Błogosławiona feministka
Anarchistka, pacyfistka, która dokonała aborcji i może zostać... błogosławioną. W Kongresie USA mówił o niej papież. Poznaj niesamowitą historię Dorothy Day.
Porównywana do Gandhiego czy Martina Luthera Kinga Dorothy Day (1897-1980) uważana jest za jedną z najciekawszych i najbardziej wpływowych postaci XX wieku.
Urodziła się w Brooklynie, będącym częścią aglomeracji miejskiej Nowego Jorku. Wcześnie zaczęła parać się dziennikarstwem. Obracała się w świecie artystycznej bohemy oraz w kręgach amerykańskich radykałów-anarchistόw.
W młodości jej życie prywatne nie należało do nadmiernie uporządkowanych czy szczęśliwych. Nieudane związki uczuciowe, aborcja, na którą przystała czując się pozbawioną wszelkiego oparcia, krótkotrwałe małżeństwo-pomyłka. Gdy wreszcie wydało się jej, że uzyskała pewną stabilizację, poczuła się szczęśliwa w wolnym związku. Została matką.
Błogostan nie trwał jednak długo. Nastąpiło bolesne rozstanie. Jej partner, nieprzejednany ateista, nie mógł zakceptować, że dla Dorothy wiara nabrała szczególnego znaczenia. A tak rzeczywiście się stało. Do tej pory Day była religijnie indyferentna.
Wywodziła się z rodziny nominalnie protestanckiej i sama w latach studenckich przychylała się do poglądu, że religię należy uważać za opium dla ludu. Zniechęcała ją też hipokryzja, letniość i materializm wielu ludzi uważających się za dobrych chrześcijan.
Przyjmując wiarę jako osoba dojrzała, Dorothy Day miała do "wyboru" wiele amerykańskich grup protestanckich. Dla niej jednak Kościόł Katolicki był najbliższy ludziom biednym i opuszczonym. Dla osoby, od zawsze wrażliwej na sprawy społeczne, było to bardzo istotne. Decyzja ta jednak musiała dojrzeć - Day zmagała się z sobą i z Bogiem.
W autobiograficznych pismach wyznała, że nawet z przesłodzonych żywotów świętych, jakie przed nawróceniem czytywała, wyciągnęła ważną lekcję cierpliwości. Uzbrojona w nią "czekała złożywszy wszystkie sprawy w Boże ręce".
Chrzest przyjęła w grudniu 1927 roku. Nikt z rodziny i z dotychczasowego grona znajomych nie podzielał jej religijnych przekonań. Równocześnie, mając takie, a nie inne sympatie w przeszłości, musiała się liczyć z podejrzliwością środowiska katolickiego.
Nową wiarę przyjęła radykalnie. Podjęła trwający do końca życia zwyczaj uczestniczenia w codziennej Mszy świętej. Widziała konieczność pokuty. "Pojednanie, pokuta poprzedzają Eucharystię"- przypominała. W soboty brała udział w adoracji i nabożeństwie dziękczynnym. W każdej wolnej chwili rozważała Pismo Święte. Wróciła do lektury pism św. Teresy z Avili.
Często sięgała po różaniec: "Jeśli kochamy, jesteśmy nachalni. Naszą miłość powtarzamy jak zdrowaśki rόżańca".
Ale modlitwę wiązała z ofiarnym działaniem. W kraju panował Wielki Kryzys. Ludzie tracili pracę, wyrzucano ich z mieszkań. Szczególnie poszkodowani starali się bronić przed nędzą gromadząc się wokół grup lewicowych. Kościół Katolicki nie szukał roli przywódczej. Dorothy to bolało, chciała oddać się na służbę biedakom, ale nie miała pojęcia, jak to zrobić.
I wtedy, zrządzeniem opatrzności spotkała Petera Maurina, francuskiego samouka, wizjonera i filozofa, wyznawcę “rewolucji personalistycznej". On także modlił się o znalezienie bratniej duszy. Po krótkim czasie był już przekonany, że Dorothy Day jest dwudziestowieczną Katarzyną Sieneńską i jak owa święta “poruszy góry, wpłynie na rządy, w sprawach ziemskich i duchowych".
Autorka kilku książek, w dużej mierze autobiograficznych, i setek artykułów Dorothy Day pisała od dzieciństwa do końca życia, przez 65 lat. Tu widziała swój talent i powołanie. Celem jej pisarstwa było przekazanie doświadczeń ludzi nieumiejących się wypowiadać, pokazywanie ludzkiego cierpienia, zwracanie uwagi na wady systemu społecznego i dyskusja nad znalezieniem środków zaradczych.
Dodajmy, że jako demonstrantka włączona w protesty przeciw wojnie i niesprawiedliwości między 1917 a 1973 rokiem wiele razy przebywała w areszcie, a nawet w więzieniu.
Dzięki inspiracji Maurina Day rozwinęła radykalnie ewangeliczny program pomocy najuboższym. W ślad za założonym przez nich i istniejącym do dzisiaj pismem "Catholic Worker" poszedł ruch o tej nazwie, tworzenie przytulisk zwanych “domami gościnnymi".
