Specjalny pociąg w drodze do Charkowa
Pociąg, którym jedzie część uczestników sobotnich uroczystości w Charkowie na Ukrainie dotarł w piątek wieczorem do Kijowa. Pociągiem podróżuje ok. 300 osób: rodziny ofiar zbrodni katyńskiej, żołnierze, harcerze i wolontariusze.
Uczestnicy pielgrzymki wezmą udział w sobotnich uroczystościach z udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego, w związku z 70. rocznicą Zbrodni Katyńskiej i 10. rocznicą otwarcia i poświęcenia polskiego cmentarza wojennego w Charkowie.
Pociągiem jedzie m.in. 170 osób zrzeszonych w Federacji Rodzin Katyńskich - rodzin polskich oficerów - więźniów obozu w Starobielsku, rozstrzelanych w głównej siedzibie NKWD w centrum Charkowa. Są też osoby nienależące do żadnej organizacji i 70 żołnierzy Wojska Polskiego. Jadą również harcerze i wolontariusze.
Sekretarz Rady Obrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Krzysztof Kunert w rozmowie z PAP podkreślił, że wyjazd ten jest traktowany jako pielgrzymka. "Jest to niezwykła pielgrzymka (), jest jakby dokończeniem tej pielgrzymki do Katynia, do której nie doszło 10 kwietnia tego roku" - powiedział.
Nawiązując do zbrodni katyńskiej Kunert przypomniał słowa Jana Pawła II skierowane do Rodzin Katyńskich 14 lat temu. Papież powiedział wówczas: "żeby przełamać zło, musimy nauczyć się z tego zła wyciągnąć dobro".
Mówiąc o pojednaniu z narodem rosyjskim, Kunert podkreślił, że powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że dla Rosjan jest to wyjątkowo trudne, zwłaszcza w kontekście zbrodni katyńskiej. W jego ocenie Rosjanie najpierw muszą sobie poradzić z trudnym okresem totalitaryzmu stalinowskiego, a dopiero wówczas będzie można mówić o autentycznym pojednaniu.
Kunert zastrzegł, że osobiście nie odważyłby się sugerować komukolwiek, by przebaczył sprawcom za zbrodnie. Przebaczenie to jest "najwyższy stopień poradzenia sobie z historią i na to stać tylko głęboko czujących i tak głęboko patrzących ludzi, jak polscy biskupi, którzy w połowie lat 60-tych XX wieku odważyli się napisać do biskupów niemieckich i narodu niemieckiego znamienne słowa +przebaczamy i prosimy o przebaczenie+" - powiedział.
Marcin Zawadzki z Warszawy mówił w czasie podróży do Charkowa PAP, że jedzie na grób swego ojca, który był jeńcem obozu w Starobielsku. "Sądzę, że to jest mój ostatni wyjazd na grób ojca, by mu podziękować za to, że jestem na tym świecie, gdyż ojca nie znałem, bo wówczas miałem zaledwie pół roku. Znam go tylko z opowiadań i zdjęć. Był ponoć człowiekiem wesołym, dowcipnym i wielkim kibicem piłki nożnej" - mówił.
Wanda Chamska z Rodziny Katyńskiej z Gdańska jedzie na grób ojca, podporucznika Stanisława Beli. "Jestem bardzo wzruszona i szczęśliwa, że po raz kolejny będę mogła zapalić znicz na grobie ojca i porozmawiać z nim o tym, co mnie cieszy i boli. Chcę mu podziękować za to, że oddał życie w obronie ojczyzny" - mówiła PAP. Na pytanie, czy jest w stanie przebaczyć zbrodniarzom, Chamska odpowiedziała że jest osobą wierzącą i "przebaczyć trzeba, ale nie oznacza to, że trzeba darować im te zbrodnie". Dodała, że ma żal i pretensje i że to u niej nigdy nie zniknie, ale przebaczy, bo tego uczy ją jej wiara katolicka.
Anna Rudnicka z okolic Gdańska jedzie na grób swojego dziadka, majora Macieja Rudnickiego, który był jeńcem obozu w Starobielsku. Przed wybuchem wojny pracował w Korpusie Ochrony Pogranicza w Drohobyczu. "Jadę z tatą i bardzo się cieszę, że wreszcie uda się nam pojechać w to miejsce pamięci, by oddać mu hołd, zapalić znicz". Dodała, że jej ojciec od 70 lat marzył o tym, żeby tam pojechać.
W rozmowach z PAP wiele osób ze starszego pokolenia podkreślało, że jedzie już po raz kolejny i że największe emocje towarzyszyły im podczas pierwszej wizyty, np. w latach 90-tych, gdy dostęp do mogił polskich ofiar był utrudniony.
Skomentuj artykuł