Flamandzka prawica donosi na "nielegalnych"
Skrajnie prawicowa flamandzka partia Vlaams Belang uruchomiła we wtorek portal internetowy, na którym wzywa do przysyłania donosów na nielegalnych mieszkańców czy pracowników w Belgii. Portal przypomina holenderską stronę skrajnie prawicowej partii PVV.
Vlaams Belang sprzeciwia się imigracji oraz opowiada się za niepodległością północnej części Belgii - Flandrii. Przewodniczący tej partii Filip Dewinter na stronie meldpunktillegalite.be wyjaśnia, że ma ona służyć zbieraniu informacji o sprzecznych z prawem zachowaniach związanych z obecnością "dziesiątek tysięcy osób nielegalnych" w Belgii. Te informacje, dodaje, będą przekazywane policji.
W przeciwieństwie do holenderskiej strony prawicowej Partii na rzecz Wolności (PVV), która od lutego zbiera skargi na pracowników zarobkowych, zwłaszcza z Polski, Rumunii i Bułgarii, strona belgijska nie odnosi się do imigrantów z konkretnej części świata. Portal nie mówi nawet wprost o nielegalnych imigrantach, ale ogólnie o "nielegalnych".
Stronę jako rasistowską natychmiast potępiło belgijskie Centrum ds. równych szans i walki z rasizmem. Dyrektor tego centrum Jozef De Witte powiedział w wywiadzie dla "De Standaard", że inicjatywa ta nawiązuje do najgorszych praktyk nazistowskich w Niemczech lat 30. lub Stasi w Niemieckiej Republice Demokratycznej.
Komisja Europejska, zastrzegając we wtorek, że nie zna jeszcze tej strony internetowej, kolejny raz potępiła tego typu inicjatywy jako niezgodne z wartościami europejskimi. Rzecznik komisarz ds. praw obywatelskich i sprawiedliwości Viviane Reding, Mathiew Newman, przypomniał jednak, że KE "absolutnie nie może ukarać takiego portalu".
Podkreślił, że KE nie ma takich uprawnień. "Możemy tylko apelować do obywateli, jeśli uznają, że dochodzi do dyskryminacji, aby wywierali wpływ na odpowiednie organy danego kraju" - powiedział Newman. Podkreślił, że także europejska Karta Praw Podstawowych, która została włączona do Traktatu z Lizbony, przewiduje, że "to kraje członkowskie i jego organy są odpowiedzialne za wdrażanie tego prawa. "By to zmienić, trzeba zmienić traktat" - dodał.
"Ustawodawstwo dotyczące stron internetowych należy od krajów członkowskich. Jeśli w jakimś kraju jest problem z jakąś stroną, to do obywateli i różnych grup społecznych należy zgłoszenie sprawy do sądu tego kraju. Europa nie może się tym zajmować, bo legislacja europejska w tej sprawie nie istnieje" - dodał inny rzecznik KE Oliver Bailly.
Wyjaśnił, że również unijna dyrektywa ramowa ds. walki z rasizmem i ksenofobią nie ustanawia systemu europejskich sankcji. "Dyrektywa definiuje wspólne zasady, ale to kraje poprzez tę dyrektywę angażują się do walki z ksenofobię, nienawiścią rasową czy antysemityzmem. Ale nie ma w tej dyrektywie wspólnych sankcji ani definicji, co to jest wezwanie do nienawiści rosowej. (...) To nie Bruksela ma mówić krajom: macie zakazać tego programu, tego filmu, tej książki czy strony internetowej, czy tego dziennika, bo nawołuje do nienawiści rasowej. Nie mamy takich kompetencji. To zadanie dla krajów członkowskich" - dodał Bailly.
Wcześniej głośną debatę na temat dyskryminacyjnego charakteru niektórych portali internetowych wywołała w UE holenderska strona PVV, zbierająca od lutego donosy na imigrantów z Europy Wschodniej, głównie z Polski.
Parlament Europejski potępił stronę w rezolucji przyjętej 13 marca. Uznał ją za sprzeczną z europejskimi wartościami i godną pożałowania inicjatywę, która służy korzyściom politycznym Partii na rzecz Wolności "ze szkodą dla pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej".
PE wezwał też holenderskiego premiera Marka Ruttego, by w imieniu rządu holenderskiego potępił i zdystansował się od tej "pożałowania godnej inicjatywy". Jak dotąd rząd Holandii oficjalnie nie potępił jednak strony PVV. Choć Partia na rzecz Wolności, którą cechuje najgłośniejsza antyimigracyjna retoryka w Holandii, nie jest w rządzie, stanowi niezbędną część większości parlamentarnej dla rządu tego kraju.
Skomentuj artykuł