Wybuch w metrze w Mińsku. Są zabici
W wybuchu w metrze w Mińsku w poniedziałek po południu zginęło 11 ludzi, rannych jest 128 - podała telewizja STV, powołując się na najnowsze dane Ministerstwa Zdrowia.
Wybuch nastąpił tuż przed godz. 18 czasu lokalnego (godz. 17 czasu polskiego) na stacji metra Oktiabrskaja w centrum Mińska. Nie jest znana jego przyczyna, ale media podały, że milicja skłania się ku wersji, według której był to akt terroru.
W szpitalach jest około 50 rannych. Lekarz kliniki, gdzie trafiło ponad 20 rannych, powiedział, że 11 osób jest w ciężkim stanie.
Miejsce zdarzenia odwiedził już prezydent Alaksandr Łukaszenka - podała oficjalna agencja BiełTA.
Po wydarzeniu media informowały, że ludzie wychodzą z podziemnego wyjścia ze stacji z zakrwawionymi twarzami i rękami. Nie doszło do wybuchu paniki podczas ewakuacji.
Przejściowo zamknięto linię metra, na której leży stacja Oktiabrskaja, i zablokowano prospekt Niepodległości - centralną arterię miasta.
Jak podała telewizja państwowa, według MSW wybuch można kwalifikować jako akt terrorystyczny.
Rzecznik ambasady RP w Mińsku Paweł Marczuk powiedział, że ambasada nie ma informacji, by wśród ofiar poniedziałkowego wybuchu w metrze byli obywatele polscy - według Ministerstwa Spraw Nadzwyczajnych wśród ofiar nie ma cudzoziemców.
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek wydał po wybuchu oświadczenie, w którym przekazał kondolencje rodzinom zabitych i życzył szybkiego powrotu do zdrowia rannym. Zaznaczył, że przyczyna eksplozji musi zostać "w pełni wyjaśniona".
Opozycja białoruska obawia się, iż wybuchy w metrze w Mińsku mogą być pretekstem dla władz tego kraju do zaostrzenia kursu - powiedział wiceszef klubu PO Rafał Grupiński, który przebywa w Mińsku.
Grupiński powiedział PAP, że nie ma jeszcze przypuszczeń, co mogło być przyczyną wybuchu. Dodał, że raczej nie mówi się o osobach pochodzenia kaukaskiego, bo ich w Mińsku jest mało. - Wśród opozycji białoruskiej panuje obawa, że wybuchy będą pretekstem dla władz białoruskich do zaostrzenia kursu - podkreślił polityk Platformy.
Jak relacjonował, w chwili wybuchu był na spotkaniu z rodzinami więźniów politycznych. - Wtedy wszyscy zaczęli dzwonić, żeby dowiedzieć się, czy komuś nic się nie stało. W pewnym momencie wręcz linie się zawiesiły - mówił Grupiński.
Skomentuj artykuł