Zarażać dobrym przykładem
Ktoś taki jak ja, kto przeszedł ciężki moment w życiu i dostał tyle pomocy od rodziny, powinien iść z pomocą dalej i komuś "oddać swoje serce". Jest to bardzo ważne w dzisiejszych czasach, kiedy ludzie są bardziej nastawieni na "mieć" niż "być" - mówi Krzysztof Ziemiec w rozmowie z portalem DEON.pl.
Krzysztof Ziemiec: W takich sytuacjach najważniejsza jest obecność najbliższych. Jeśli jest ktoś, kto jest obok, kto pomaga, kto daje nadzieję, kto sprawia, że człowiek nie jest sam i ma poczucie, że jest komuś potrzebny, wtedy można zrobić naprawdę wszystko, pokonać każdą przeszkodę. Ważna jest też silna konstrukcja psychiczna. Są ludzie, którzy w trudnych chwilach potrzebują więcej wsparcia i są tacy, którzy potrzebują go trochę mniej. Są też tacy, którzy w ogóle wsparcia nie potrzebują. Ja na pewno go potrzebowałem i je dostałem. Dzięki temu się podniosłem.
Patrząc z perspektywy na to, co wydarzyło się w Pana życiu, na wypadek, rekonwalescencję i powrót do aktywności zawodowej, chciałbym zapytać, czego Pana nauczyło to doświadczenie. Dowiedział się Pan czegoś o sobie, a może znalazł Pan odpowiedź na pytanie, jaki jest sens życia?
To bardzo głębokie i trudne pytanie. Na ten temat można prowadzić całodniowe dyskusje, ale mówiąc krótko - wydaje mi się, że wszelkie trudne wydarzenia i zakręty życiowe pokazują, że człowiek potrafi wytrzymać bardzo dużo. Wystarczy spojrzeć na II Wojnę Światową, kiedy ludzie musieli sobie radzić w najtrudniejszych chwilach. Tego typu sytuacje pokazują, że jesteśmy zdolni do przetrwania nawet najtrudniejszych chwil, tylko musimy mieć "poukładane w głowie", musimy mieć system wartości, pewien kręgosłup moralny, który pozwoli nam nie zagubić się w momentach próby. Jak człowiek nie zagubi siebie, własnego ja, to wtedy jest w stanie wytrzymać trudne chwile i iść do przodu. Wartości dają siłę, by się nie poddawać. A to jest bardzo ważne, bo najmniejsze poddanie się, rodzi kolejne ustępstwa i człowiek nie jest w stanie dojść do niczego. To jest prawda, którą ja poznałem na własnej skórze. I paradoksalnie, to trudne doświadczenie pokazało mi, że ludzie są w stanie przenosić góry. Tylko musimy chcieć i mieć wartości, o których wspomniałem, bo jeśli ich nie mamy, to nawet jeśli wokół nas będą sami życzliwi ludzie, mówiący "Stary, dasz sobie radę", to po prostu sobie nie poradzimy.
Po długiej chorobie, Pana los się odwrócił. Wrócił Pan do pracy w telewizji, miał swój autorski program, napisał Pan książkę, w końcu wziął udział w nakręceniu dokumentu "Jan Paweł II. Szukałem Was...". To były duże zmiany. Jak Pan wspomina ten czas?
To był chyba jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Człowiek wygłodzony i wyposzczony wraca do życia i nagle jest w stanie znów przenosić góry. Po tym wszystkim, co mi się przydarzyło, zacząłem się wspinać na znacznie wyższe szczyty niż wcześniej. Z jednej strony, mam teraz więcej sił, a z drugiej strony wiele osób pomyślało sobie, że skoro ten człowiek był wstanie przejść coś takiego i się nie załamał, to chyba jest osobą wartościową, której można powierzyć dużo poważniejsze role zawodowe niż dotychczas. Powiem w ten sposób - wszystko to, co było złe, przerodziło się w moim życiu zawodowym i prywatnym w dobro. To, że teraz jestem znacznie dalej i wyżej zawodowo, w pewnym sensie zawdzięczam tym wszystkim trudnym doświadczeniom.
Czasem jest tak, że życie zmusza nas do podjęcia decyzji, które wydają nam się bardzo złe i niedobre. Dopiero, patrząc na nie z perspektywy, możemy powiedzieć: "Boże, przecież to wszystko było dla mnie dobre". Bardzo często my tych znaków nie dostrzegamy i myślimy tylko w perspektywie krzywdy, która się nam w danym momencie przydarza. A potem się okazuje, że ta krzywda była czymś dobrym dla nas, czymś dzięki czemu staliśmy się lepszymi ludźmi. I to się dzieje w życiu każdego człowieka, tylko trzeba umiejętnie te znaki dostrzec.
