Państwa sudańskie w matni gróźb i oskarżeń

(fot. United Nations Photo / Foter.com / CC BY-NC-ND)
PAP / mh

Sudan grozi odcięciem Południa od rurociągu naftowego, jeśli Dżuba nie przestanie wspierać rebeliantów z Północy. Dżuba zaś oskarża Północ o wkroczenie wojsk na terytorium Południa i zbrojenie lokalnych watażków.

Sudan Południowy uzyskał niepodległość niespełna dwa lata temu na mocy porozumień pokojowych, które zakończyły jedną z najdłuższych wojen domowych w Afryce.
Zdaniem prezydenta Republiki Sudanu Południowego Salwy Kiira groźba zamknięcia rurociągu jest formą wypowiedzenia wojny.
"Prezydent (Sudanu) Omar el-Baszir pośrednio wypowiada nam wojnę. My nie chcemy wojny" - powiedział w poniedziałek reporterom na konferencji prasowej w Dżubie prezydent Kiir.
Gospodarka Sudanu Południowego - najmłodszego i jednego z najsłabiej rozwiniętych państw świata - jest w 98 proc. uzależniona od eksportu ropy naftowej. W wyniku podziału Sudanu w lipcu 2011 roku trzy czwarte złóż ropy naftowej znajduje się obecnie na terytorium Południa. Rurociąg biegnie jednak przez terytorium Północy, do Port Sudan nad Morzem Czerwonym.
"Sudan nie pozwoli, by Sudan Południowy wydawał pieniądze pochodzące z eksportu ropy na zakupy broni dla rebeliantów i najemników" - mówił w sobotnim przemówieniu transmitowanym przez rządową telewizję prezydent Sudanu.
"Ropa z Południa nigdy więcej nie popłynie przez Sudan" - grzmiał prezydent, który zachęcał też młodych ludzi, by wstąpili w szeregi armii i przygotowali się na "świętą wojnę".
Ostrą wypowiedź prezydenta stonował nieco minister informacji Sudanu. "Planujemy zakręcić rurociąg w ciągu 60 dni" - powiedział w niedzielę na konferencji prasowej w Chartumie. Dodał jednak, że jeśli Sudan Południowy przestanie wspierać rebeliantów, a rząd z Chartumu otrzyma gwarancje międzynarodowe, decyzja o zamknięciu rurociągu będzie "odwracalna".
Chartum twierdzi, że dysponuje dowodami, iż Dżuba zaopatruje grupy rebelianckie należące do koalicji Sudańskiego Frontu Rewolucyjnego (SRF) w paliwo, żywność i broń. Rebelianci walczący w Darfurze z wojskami Baszira i w granicznych prowincjach z wojskami Sudańskich Sił Zbrojnych (SAF) mają być również szkoleni i leczeni na terytorium Południa.
Zdaniem Chartumu wsparcie grup rebelianckich ma na celu obalenie prezydenta Baszira, który rządzi Sudanem od 1989 roku.
W sobotę koalicja partii opozycyjnych zapowiedziała masowe protesty, które mają na celu obalenie reżimu. "W kolejnych dniach będziemy organizować demonstracje" - nawoływał Faruk Abu Issa, przewodniczący Koalicji Narodowego Porozumienia Sudanu (SNCC). "Oczekujemy upadku reżimu w ciągu 100 dni" - mówił.
SNCC ogłosiła również, że jej strategicznym partnerem jest SRF.
Dżuba konsekwentnie zaprzecza zarzutom o wsparcie SRF i oskarża Chartum o wspieranie grup rebelianckich, m.in. Davida Yau Yau - byłego teologa, który walczy z armią rządową Południa (SPLA) w Jonglei, bogatej w ropę prowincji, gdzie o koncesje na wydobycie ropy starają się międzynarodowe koncerny, m.in. Total.
Tym oskarżeniom z kolei konsekwentnie zaprzecza Chartum.
W niedzielę rzecznik prasowy SPLA Philip Aguer oskarżył armię Baszira o wkroczenie na terytorium Południa w prowincji Górnego Nilu. Chartum nie ustosunkował się jeszcze do tych zarzutów.
W kwietniu zeszłego roku oba Sudany znalazły się na skraju wojny w wyniku sporów o wysokość opłat za korzystanie z rurociągu, demarkację granic, przynależność terytorialną spornego regionu Abyei i prawa obywatelskie mieszkańców obu krajów.
W wojnie domowej, która trwała w Sudanie 23 lata, zginęło ponad 2,5 mln ludzi, a ponad 4 mln zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów. Prezydent Baszir jest ścigany listem gończym przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze za ludobójstwo i zbrodnie przeciwko ludzkości w Darfurze.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Państwa sudańskie w matni gróźb i oskarżeń
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.