Kryzys wzmacnia MFW; większe środki
Trwający od kilku lat kryzys wzmacnia Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Instytucja, która pomaga zadłużonym krajom, wymagając za to bolesnych reform kończy przygotowywaną od 3 lat reformę. W jej efekcie będzie miała do dyspozycji dwukrotnie większe środki.
MFW jest częścią ONZ-owskiej architektury finansowej świata. Poza udzielaniem niskooprocentowanych pożyczek krajom będącym niejednokrotnie na skraju bankructwa, dostarcza też eksperckiej pomocy m.in. państwom przechodzącym zmiany ustrojowe. Krytycy oskarżają go, że reprezentuje interesy finansjery, przede wszystkim dlatego, że wymaga bolesnych społecznie reform od państw, którym udziela wsparcia.
Centralnym elementem finansów MFW jest system kwot (maksymalnych udziałów) jakie 188 należących do niego krajów ma w razie potrzeby przekazać Funduszowi. Limity te zależą od pozycji ekonomicznej danego kraju, ale wpływają też na siłę głosu w organizacji. Im bogatszy kraj, tym większe jest jego potencjalne zaangażowanie w MFW i większy wpływ na decyzje. Z kwotami związane są też kwestie pożyczek, bo kraj może otrzymać od Funduszu kilkakrotność swojego limitu.
Dwa lata po wybuchu kryzysu w 2010 r. Rada Gubernatorów MFW, która jest najwyższym organem decyzyjnym zatwierdziła plan reformy kwot. W jej wyniku wysokość udziałów ma się bezprecedensowo zwiększyć. Do dyspozycji Funduszu będzie dwukrotnie więcej niż dotąd pieniędzy - w sumie 715 miliardów dolarów. To więcej niż połowa negocjowanego niedawno budżetu UE na siedem lat.
Kilkuletni proces zatwierdzania reformy jest już na finiszu. 148 krajów reprezentujących 77 proc. głosów już odrobiła swoje zadanie, (aby przyjąć reformę potrzeba większości 85 proc.) Ratyfikację decyzji musi jeszcze przeprowadzić senat Stanów Zjednoczonych, które są największym "udziałowcem" MFW.
Obecnie ponad połowa funduszy, jakimi dysponuje MFW przeznaczana jest na pomoc dla eurolandu. MFW dostarczył też jedną trzecią pieniędzy, jakimi w ramach pakietów pomocowych zasilono Portugalię, Irlandię, Grecję i inne kraje na krawędzi bankructwa.
"MFW ma więcej do powiedzenia w zarządzaniu kryzysowym, niż wiele krajów strefy euro, a (jego szefowa Christine) Lagarde stała się quasi głową państwa, której poglądy mają większe znaczenie niż wielu wybranych przywódców. Rzeczywiście, bez pieniędzy i doradztwa ze strony MFW, strefa euro mogłaby się już rozpaść" - pisał w kwietniu New York Times.
Dziennik podkreślał, że szefowa MFW cieszy się uznaniem niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schaeuble, który odegrał wielką rolę w przezwyciężaniu niemieckiej niechęci wobec propozycji wzmacniających strefę euro takich jak wspólny nadzór bankowy.
O "miękkiej sile" Funduszu świadczyć może też fakt, że po publikacji jego ekspertów, którzy przyznali przed kilkoma miesiącami, że drastyczne oszczędności mogą nie rozwiązać problemów krajów takich jak Grecja czy Hiszpania, w całej Europie rozgorzała debata na ten temat, która wciąż się nie zakończyła.
Ponowną dyskusję na ten temat spowodowała niedawna wypowiedź szefa KE Jose Barosso, który zwrócił uwagę, że polityka oszczędności osiągnęła granice społecznego poparcia. Niektóre europejskie media zinterpretowały to jako zwrot w strategii Brukseli w sprawie walki z kryzysem i zapowiedź odejścia od polityki dyscypliny finansowej, forsowanej szczególnie przez Niemcy. KE zaprzeczała jednak i podkreślała, że oficjalnym stanowiskiem UE jest uzupełnianie dyscypliny finansowej przez działania służące promowaniu wzrostu gospodarczego i zatrudnienia.
Inna ze zmian w MFW, wynikająca z ewolucji światowej gospodarki, polega na wzmocnieniu roli państw rozwijających się i wschodzących, których gospodarki rosną najszybciej. Zgodnie z przyjętą reformą, 6 proc. głosów ważonych (a co za tym idzie także wkładów do budżetu MFW) jest przesuniętych na korzyść gospodarek wschodzących. Na tej zmianie, dwa z ośmiu miejsc w 24-osobowej radzie zarządzającej MFW, traci Europa. Podczas odbywającej się w kwietniu w Waszyngtonie sesji wiosennej Funduszu głośno podnoszono również, że kolejny szef organizacji nie powinien być Europejczykiem, tak jak było do tej pory. Christine Lagarde uciekała od odpowiedzi na to pytanie (zresztą nie ona o tym decyduje), ale podkreślała, że 44 proc. pracowników Funduszu pochodzi z krajów wschodzących i rozwijających się.
Skomentuj artykuł