Błogosławiony o zaczepnym spojrzeniu i dobrym sercu pomógł mi odkryć powołanie

fot. Deposit Photos
s. Barbara Janusz

"Stałam na korytarzu. Nie pamiętam o czym myślałam, ale znów moją uwagę zatrzymał jego wizerunek. Nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. Powiedziałam mu wtedy: Co się tak patrzysz? I tak tu nie przyjdę! (…) Szybko zrozumiałam te moje uniki przed wzrokiem, to wzbranianie się przed poznaniem tajemnicy - po prostu chciałam uciec przed powołaniem…” – pisze siostra służebniczka.

Sięgając pamięcią wstecz, próbuję sobie przypomnieć, kiedy zaczęła się moja przygoda, czy raczej ,,znajomość” z bł. Edmundem Bojanowskim. Przyznam szczerze, że upłynęło trochę czasu, zanim zaczęłam mówić o naszym Założycielu - Sióstr Służebniczek- MÓJ EDMUND.

Uświadomiłam sobie, że już w latach gimnazjalnych postać Edmunda gdzieś się pojawiała w moim życiu. Nie była to jeszcze zgłębiona znajomość jego życiorysu, raczej migawkowe poznawanie osoby, szukanie odpowiedzi na pytanie, kim on był. Towarzyszył mi obrazek z jego wizerunkiem, który raz po raz przewijał się przed moimi oczami, jednak nie zwracałam wtedy na niego szczególnej uwagi. Po czasie jednak widzę, że już wtedy jego wzrok dotykał moje serce.

DEON.PL POLECA

Spojrzenie, które za mną chodziło

Kiedy zaczęłam rozeznawać swoją drogę powołania, na przekór temu, co słyszałam w sercu, postanowiłam, że jeśli pójdę do jakiegoś zgromadzenia, to na pewno nie będą to służebniczki. Wtedy już wiedziałam, że bł. Edmund jest założycielem tegoż instytutu, jednak nadal nic więcej nie chciałam o tym człowieku wiedzieć.

Pewnego razu zdarzyło się, że znajoma siostra służebniczka, która wiedziała, że bardzo lubię czytać książki, powiedziała mi, że ma dla mnie taką piękną opowieść o wspaniałym człowieku, którego muszę poznać i na pewno jego historia mnie zachwyci. Kiedy książka ta do mnie dotarła i zobaczyłam na okładce postać bł. Edmunda, pomyślałam: „O nie… na pewno jej nie przeczytam”. Z grzeczności jednak książkę wzięłam, odstawiając ją głęboko na półkę. Nie raz z tym wzrokiem Edmunda przyszło mi się spotykać, kiedy sięgałam po jakąś lekturę, jednak ciężko było się zabrać za czytanie jego historii. Aż po upływie dobrych kilku miesięcy, kiedy już nie miałam pod ręką żadnej ciekawszej pozycji, nastała chwila, kiedy wzięłam do rąk ,,Surdut czy rewerenda” i wtedy zaczęła się moja przygoda z Edmundem Bojanowskim.

Z każdą przeczytaną stroną zmniejszał się bunt, a w sercu zaczął pojawiać się pokój i coraz głębsze przekonanie, że to jest to, czego szukam, za czym tęskni moje serce. Poznając osobę bł. Edmunda - to jak go Pan Bóg prowadził, aż do powstania Zgromadzenia - rzeczywiście, zachwycałam się dziejami jego życia i czułam, że to, co on przekazał siostrom, sposób życia, przeżywania relacji z Bogiem, bycie blisko ludzi zwłaszcza dzieci, potrzebujących, chorych - to jest właśnie to, co pragnę robić w moim życiu. I szybko zrozumiałam te moje uniki przed wzrokiem Edmunda, to wzbranianie się przed poznaniem tajemnicy jego wybrania - po prostu chciałam uciec przed powołaniem… przed byciem służebniczką. Pamiętam, że bardzo urzekła mnie prostota Edmunda, która wybijała się na każdym kroku. W kontaktach z ludźmi, w relacjach przyjacielskich, w podejściu do codzienności, w byciu przy Bogu i odnajdywaniu Go w każdej sytuacji. Dostrzegał Go i Jego miłosierdzie w otaczającym go świecie, w przyrodzie, w sytuacjach pomyślnych i tych, które zdawały się krzyżować jego plany, a nade wszystko w drugim człowieku. Zrozumiałam wtedy, że bycie blisko Boga, bycie służebniczką to właśnie ufne przeżywanie prostej codzienności, która przyjmowana jako dar miłosiernego Boga, staje się niesamowitą i piękną przygodą. Bł. Edmund pisał: „Miłosierdzie Boskie we wszystkim, co nas tylko dotyka na ziemi. Miłosierdzie Boskie we wszystkich darach i stratach. Miłosierdzie Boskie, gdy nam użycza dóbr doczesnych, miłosierdzie, gdy nam ich odmawia. Miłosierdzie, gdy nam łzy wyciska lub nam je ociera”. Cokolwiek mnie spotyka, jakiekolwiek przychodzą chwile czy sytuacje życiowe, zawsze jest ze mną Miłosierny Ojciec i - jak to tata - znajdzie wyjście i dobro w każdej z nich.

