Protestują, bo chcą państwa opiekuńczego
Tysiące osób w Tel Awiwie, Jerozolimie i Hajfie demonstrowały w sobotę w nocy domagając się sprawiedliwości społecznej i państwa opiekuńczego w Izraelu.
Demonstranci mają nadzieję, że uda im się doprowadzić do takich protestów społecznych, jakie przetoczyły się przez kraj w zeszłym roku.
- Kneset (izraelski parlament) chce przegłosować anty-społeczny budżet. Nie pozwolimy im na to, nie pozwolimy, by bogaci stawali się jeszcze bogatsi, kosztem reszty społeczeństwa - mówił jeden z demonstrantów podczas wiecu w Jerozolimie.
Ponad tysiąc osób pomaszerowało w stronę rezydencji premiera Izraela Benjamina Netanjahu w Jerozolimie. Demonstracja miała odbyć się na jednym z głównych skrzyżowań Jerozolimy, ale władze miasta zakazały organizowania protestów w tym miejscu.
W Tel Awiwie w proteście wzięło udział ponad pięć tysięcy Izraelczyków.
Eitan, 30-latka z Jerozolimy, niosła transparent z hasłem "Gdy rząd jest przeciwko ludziom, ludzie są przeciwko rządowi". W rozmowie z PAP powiedziała, że najważniejszym sukcesem zeszłorocznych protestów było zjednoczenie i przebudzenie izraelskiej lewicy, uśpionej od czasu zabójstwa Icchaka Rabina.
- Lewica powinna w końcu skupić się na konkretnych postulatach politycznych, a szczególnie podjąć temat okupacji i prześladowań Palestyńczyków. Tyle energii i pieniędzy jest inwestowanych w podtrzymanie niemoralnej okupacji a moglibyśmy użyć ich do rozwiązania wewnętrznych problemów społecznych - powiedziała Eitan.
Kwestia okupacji terytoriów palestyńskich i izraelskich osiedli na Zachodnim Brzegu została w ubiegłym roku wyłączona z postulatów protestów społecznych, by uniknąć podziałów wśród protestujących.
Przemawiający w Jerozolimie poruszyli kwestię dyskryminacji etiopskich Żydów. Wśród demonstrantów było kilku przedstawicieli tej społeczności, niektórzy z nich wymachiwali izraelskimi flagami.
- Wśród demonstrujących tutaj nie ma tak naprawdę zbyt wielu osób w tragicznej sytuacji. To raczej dzieciaki z dobrych domów. Ci w naprawdę trudnej sytuacji, nie mają czasu ani siły chodzić na protesty - powiedziała Eitan. Według niej, zabrakło między innymi związków zawodowych czy Żydów mizrahi, tradycyjnie głosujących na prawicową partię Likud.
W tłumie były liczne transparenty socjalistycznej partii Merec i komunistycznej żydowsko-arabskiej partii Hadasz. Wiele osób niosło hasła protestujące rasizm.
W ub. roku protesty społeczne przetoczyły się przez Izrael pod koniec lata zmuszając prawicowy rząd Izrael do rozpoczęcia pracy nad reformami społecznymi. W szczytowym momencie na ulice wyszło ponad pół miliona ludzi, a w wielu miejscowościach pojawiły się miasteczka namiotowe.
Skomentuj artykuł