Tłumy domagają się odejścia prezydent Rousseff
Dziesiątki tysięcy ludzi wyszły w niedzielę na ulice największych brazylijskich miast, by domagać się dymisji prezydent Dilmy Rousseff w związku z najpoważniejszym od lat kryzysem politycznym i gospodarczym w kraju. Protesty zaplanowano w ponad 400 miastach.
Według mediów demonstracje odbywają się w 14 stanach i w Dystrykcie Federalnym. Dziennik "O Globo" na swej stronie internetowej publikuje zdjęcie ogromnego tłumu demonstrantów idących aleją wzdłuż słynnej plaży Copacabana w Rio de Janeiro.
Do antyrządowych protestów dochodziło w Brazyli już w ubiegłym roku, ale z czasem straciły one impet. Teraz mogą znowu przybrać na sile z powodu śledztwa antykorupcyjnego, które zaczyna obejmować coraz większą liczbę osób z kręgu najbliższych współpracowników Rousseff.
Jeśli skala niedzielnych demonstracji będzie odpowiednio duża, może ona wpłynąć na decyzję tych deputowanych, którzy wahają się, czy w najbliższych tygodniach poprzeć impeachment wobec szefowej państwa. Wiele osób uważa, że lewicowa przywódczyni kraju ponosi winę za wywołanie w kraju największej recesji od 25 lat.
Z sondaży wynika, że ponad połowa Brazylijczyków popiera impeachment wobec Rousseff, która w 2014 roku niewielką przewagą głosów została wybrana na drugą kadencję.
Atmosfera przed niedzielnymi protestami była napięta, gdyż prokuratorzy ze stanu Sao Paulo wystąpili o areszt prewencyjny dla byłego prezydenta Luiza Inacio Luli da Silvy z powodu udziału w praniu brudnych pieniędzy. Lula, który był szefem państwa w latach 2003-2010, to polityczny mentor Rousseff.
Pani prezydent w sobotę wieczorem zaapelowała do obywateli o spokój w związku z obawami, że podczas demonstracji mogą wybuchnąć starcia między zwolennikami i przeciwnikami rządu.
Jednak na razie demonstracje przebiegają pokojowo. Demonstranci, z których wielu ubrało się na żółto i zielono, czyli w kolory brazylijskiej flagi, niosą transparenty z napisami: "Dilma precz" i "Koniec z korupcją". "Ten rząd nie może dłużej pozostać u władzy. Tu nie chodzi o walkę klasową między biednymi a bogatymi, lecz o walkę z korupcją" - powiedział inżynier Andre Cerqueira.
Jak relacjonują agencje, w stolicy kraju mieście Brasilia pojawiła się gigantyczna nadmuchiwana lalka przedstawiająca Lulę, ubranego w więzienny strój. Obok umieszczono nazwę śledztwa, które koncentruje się wokół państwowego koncernu naftowego Petrobras. W skandal korupcyjny związany z Petrobasem uwikłani są wysocy rangą politycy z rządzącej koalicji i najpotężniejsi brazylijscy biznesmeni.
Według szacunków policji w Brasilii na ulice wyszło 100 tys. ludzi. Władze spodziewają się, że demonstracje mogą być tak duże jak antyrządowe protesty z marca 2015 roku, gdy na ulice wyszło 1,7 mln ludzi. Według mediów najpewniej najwięcej osób weźmie udział w demonstracji w gospodarczej stolicy kraju, Sao Paulo, mieście uważanym za bastion opozycji. Władze oczekują, że na ulice wyjdzie tam milion osób.
Kilkuset zwolenników rządu ubranych w czerwone koszulki i z transparentami z napisem "Nie będzie zamachu stanu" zebrało się przed domem Luli na przedmieściach Sao Paulo.
Niezadowolenie obywateli wzrosło w ostatnich tygodniach, gdy deputowany partii rządzącej w ugodzie zawartej z prokuratorami oskarżył Rousseff i Lulę o próbę utrudnienia śledztwa w sprawie Petrobrasu. Trwające od dwóch lat dochodzenie doprowadziło do pogorszenia się stosunków szefowej państwa z głównym ugrupowaniem koalicyjnym Partią Demokratycznego Ruchu Brazylijskiego (PMDB). Na sobotniej krajowej konwencji PMDB zagroziła, że zerwie z rządem Rousseff i przyłączy się do opozycji. Na podjęcie ostatecznej decyzji partia dała sobie 30 dni.
Rousseff, którą popiera niespełna 10 proc. Brazylijczyków, zapowiedziała, że nie zrezygnuje ze stanowiska i oskarżyła przeciwników o wywołanie kryzysu, który pogrążył gospodarkę. Były szef państwa Lula twierdzi, że jest ofiarą sądowych prześladowań, których celem jest wyeliminowanie go ze startu w wyborach prezydenckich planowanych na 2018 rok.
Polityczne napięcia doprowadziły do paraliżu władzy w Brazylii. Koalicja rządząca nie jest w stanie przegłosować ograniczenia wydatków publicznych ani wprowadzenia zmian w systemie emerytalnym, dzięki czemu kraj odzyskałby zaufanie inwestorów.
Skomentuj artykuł