Wyprawa na K2 - Denis Urubko osiągnął wysokość 6500 m
Denis Urubko, który dokonał rekonesansu do wysokości 6500 m przekazał, że na drodze jest trochę starych lin, ale są braki wymagające uzupełnienia. W Skardu na lot do Islamabadu czeka Rafał Fronia, który z powodu urazu ręki musiał opuścić wyprawę na niezdobyty zimą szczyt K2.
Jak poinformował kierownik narodowej wyprawy na K2 (8611 m) w Karakorum Krzysztof Wielicki, do góry wyszli we wtorek Marcin Kaczkan i Piotr Tomala, wspomagani przez pakistańskich tragarzy Amina i Fazala. Ich celem jest zabezpieczenie drogi linami do obozu pierwszego, w którym planują spędzić noc.
"Pogoda nie jest najlepsza. Pełne zachmurzenie i wiatr. Według prognozy po południu powinno się poprawić" - dodał Wielicki.
Ekipa pod K2, po wypadkach i urazach jakich doznali Adam Bielecki i Fronia na Drodze Basków, rozpoczęła wspinanie na innej drodze, klasycznej, biegnącej Żebrem Abruzzi, oddalonej od bazy o około półtorej godziny marszu.
W niedzielę kierownik sportowy wyprawy Janusz Gołąb wraz z Maciejem Bedrejczukiem poręczowali początkowy odcinek do obozu pierwszego, dochodząc do wysokości 5650 m. Jak poinformowali, napotkali jedynie stare, pozamarzane liny. Największym problemem jest jednak na górze silny wiatr, którego prędkość znacznie przekracza 50 km/h.
Urodzony i mieszkający w Jeleniej Górze 47-letni Fronia, z zawodu kartograf, napisał w swym dzienniku wyprawy: "Siedzę w Skardu, w hotelu, jak upuszczony kryształ, rozbity na niepoliczalną ilość myśli... bez internetu, z zepsutym piecykiem i mam +3 stopnie w pokoju i pierwszy raz od wielu dni jest mi zimno. Coś we mnie zgasło... Zgasło to, co grzało od środka, jak rozpadające się w reakcji atomy wodoru.
- Napisałem kiedyś pod Broad Peakiem, że nadzieja zamarza ostatnia, chyba właśnie tu dotarłem, do tego miejsca gdzie jej już nie ma. Jadę do domu. Wyrzucony z wyprawy przez górę, która mnie opluła... i naznaczonego więcej nie chce. Jak to? Dlaczego ja? Dlaczego? W głowie kłębią się myśli, z którymi nie umiem się pogodzić. Ale jedno czego nauczyły mnie ostatnie dni, to to, że porażka za pięć minut może być ocaleniem. Dlaczego? Bo los lubi się śmiać...
- Muezin nawołuje już od kilku minut. Allach Aghbar... głośniki są chyba tuż za oknem. Drżą szyby, drżę i ja wsłuchany w pasję, w wiarę absolutną, bezwiedną, szczerą, bez wątpliwości. Nie zasnę już... wracają tak świeże, ale już wspomnienia..." - podsumował Fronia, zwany przez kolegów naczelnym kronikarzem.
Skomentuj artykuł