Inne ważne wydarzenie - związane trochę z zaczepnym jak dla mnie wzrokiem Edmunda - miało miejsce w starowiejskim klasztorze, kiedy odwiedziłam to miejsce po raz pierwszy jeszcze w szkole średniej. Czekając na grupę, stałam na korytarzu. Nie pamiętam o czym myślałam, ale znów moją uwagę zatrzymał wizerunek Edmunda. Nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. Powiedziałam mu wtedy: „Co się tak patrzysz? I tak tu nie przyjdę!” Jednak skutecznie musiał mnie sobie upatrzeć, bo ostatecznie wstąpiłam do Zgromadzenia i już od dziewięciu lat kroczę tą drogą, na której osoba bł. Edmunda stawała się i wciąż staje się mi coraz bliższą.

Serce, które zachwyca

Zgłębiając jego życie, podpatrując relacje z ludźmi, jego postępowanie, zachowania czy reakcje na zaistniałe sytuacje, mam niejako przetarte szlaki, którymi Edmund kroczył i mogę czerpać z niego wzór w naśladowaniu Jezusa. Moje życie, wybory, decyzje konfrontują mnie z ideałami pozostawionymi przez Ojca Założyciela. Kiedy spotykam osobę proszącą o jałmużnę, gdy niejako dotykam ran ludzkich serc, słuchając ich historii, kiedy przychodzi pochylić się nad dzieckiem czy chorym, często stawiam sobie pytanie, co zrobiłby Edmund w takiej sytuacji? Edmund był niesamowicie wrażliwy na drugiego człowieka i nigdy nie przeszedł obojętnie wobec potrzebującego. Patrząc na swoje postępowanie wiem, że są momenty, kiedy z zawstydzeniem muszę przyznać, iż Edmund nie jest dziś ze mnie do końca zadowolony. Ale są też i takie, kiedy wiem, że jest dumny ze swojej duchowej córki.

Edmund uczy mnie ufności, wiary w Bożą Opatrzność, zawierzenia się Niepokalanej Matce. Wiedział, że życie często przynosi różne trudności, niepowodzenia wynikające z moich osobistych słabości, a innym razem przychodzące z zewnątrz. Wówczas radził siostrom: „Wytrwaj tę walkę, zwycięż za łaską Bożą nacierające na ciebie pokusy, a po wewnętrznej burzy ujrzysz w duszy i sercu pogodę, która przyświecać ci będzie już na tej ziemi jako zwiastunka przyszłej niebieskiej jasności i wesela wiekuistego”. Do tych słów umocnienia i pocieszenia wracam w chwilach strapienia i różnorakich prób.

Znane są też słowa Edmunda: „Każda dobra dusza jest jako ta świeca, która sama się spala, a innym przyświeca”, które nadają mojej codzienności motywację, przypominają, co tak naprawdę jest ważne. Świeca tylko wtedy spełnia swoje zadanie, kiedy swym płomieniem rozświetla ciemności i daje ciepło, ale by to mogła uczynić, sama musi powoli się spalać. I moje bycie chrześcijanką, siostrą zakonną ma sens, kiedy jest dla innych, kiedy poświęcam drugiemu człowiekowi czas i to co mogę mu ofiarować. A ogień Ducha Świętego, który pociąga do działania, „wypala” to co nie pozwala tej ,,świecy’’ palić się czystym płomieniem, a powoduje, że czasem kopci i nie jest świadkiem dobroci Bożej.

