Prezydent Afganistanu pertraktuje z talibami
Prezydent Afganistanu Hamid Karzaj prowadzi tajne rozmowy z talibami, które mają przekonać islamistów do zawarcia pokoju z rządem w Kabulu - informuje we wtorek "New York Times". Na razie negocjacje nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
Anonimowi rozmówcy gazety podkreślili, że jedynym dotychczasowym efektem rozmów Karzaja z talibami jest zaostrzenie retoryki afgańskiego prezydenta wobec Stanów Zjednoczonych.
"NYT" przypomina, że pod koniec listopada 2013 roku, czyli kiedy rozpoczęły się negocjacje z talibami, Karzaj zapowiedział, że nie podpisze dwustronnego amerykańsko-afgańskiego paktu o bezpieczeństwie. Porozumienie o przyszłym statusie sił USA będzie musiało najpewniej poczekać do kwietniowych wyborów prezydenckich, kiedy zostanie wybrany następca Karzaja; do bojkotu głosowania nawołują talibowie.
"NYT" pisze, powołując się na informacje afgańskich urzędników, że sytuacja w kraju stopniowo się pogarsza, a w styczniu odnotowano najwięcej aktów przemocy od 2008 roku. Dziennik podkreśla, że postawa talibów wobec kwietniowych wyborów i coraz liczniejsze ataki terrorystyczne świadczą o fiasku dotychczasowych tajnych negocjacji z rządem w Kabulu.
Pakt pomiędzy Afganistanem a USA ma być podstawą prawną dla utrzymania militarnej obecności Amerykanów w Afganistanie po wycofaniu się z końcem 2014 roku podległych NATO Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF). Prezydent Karzaj nie chce podpisać paktu bez gwarancji dotyczących m.in. rozpoczęcia negocjacji pokojowych z talibami.
Porozumienie ma dotyczyć środków bezpieczeństwa, jakie USA zapewniałyby Afganistanowi po wycofaniu swych formacji bojowych z końcem 2014 roku. Na miejscu miałoby pozostać ok. 10 tys. amerykańskich żołnierzy, odpowiedzialnych głównie za szkolenie afgańskich sił bezpieczeństwa, a także niewielka grupa żołnierzy sił antyterrorystycznych. Dodatkowo pozostać miałoby kilka tysięcy żołnierzy z innych państw Zachodu. Bez takiego porozumienia możliwa jest tzw. opcja zerowa, zakładająca wycofanie wszystkich żołnierzy USA, a z nimi - sił innych sojuszników.
Skomentuj artykuł