Rumunia: będzie odwołanie prezydenta?
Niedzielne referendum w sprawie impeachmentu prezydenta Rumunii Traiana Basescu to punkt kulminacyjny w konflikcie między ośrodkami władzy skupionymi wokół Basescu i premiera Victora Ponty, który zdefiniuje pozycję Rumunii w UE. Na wynik sporu czeka Bruksela.
Konflikt między obozem premiera i prezydenta trwa od początku maja, od wyborów parlamentarnych, w których władzę utracili konserwatyści z Partii Demokratyczno-Liberalnej (PD-L), związanej z Basescu, a do władzy doszła socjalistyczno-liberalna koalicja Ponty, Unia Społeczno-Liberalna (USL).
Pierwszym sygnałem świadczącym o narastającym konflikcie był spór z końca czerwca o to, który z polityków - Basescu czy Ponta - ma prawo reprezentować Rumunię na szczytach europejskich przywódców. Eskalacja napięcia nastąpiła w lipcu wraz z umacnianiem władzy przez nowy rząd.
W ciągu kilku tygodni gabinet Ponty, przy wsparciu zdominowanego przez USL parlamentu, m.in. przeforsował dekrety ograniczające kompetencje Trybunału Konstytucyjnego, podporządkował sobie Dziennik Ustaw, wymienił przewodniczących obu izb parlamentu i rzecznika praw obywatelskich, który jako jedyny mógł nowe dekrety zakwestionować; stanowisko stracił też prokurator generalny. W sumie telewizja Euronews naliczyła ok. 40 takich zmian.
Pod naciskiem UE rumuński rząd zrezygnował z ograniczenia kompetencji Trybunału Konstytucyjnego i z z korzystnej dla siebie nowelizacji ordynacji wyborczej, która zmieniała próg frekwencyjny w prezydenckim referendum. Tak jak się tego domagała UE, zostanie ono uznane za ważne, jeśli weźmie w nim udział co najmniej 50 proc. uprawnionych do głosowania (ok. 9,1 mln wyborców). Rząd nie chciał wymogu minimalnej frekwencji.
Wymóg 50-procentowej frekwencji postrzegany jest jako szansa Basescu na zachowanie stanowiska. Frekwencja podczas głosowań w Rumunii jest tradycyjnie niska (w ostatnich wyborach parlamentarnych w maju wyniosła ok. 56 proc.), a ponadto w niedzielę wielu Rumunów, głęboko rozczarowanych licznymi skandalami korupcyjnymi wśród klasy politycznej, może nie pójść do urn ze zwykłej przekory. Na korzyść Basescu przemawia też trwający właśnie sezon urlopowy.
Przedstawiciele organizacji pozarządowych zwracają uwagę, że polityczna ofensywa, jaką przypuścił rząd na prezydenta i jego obóz, może mieć związek z licznymi dochodzeniami korupcyjnymi wobec polityków, a zwłaszcza z procesem Adriana Nastase, byłego premiera i politycznego mentora Ponty.
Jak podaje austriacka agencja APA, Ponta próbował ingerować w przypadku Nastase: najpierw podporządkował sobie inspektorat budowlany, który występował przeciwko byłemu premierowi jako jeden z oskarżycieli, a następnie wymienił szefa tego urzędu. Dopiero pod presją mediów i organizacji społeczeństwa obywatelskiego Ponta wycofał się z tych kroków.
Już raz, z referendum w 2007 roku w sprawie impeachmentu, Basescu wyszedł obronną ręką. Obecnie, na skutek niepopularnych reform, z którymi jest kojarzony, popiera go według sondaży zaledwie ok. jednej trzeciej Rumunów.
UE zarzuciła Poncie lekceważenie praworządności, wywieranie nacisków na sędziów i dymisjonowanie funkcjonariuszy administracji państwowej. Komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding w wyjątkowo krytycznej wypowiedzi oceniła, że "obecny pucz w formie nadzwyczajnych rozporządzeń unieważnia wszelkie postępy, poczynione przez Rumunię przez ostatnie dwa lata (...) i zaprzecza wszelkim zasadom państwa prawa".
Zmiany wprowadzane przez rząd Victora Ponty odsuwają od Rumunii perspektywę wejścia do strefy Schengen i powodują kryzys na skalę niespotykaną wcześniej w relacjach Bukaresztu i Brukseli - ostrzegały niedawno rumuńskie media. "Polityczna niestabilność nie skończy się (wraz z referendum); Rumunia w ciągu kilku miesięcy już zdążyła stać się czarnym koniem Europy" - ocenia publicystka dziennika "Adevarul" Mircea Vasilescu.
Skomentuj artykuł