Czytając zapiski Edmundowe, zachwycam się jego szczerością. Dzieląc się przeżywaniem swojej codzienności, uczy, co znaczy być chrześcijaninem, człowiekiem szukającym woli Bożej. Można z niego brać wzór, bowiem naśladował samego Chrystusa i nie zbłądził. I tak naprawdę można uczyć się od niego w każdej sytuacji: jak dziękować, jak prosić, jak przeżywać przeciwności, jak pielęgnować ducha modlitwy. Jest wzorem człowieka żyjącego Eucharystią i odznaczającego się wielkim pragnieniem częstego przyjmowania Komunii świętej, co w ówczesnych czasach nie było praktykowane. By uczestniczyć we Mszy świętej musiał wcześnie wstawać i pokonywać kilka kilometrów, by dotrzeć do kościoła, a dzień bez niej określał jako jałowy i smutny.

Edmund to człowiek wielkiego serca, który w swej ogromnej wrażliwości widzi potrzeby człowieka i pragnie im zaradzić. Nazywany sługą dzieci, ubogich i chorych, pozostawił nam ,,program’’ działania wśród tych najbardziej opuszczonych. Uczy mnie również przebaczenia. Kiedy pisze o swoich przykrych doświadczeniach, o bólu, jaki zadają mu plotki i pomówienia, o raniących słowach i czynach, nigdy nie wymienia ludzi z imienia i nazwiska. Oddaje to wszystko Bogu, Jemu przynosi swoje ,,zbolałe serce’’ i pragnie wybaczać.

Prawdziwy ojciec

Bardzo poruszająca jest postawa Edmunda u końca jego życia, kiedy zostaje sam. Wszelkie pamiątki po rodzicach- a pochodził ze szlacheckiego rodu- sprzedawał, by utrzymać ochronki, by zakupić leki dla chorych. Wszystko co posiadał rozdawał bardziej potrzebującym od siebie. Nie ma nawet własnego domu, gdzie mógłby spokojnie odejść z tego świata. Schronienie znajduje u swego przyjaciela kapłana w Górce Duchownej, gdzie dobiegnie końca jego życie. Umierając, przypomina ogołoconego Chrystusa na krzyżu. Nie posiada nic, a jednak odchodzi szczęśliwy, spełniony, w obecności sióstr, mówiąc, że „kończy modlitwę, którą sam nie wie, kiedy zaczął”. W tych ostatnich chwilach nie pozostawia wskazówek dotyczących prowadzenia dzieł, zwłaszcza ochronek dla dzieci, nie mówi, jak zarządzać nowo powstałym zgromadzeniem, by dzieło nie upadło, mówi tylko do sióstr: „… kochajcie się… a reszty Duch Święty nauczy was…”. Miłość wzajemna i posłuszeństwo Duchowi Świętemu, który będzie pokazywał, jak Edmundowe idee wprowadzać w czyn w obecnych czasach to dla mnie dwa aspekty, do których odnoszę się, kiedy przychodzi rozeznawać, czy mam podjąć jakieś zadanie, czy też zrealizować jakiś pomysł. Pytam, czy to wypływa z miłości oraz czy naprawdę pochodzi od dobrego Ducha.

Edmund jest ,,moim’’, ponieważ stał się orędownikiem spraw, które mu powierzam. Kiedy wstępowałam do Zgromadzenia, a w sercu pojawiały się jeszcze różne obawy i troski o rodzinę, powiedziałam mu: „Ok. wchodzę do Twojej rodziny Służebniczek, ale proszę Cię, zaopiekuj się moją rodziną, którą zostawiam”. I wiem, że potraktował tę prośbę poważnie i rzeczywiście się troszczy. Jego wstawiennictwu również zawdzięczam powrót mojego taty do zdrowia, kiedy po zatrzymaniu akcji serca i dwutygodniowej śpiączce, wrócił do życia. Wtedy prosiłam Ojca Edmunda o to, by pomógł, bym mogła z moim tatą napić się kawy, by jeszcze go Bóg nie zabierał. Zostawiłam w szpitalu obrazek bł. Edmunda oraz medalik z jego relikwią. Dziś wiem, że tata dostał niejako drugie życie, a zasługa Edmunda w tym jest ogromna.

Na koniec pragnę dodać jeszcze jedną rzecz. Edmund bardzo lubił kawę. Często w jego Dzienniku pojawia się informacja, że napił się jej rano albo był u któregoś z przyjaciół na kawie. I tak czasem sobie myślę, że w tym aspekcie naśladowanie Założyciela wychodzi mi bardzo dobrze i tego się przed nim nie powstydzę.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Błogosławiony o zaczepnym spojrzeniu i dobrym sercu pomógł mi odkryć powołanie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.