Pierwszym z nich stało się mieszkanie Dorothy. W krótkim czasie w całym kraju było już ponad trzydzieści takich ośrodkόw. Pod koniec lat 30. każdego dnia zupę wydawano tysiącom ludzi. Następnym krokiem było organizowanie dążących do samowystarczalności farm na wsi. Dzisiaj w Stanach jest 130 domów z inspiracji ruchu Catholic Worker i kilka w innych krajach.
Silnym argumentem za pacyfizmem, w który Day się bardzo mocno zaangażowała, stało się użycie bomby atomowej przez USA w Japonii. Ale wojnie zdecydowanie przeciwna była znacznie wcześniej. Nie zgadzała się z teorią wojny sprawiedliwej. Była zdania, że po 1945 roku nie mogą zaistnieć warunki takiej wojny.
Pacyfistyczny nurt wydawanego przez Day pisma Catholic Worker "ultra-patriotom wydawał się zdradziecki, strażnikom ortodoksji - protestancki, biskupów wprawiał w zakłopotanie". W czasie hiszpańskiej wojny domowej brak poparcia dla Franco przyniόsł pismu wymierne straty (nakład spadł ponad trzykrotnie, z 160 tysięcy do 50 tysięcy, by później ustabilizować się na poziomie 80 tysięcy).
Kiedy po 1941 roku w ktόrymś numerze gazety Day zamieściła apel o bojkot służby wojskowej, kardynał Nowego Jorku, Francis Spellman wezwał ją do siebie i stwierdził, że posuwa się za daleko. Po namyśle przyznała mu rację. Przecież nikt nie ma prawa wkraczać w sumienie innych! W czasie Soboru Watykańskiego głodowała z grupą kobiet w intencji potępienia przez Sobór wszelkiej wojny i doczekała się przynajmniej orędzia przeciw wojnie nuklearnej.
Była wierna Bogu, Kościołowi i swojemu sumieniu. Nie była bezkrytyczna, ale krytykowała nauki Kościoła, lecz niekiedy ludzi, ktόrzy nie żyli tą nauką. Raziło ją wystawne życie niektόrych duchownych, nawoływała do dobrowolnego ubόstwa, którego sama była znakomitym przykładem. Praktykowała życzliwość i pomoc międzywyznaniową, sprzeciwiała się antysemityzmowi, zanim w Kościele zaczęto mόwić o ekumenizmie.
Nie interesowały jej teologiczne, doktrynalne debaty. Uwagę jej przyciągały kwestie moralności, duchowości, polityki społecznej. Opierała się na Ewangelii oraz na społecznej nauce Kościoła z encyklik Leona XIII i Piusa XI, filozofii Mouniera i Maritaina, a także mistycznej, choć bardzo konkretnej duchowości św. Teresy z Lisieux, którą określała jako “świętą ludzi odpowiedzialnych". Jak Teresa z Lisieux, Day mogła wyznać: “Nie znalazłam chwili, w ktόrej mogłabym powiedzieć - teraz będę pracować dla siebie".
Była zawsze kobietą o silnym charakterze, wyjątkowo wyrazistej osobowości, działała w sposób zdecydowany, śmiały, odważny. Nawet w starszym wieku dla mężczyzn zafascynowanych jej osobowością, darem przywódczym, była kobietą atrakcyjną. Choć jak wyznawala - brakowało jej wsparcia męża, rodziny - nie zrezygnowała z celibatu i nie zeszła z wytyczonej drogi.
Z biegiem czasu jej ulubionymi cnotami stały się wierność i stałość. Można przypuszczać, że Dorothy Day nigdy specjalnie nie zastanawiała się nad pokorą. Fałszywa pokora nigdy nie stanowiła szczególnej pokusy wśród Amerykanów.
Do realizowania ewangelicznych zaleceń z Kazania na Gόrze potrzeba - co do tego nie miała złudzeń - “siły ciała, duszy i umysłu". U młodych ceniła “zacięcie do heroizmu". Do pόźnych lat sama nigdy nie wyzbyła się idealizmu, nie straciła “instynktu przygody". Żyła bardzo skromnie, ciężko pracowała, ale nigdy nie brakło jej fantazji.
Miała szczegόlne umiłowanie ciężko pracujących ludzi. Kłuła sumienia sformułowaniami w stylu "prawdziwymi ateistami są ci, ktόrzy w ubogim nie widzą Chrystusa". Nie wszystkim się jej poglądy podobały, zgodnie ze spostrzeżeniem Dom Heldera Camary, ktόry zaobserwował: “Kiedy karmisz głodnych, nazywają cię świętym, kiedy pytasz, dlaczego głodni nie mają co jeść, nazywają cię komunistą".
Koniec końców Day musiała pogodzić się zarówno z faktem, że nie zyskała sympatii radykalnych feministek, jak i z tym, że pewne grupy katolików potępiały ją za bezkompromisowy pacyfizm i niezbyt lubiły za podkreślanie wagi dobrowolnego ubóstwa. Dziś jednak trwa jej proces beatyfikacyjny, wyraz uznania dla "tej świętej na nasze czasy".
Artykuł ukazał się w miesięczniku List, paździenik 2009
Skomentuj artykuł