Van Rompuy od 1 stycznia za sterami UE

Inga Czerny / PAP / slo

Skromny i mało znany Herman Van Rompuy od 1 stycznia stanie za sterami UE jako pierwszy stały przewodniczącego Rady Europejskiej. Zadanie ma trudne: sprawić, że głos UE na arenie międzynarodowej będzie wyraźniejszy i bardziej spójny.

Najpierw jednak musi on zdobyć autorytet i posłuch wśród przywódców państw Unii, opierając się presji zwłaszcza ze strony państw "dużych".

Podczas pierwszych miesięcy urzędowania Van Rompuy musi przede wszystkim udowodnić, że mylili się ci, którzy szeroko krytykowali dwa miesiące temu wybór mało znanego premiera Belgii na stanowisko lidera Europy. Ten wybór rozczarował zwłaszcza tych, którzy oczekiwali osobowości mogącej dorównać prezydentowi Chin czy USA. Sam Van Rompuy na razie nie robi wiele, by przekonać, że się mylą.

DEON.PL POLECA

62-letni Van Rompuy, z wykształcenia ekonomista i filozof, natychmiast uprzedził zresztą, że powstrzyma się przed deklaracjami "w imieniu UE", dopóki nie zakończy się szwedzkie przewodnictwo, a on nie stanie się w pełni przewodniczącym Rady Europejskiej. Będzie tę funkcję pełnić przez dwa i pół roku, jak podkreślił, "z determinacją i entuzjazmem, tak by zapewnić, że Rada Europejska wnosi wartość dodaną i nadaje sens przywództwu Europy".

"Moje słowa kluczowe to kontynuacja i spójność" - powiedział Van Rompuy 1 grudnia jako przewodniczący-elekt, kiedy w życie wchodził Traktat z Lizbony, ustanawiający objęte przez niego stanowisko. Wyjaśnił, że podczas gdy dotychczasowe prezydencje semestralne krajów UE przynosiły "doskonałe rezultaty", "stały przewodniczący może dać UE więcej spójności i kontynuacji".

"Rzeczą, której oczekujemy od niego - i on spełni te oczekiwania doskonale - jest to, by godził różne punkty widzenia, ułatwiał podejmowanie decyzji (przez przywódców państw i rządów UE) i nie akceptował deklaracji, które nie mają realnych skutków" - powiedział były szef Komisji Europejskiej Jacques Delors.

Ocenił on, że kraje członkowskie nigdy nie zdecydowałyby się na wybór zbyt silnej osobowości na to stanowisko. Były premier Belgii został wybrany na pierwszego stałego przewodniczącego, pokonując takich kandydatów jak Tony Blair czy Jean-Claude Juncker. Jego wybór nie wywołał entuzjazmu wśród komentatorów. Krytycy wskazywali, że został wybrany tylko dlatego, by nie robić konkurencji przywódcom dużych państw UE, którzy dalej zamierzają nadawać ton europejskiej polityce.

Zdaniem Delorsa, gdyby przewodniczącym Rady Europejskiej został Blair, "po sześciu miesiącach napięcie między instytucjami byłoby tak wielkie, że wszystko zostałoby sparaliżowane". "Kraje dokonały więc słusznego wyboru" - dodał.

Zdolności mediacyjne Rompuya oraz do budowania kompromisu nie budzą wątpliwości. Choć kierował rządem Belgii zaledwie 10 miesięcy, "metoda Van Rompuya", by znaleźć porozumienie miedzy pięcioma partnerami federalnej koalicji, przyniosła efekty: Van Rompuy zażegnał trwający od wyborów w 2007 roku permanentny kryzys polityczny, doprowadził do przyjęcia budżetu i porozumienia w delikatnej sprawie imigracji.

"Dla mnie ważne jest, by rozmawiać z kolegami z Rady Europejskiej (czyli szefami państw i rządów) i nawiązać z nimi więzi bliskie i osobiste. Ważne jest dla mnie, by brać pod uwagę wszystkie interesy i wrażliwości wszystkich" - zadeklarował Van Rompuy. Z pewnością pomogą mu w tym zdolności językowe - mówi nie tylko w rodzimym języku flamandzkim, ale też po francusku, angielsku i niemiecku.

