęć do zatrudniania i inwestowania amerykańskich firm" - wylicza Kaźmierkiewicz.

Układ sił w amerykańskim Kongresie wskazuje, że dużo łatwiej dogadać się w tej sprawie będzie Romneyowi niż Obamie. Choć obecnie w Izbie Reprezentantów przewagę mają Republikanie, a w Senacie Demokraci, to może się to zmienić na korzyść tych pierwszych. Wraz bowiem z wyborami prezydenckimi Amerykanie wybiorą również wszystkich 435 członków Izby oraz 33 spośród 100 senatorów (w USA co dwa lata jest wymieniana 1/3 Senatu).

Istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że Partia Republikańska przejmie całość Kongresu. Wśród 33 senatorów do wymiany, aż 21 to Demokraci. Jest więc szansa dla Republikanów, że kilka mandatów odbiorą i osiągną większość również w Senacie.

- "W tej sytuacji, jeżeli wygra Romney, to reakcja rynków może być naprawdę pozytywna nawet w dłuższym terminie. Prezydentowi będzie bowiem łatwiej dogadać się z nowym Kongresem również w sprawie zwiększenia limitu długu publicznego, który zostanie przekroczony zapewne na przełomie listopada i grudnia" - tłumaczy Tomasz Smolarek, doradca inwestycyjny z Noble TFI.

Gdy na przełomie lipca i sierpnia 2011 roku przedłużały się negocjacje w sprawie zwiększenia limitu zadłużenia i realnym zagrożeniem było wstrzymanie obsługi wydatków federalnych, agencja ratingowa S&P obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej USA. To przyczyniło się do tąpnięcia na giełdach. W tydzień indeks Dow Jones Industrial stracił, a rodzimy WIG20 ponad 20 procent.

Jeżeli wygrałby Romney, ale w Kongresie zostanie zachowane status quo, należy oczekiwać, że pierwsze pozytywne reakcje rynków potrwają co najwyżej kilka dni. W kolejnych tygodniach znów rozpoczną się spekulacje, jak zostanie rozwiązany problem klifu fiskalnego. - "Negocjacje w tej sprawie będą bowiem bardzo twarde" - przewiduje Smolarek.

Według Pawła Cymcyka z ING TFi, wygrana obecnego prezydenta oznaczać będzie natomiast dla rynków w najbliższych dniach nieco więcej nerwowości. - "Potrwa to jednak najwyżej przez 10 sesji. W kolejnych tygodniach zwycięstwo Obamy będzie miało nieco bardziej negatywny wpływ na rynki, ale nie należy się spodziewać głębokich spadków. Jak pokazują ostatnie dane, kondycja amerykańskiej gospodarki się poprawia, więc jeżeli załatwiona zostanie kwestia klifu na rynki wróci spokój" - tłumaczy Cymcyk.

- "Jeżeli giełdy amerykańskie pozytywnie zareagują na wynik wyborów, to automatycznie również i na GPW należy się spodziewać wzrostu popytu na akcje" - tłumaczy Smolarek.

Podobnie uważa Piotr Kaźmierkiewicz, według którego to, co się wydarzy na Wall Street będzie miało kluczowe znaczenie dla globalnych rynków akcji, a więc także i dla GPW. - "Biorąc pod uwagę rosnącą słabość rynku chińskiego, w najbliższym czasie Chińczycy nie dostarczą inwestorom impulsów do wzrostów. W tej sytuacji, to co się wydarzy w USA będzie mieć kluczowe znaczenie dla globalnych rynków akcji, a więc także i dla GPW" - wyjaśnia analityk.

Nieco innego zdania jest natomiast Paweł Cymcyk, który prognozuje, że wpływ amerykańskich wyborów na rodzimy rynek akcji będzie raczej niewielki. - "Oczywiście można się doszukiwać analogii, że jeżeli wygra Romney, to będzie gorzej dla amerykańskich obligacji, a co za tym idzie lepiej dla akcji, więc można oczekiwać w tej sytuacji poprawy nastrojów na GPW. To jednak jest zbyt daleko idące myślenie i nie będzie widoczne w wycenach polskich akcji" - tłumaczy Cymcyk.

Jeżeli w krótkim terminie dla inwestorów giełdowych korzystniejsza byłaby wygrana Mitta Romneya, tak już w długim okresie dużo bardziej pozytywny wpływ będzie miało zwycięstwo obecnego prezydenta.

- "Z naszych wyliczeń wynika, że od początku stycznia do końca drugiej kadencji Obamy można oczekiwać 50 procent wzrostu indeksu S&P" - tłumaczy Kaźmierkiewicz z CDM Pekao SA.

Jak wynika analizy CDM Pekao, zwycięstwo Mitta Romneya oznaczać będzie natomiast, że na przestrzeni czterech lat indeksy zyskają w sumie 15 procent. - "W ciągu pierwszych 19 miesięcy należy oczekiwać, że na rynku zapanuje bessa i S&P spadnie o około 25 procent. Dopiero w czwartym kwartale 2014 roku można oczekiwać poprawy nastrojów i rozpoczęcia wzrostów" - prognozuje Kaźmierkiewicz.

Jest to zgodne z teorią cyklu prezydenckiego amerykańskiego finansisty Yale Hirscha. Jak wynika z jego badań, w latach 1948-2008 indeks S&P w pierwszych dwóch latach kadencji nowo wybranego prezydenta, zyskiwał przeciętnie najmniej. Najlepszym był natomiast trzeci rok.

Hirsch tłumaczy to faktem, że na początku pierwszej kadencji nowy prezydent stara się wywiązać ze swoich obietnic wyborczych i reform, które najczęściej niosą za sobą wzrost wydatków z budżetu, co rodzi zagrożenie podwyżki podatków. A taka wizja jest negatywnie odbierana prze inwestorów. Trzeci rok pierwszej kadencji uważa się natomiast za najlepszy dla rynków, ponieważ zaczynają się przygotowania do walki o drugą "czterolatkę" w Białym Domu i jego gospodarz jest dużo bardziej skłonny pomagać przedsiębiorcom, by uzyskać od nich fundusze na kampanię.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dla Wall Street Obama jest wrogiem publicznym
Komentarze (1)
jazmig jazmig
6 listopada 2012, 18:39
 Pogląd, że państwo opiekuńcze wspiera gospodarkę jest fałszywy, ponieważ dzieje się dokładnie odwrotnie. Aby realizować "opiekuńczość" potrzebne są pieniądze, a zatem podnosi się podatki lub nakłada nowe. Wzrost podatków szkodzi gospodarce, a to oznacza, że państwo opiekuńcze szkodzi gospodarce. Nie bez powodu za Obamy poważnie wzrosło bezrobocie w USA.