Czasami jest ciężko, jak sam Pan słyszy (w momencie udzielania wywiadu Krzysztof Ziemiec jechał z całą swoją rodziną samochodem na urlop - przyp. red.), ledwo sobie z żoną dajemy radę, bo dzieci zawsze czegoś chcą - a to kanapka, a to trzeba się pomóc spakować, a to sprawdzić prace domową. Jest to na pewno bardzo duże wyzwanie, wymagające ogromnej cierpliwości i dużego poświęcenia. No ale są tacy, co mają piątkę, szóstkę, siódemkę albo ósemkę dzieci, więc mają dużo więcej roboty, a dają sobie radę. Gdy patrzę na takie wielodzietne rodziny, myślę, że rzeczywiście w życiu nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia.
Początkowo było trudno. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, bo dzieci mają to do siebie, że szybko zapominają. Ale równocześnie są też bardzo wrażliwe - nawet dziecko trzyletnie, które nie bardzo potrafi sobie to wszystko nazwać i zdefiniować, doskonale wie, że wydarzyło się coś złego i sobie samo zadaje pytanie, co będzie dalej.
Teraz już problemu nie ma, przynajmniej ja tego nie widzę, natomiast przez jakiś czas po wypadku problem był. Daliśmy sobie jednak radę - choćby rozmawiając, wracając do tego tematu. Dzieci zadawały pytania, a my nie unikaliśmy odpowiedzi. Na pewno nie był to temat tabu. Moim zdaniem wiele złych rzeczy w naszym życiu dzieje się, ponieważ ludzie są nie do końca wobec siebie szczerzy i uczciwi. Wystarczy małe niedopowiedzenie, by powtał niepokój. Warto więc rozmawiać, wyjaśniać, szukać porozumienia.
Co to dla Pana znaczy wierzyć?
Kolejne bardzo trudne pytanie (śmiech). Powiem tak - ja się nad tym nie zastanawiam. Jest to dla mnie tak oczywiste, jak to, że rano muszę umyć zęby, wykąpać się i zjeść śniadanie. Oczywista oczywistość. Mam w sobie wkodowany jak chip ten gen i on mnie niesie przez całe życie. Oczywiście nie jest tak, że jestem twardy jak Roman Bratny, tak jak każdy, mam w sobie wiele słabości i czasem im ulegam, ale staram się iść do przodu i nie poddawać się. Ważne jest też to, że wszyscy w domu mamy obrany ten sam azymut - dzięki temu na pewno jest łatwiej. Jak ja upadnę, to podnosi mnie żona. To jest bardzo ważne. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że nie trzeba być człowiekiem wierzącym, by takie rzeczy robić i pewnie jest to prawda, ale mnie osobiście wiara pozwala różne sprawy ułożyć lepiej.
Są dwa powody. Pierwszy jest taki, że niezależnie od tego, kim jesteśmy i co robimy, to nie żyjemy tylko i wyłącznie dla siebie, ani nawet tylko dla najbliższej rodziny, ale dla innych. Wydaje mi się, że jeśli komuś się lepiej w życiu powiodło, powinien pomagać tym, którzy mają trochę gorzej. Po drugie, ktoś taki jak ja, kto przeszedł ciężki moment w życiu i dostał tyle pomocy od rodziny i bliskich, powinien iść z pomocą dalej i komuś "oddać swoje serce". To bardzo ważne, szczególnie dzisiaj, gdy ludzie są bardziej nastawieni na "mieć" niż "być". Jak tylko można, trzeba dzielić się z innymi, nie tylko pieniędzmi, ale także dobrym słowem, radą i czasem.
Ja staram się pomagać w różnych sytuacjach. Tak mnie wychowano i w tym utwierdził mnie także wypadek. Wydaje mi się, że obowiązkiem każdego chrześcijanina jest dawać siebie innym. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to znaczy, że jest z nim coś nie tak. To powinno być tak jasne dla wszystkich, jak to, że dwa razy dwa jest cztery.
Ile razy zadano Panu pytanie, czy nie wstydzi się swojej wiary?
Bardzo wiele razy.
A jaką ma Pan na to odpowiedź?
Nie ma się czego wstydzić, wręcz odwrotnie, mogę być dumny, że wybrałem sobie drogę, która jest drogą dłuższą, pełną zakrętów i bardzo wymagającą. Niektórzy mogą iść na skróty, ja jednak na skróty nie chcę pójść i - tak jak już mówiłem - jest to dla mnie powód do dumy.
Dokładnie - przez dobry przykład. Jeśli ktoś zobaczy, że jest taki facet, który gdzieś tam jest na afiszu i udaje mu się zachowywać wartości, w które wierzy, to może mieć na niego duży wpływ. Trzeba po prostu zarażać innych dobrym przykładem.
Więcej informacji znajdziesz na stronie internetowej Szkoły.
Skomentuj artykuł