Belg dał też do zrozumienia, że nie będzie wykraczał poza kompetencje przyznane mu przez Traktat z Lizbony, ale będzie też przestrzegał jego zapisów. A to oznacza, że to właśnie Van Rompuy będzie odtąd przewodniczyć szczytom przywódców UE i reprezentować Unię podczas szczytów z krajami trzecimi, a nie zmieniający się co pół roku premierzy poszczególnych państw UE. Dzięki temu UE ma zyskać widoczność i spójność na arenie międzynarodowej.

Do prezydencji rotacyjnych, których Traktat z Lizbony nie zlikwidował, ale zdecydowanie ograniczył ich rolę, należeć będzie kierowanie Radami UE, czyli posiedzeniami ministrów zajmujących się politykami sektorowymi (rolnictwo, transport, zatrudnienie itd.). Radami ministrów ds. zagranicznych będzie kierować nowa szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton.

"Zapewniam, że nie ma z naszej strony woli, by konkurować. Są dwie nowe osobistości w UE, które mają pchnąć UE do przodu, a my będziemy skromni, dyskretni, pracowici i pomocni" - zadeklarował niedawno w Brukseli szef hiszpańskiego MSZ Miguel Moratinos, prezentując w Brukseli priorytety rozpoczynającego się 1 stycznia hiszpańskiego przewodnictwa w UE.

Ale jak ta współpraca na linii Van Rompuy - prezydencja semestralna będzie działała, okaże się w praktyce. "Nowy system instytucjonalny wcale nie jest mniej skomplikowany niż ten poprzedni (z Traktatu z Nicei) - ocenił brukselski think-tank European Policy Center. "Potrzeba wiele czasu, by osiągnąć równowagę" - przyznali analitycy EPC.

Van Rompuy musi wprowadzić nowe zasady gry z determinacją i od początku, by nie pozwolić prezydencjom semestralnym na zajęcie zbyt wiele miejsca. Poszedł jednak na ugodę z Madrytem i pozwolił hiszpańskiej prezydencji jako ostatniej przeprowadzić szczyty z Ameryką Łacińską i USA.

Hiszpanie argumentowali, że od dawna się do nich przygotowywali, nie wiedząc, czy Traktat z Lizbony wejdzie w życie. Rompuy uległ Hiszpanom, ale ustalono, że to on będzie przewodniczył, a premier Jose Luis Zapatero zasiądzie obok niego. Natomiast od lipca 2010 roku regularne szczyty UE z USA, czy Rosją mają odbywać się w Brukseli, chyba że Rompuy zdecyduje inaczej.

Hiszpanie musieli natomiast pogodzić się z tym, że nie zorganizują nadzwyczajnego szczytu w sprawie pobudzenia gospodarczego, mimo że koordynację działań państw w wychodzeniu z kryzysu obrali za swój priorytet. Van Rompuy sam wyraził zamiar zwołania nieformalnego szczytu przywódców UE w tej sprawie 11 lutego, tak by do czerwca sfinalizować nową gospodarczą strategię Unii, która ma zastąpić Strategię z Lizbony.

Herman Van Rompuy nie uległ też presji ministrów spraw zagranicznych sfrustrowanych, że nie zostali zaproszeni na ostatni grudniowy szczyt europejski. Traktat z Lizbony przewiduje obecność tylko przywódców państw UE. Podczas gdy dyplomaci hiszpańscy zapowiadali, że powrócą do starych zasad, Van Rompuy przypomniał, iż Traktat mówi o obecności ministrów spraw zagranicznych "tylko w wyjątkowych sytuacjach" i zapowiedział, że decyzja o ich zaproszeniu każdorazowo będzie należeć do niego, "jeśli uzna, że przyniosą wartość dodaną". Miał zagrozić, że odejście w tej kwestii od Traktatu uzna za próbę osłabienia jego autorytetu. W drodze kompromisu zapowiedział, że szefowie dyplomacji wezmą udział w jednym szczycie w roku.

Zapewne trudniej mało znanemu i pochodzącemu z niewielkiej Belgii Rompuyowi przyjdzie wypracować swoje miejsce na świecie. Prezydent USA dysponuje teraz "numerem telefonu" do skontaktowania się z Europą, którego domagał się swego czasu Henry Kissinger, ale czy z niego skorzysta - pokaże przyszłość.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Van Rompuy od 1 stycznia za sterami UE
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.