Media: "cała Francja zamarła w napięciu"
(fot. PAP/EPA/SEBASTIEN NOGIER)
Zamieszki, które wybuchły we Francji, gdy policja chciała sprawdzić kobietę noszącą nikab, dowodzą, że w każdej chwili może dojść do rozruchów tam, gdzie islam, bezrobocie i poczucie wykluczenia tworzą mieszankę wybuchową - piszą francuskie i brytyjskie media.
Wystarczyły dwie noce zamieszek w Trappes w pobliżu Wersalu, by "cała Francja zamarła w napięciu" - pisze brytyjski "The Economist", komentując starcia młodych ludzi z policją wywołane zatrzymaniem mężczyzny, który zaatakował policjanta i próbował go dusić, gdy ten chciał skontrolować jego żonę zakrywającą twarz nikabem.
Francuzi zdają sobie sprawę, że "toksyczna mieszanka radykalnego islamu, bezrobocia i pretensji może wywołać w każdej chwili kolejne akty agresji w zamieszkanych głównie przez imigrantów francuskich +banlieues+ (przedmieściach)" - pisze najnowszy "Economist".
Trappes jest jednym z takich ognisk biedy "z dużą populacją muzułmanów, którzy mają za sobą historię (wspierania) twardej, salafickiej wersji islamu, bacznie obserwowanej przez francuski wywiad od wielu lat" - wyjaśnia brytyjski tygodnik.
"Financial Times" zwraca uwagę, że wydarzenia w Trappes utrudniają prezydentowi Francois Hollande'owi jego kampanię optymizmu.
Hollande stara się przekonać światowe rynki, że Francja wróciła na drogę wzrostu gospodarczego i jest w dobrej kondycji, podczas gdy niedawne zamieszki dowodzą, że kraj ten może jeszcze ucierpieć z powodu nierozwiązanych napięć etnicznych, religijnych i społecznych.
Jak radzić sobie z tą zapalną mieszanką nie wie do końca nikt; nawet rządzący socjaliści nie mówią w tej sprawie jednym głosem. Minister spraw wewnętrznych Manuel Valls przyjął twarde stanowisko od początku wydarzeń w Trappes. Premier Jean-Marc Ayrault czekał pięć dni z potępieniem agresywnych reakcji muzułmańskich mieszkańców Trappes - przypomina "FT".
"Le Figaro" cytuje opinię rzecznika deputowanych centrowej partii UDI (Union des democrates et independants - Unia Demokratów i Niezależnych) Jean-Christophe'a Lagarde'a, który zarzuca socjalistom kompletny "brak polityki" wobec wybuchowych "dzielnic odrzucenia", które "płoną przy najmniejszym pretekście" - powiedział Lagarde.
Dwie noce palenia samochodów i zamieszek w Trappes (około 30 km na zachód od stolicy Francji) przypomniały Francuzom wydarzenia z 2005 roku, gdy trwające wiele tygodni starcia z policją, palenie samochodów i budynków publicznych zakończyły się dopiero po ogłoszeniu przez rząd stanu wyjątkowego. Przypadkowa śmierć dwóch młodych muzułmanów wywołała wówczas falę przemocy, która uzmysłowiła Francuzom, jak trudna jest chwilami koabitacja z drugą największą w tym kraju grupą etniczną, czyli imigrantami pochodzącymi z Maghrebu, krajów arabskich i Afryki Północnej.
Nawet drobne nieporozumienia związane z egzekwowaniem zakazu zasłaniania twarzy ubiorem, np. burką czy nikabem, w miejscach publicznych mogą się nałożyć na nierozwiązane napięcia o podłożu religijnym i społecznym i wywołać kolejne brutalne protesty w dzielnicach imigrantów.
"Jak można jeszcze akceptować w naszym kraju to, że 10 proc. francuskiej populacji mieszka w wybuchowych dzielnicach, w których koncentruje się nędza?" - pyta Lagarde, odnosząc się do przedmieść zamieszkanych przeważnie przez muzułmanów.
O ile socjaliści i UDI dopatrują się przyczyn niepokojów rodzących się w biednych dzielnicach imigrantów w napięciach społecznych, o tyle prawica, a zwłaszcza ultraprawicowy Front Narodowy uważają je za pochodną trudności z kulturową integracją imigrantów muzułmanów.
Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej były prezydent i ówczesny kandydat centroprawicowej UMP Nicolas Sarkozy na pytanie: "Czy wielokulturowość okazała się we Francji porażką?" odparł: "Tak, to oczywiste".
Szefowa Frontu Narodowego Marine Le Pen nazywa wręcz obecność muzułmanów we Francji i ich "ostentacyjne", publiczne modlitwy "okupacją" kraju.
Brytyjskie media oskarżają Francuzów o niechęć i rasizm w odniesieniu do arabskich imigrantów, ale "Economist" wyjaśnia, że przynajmniej zakaz zasłaniania twarzy jest raczej "wyrazem wiary Francji w laickość (państwa)" i cieszy się poparciem zarówno lewicy jak i prawicy.
Ponadto wiele francuskich muzułmanek zaaprobowało zakaz noszenia burki i nikabu, ponieważ w krajach Afryki Północnej, która ma historyczne związki z Francją, nie obowiązywał nakaz zasłaniania twarzy, który - jak pisze "Economist" - "stał się teraz politycznym komunikatem, jeśli nie wręcz instrumentem tych, którzy chcą narzucić (muzułmanom) konserwatywną wersję islamu".
Zakaz noszenia burki i nikabu nie bywał jak dotąd źródłem poważnych konfliktów we Francji, w której mieszka 5-6 mln muzułmanów.
W Trappes to właśnie próba sprawdzenia tożsamości kobiety noszącej nikab wywołała zamieszki. "Ale Francja ma mnóstwo takich przedmieść, które mogą się stać punktami zapalnymi (...) i to z powodów wykraczających poza kwestię islamu" - konkluduje "Economist".
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł