Bóg nie jest taki, jak się Go przedstawia

(fot. Aaron Burden / Unsplash)
Jan Turnau

Księgi biblijne mają to do siebie, że cytatami z nich można uzasadnić twierdzenia ze sobą sprzeczne. Zawsze można znaleźć odpowiedni fragment na poparcie swojej tezy - mówi Jan Turnau.

Ignacy Dudkiewicz, Magazyn "Kontakt": Janku, codziennie czytasz Pismo Święte?

Jan Turnau: Obecnie - od kiedy prowadzę blog biblistyczny - niemal codziennie. Od kilkunastu lat piszę w nim komentarze do aktualnych czytań. Staram się w ten sposób, na ile umiem, głosić Ewangelię w taki sposób, żeby teksty biblijne były dobrze rozumiane. Ale niestety nie codziennie bloguję - na przykład dzisiaj nie zdążę nic wystukać, najprędzej jutro. I boję się, że nawet nie przeczytam w ogóle tekstu na dzisiaj, bo zapodział mi się gdzieś w domu "Oremus".

Ale mam oczywiście wykaz czytań na cały rok i poszukam odpowiedniego tekstu w różnych przekładach.

A więc to praca przywiodła cię do częstszego obcowania ze Słowem?

Wiesz, robiłem wcześniej studia teologiczne. Przeczytałem wtedy całą Biblię, dowiadując się wielu nowych i ważnych rzeczy. Interesowałem się Pismem już wcześniej. Moja matka czytała je stale, ciągle widziałem, jak miała je w ręku. Wtedy żeśmy też o tym, co przeczytane, rozmawiali.

DEON.PL POLECA

I co z tych rozmów zapamiętałeś najbardziej?

Moją biblistyczną ignorancję. Zanim jeszcze przeczytałem całą Księgę, powiedziałem raz matce, że wykładowca na Akademii Teologii Katolickiej pomylił się i powiedział, że pokłon Mędrców jest u Mateusza, gdy tymczasem jest u Łukasza. Matka wyjaśniła mi, że to profesor miał rację. Nie powiedziała jednak, może jeszcze nie zauważyła, że między tymi dwiema Ewangeliami jest jeszcze taka różnica, że u Mateusza rodzice Jezusa zamieszkali z Nim w Nazarecie dopiero po wizycie owych dostojników w Betlejem, a według Łukasza tam się zaczęło wszystko.

Nie pamiętam, czy rozumiałem już wtedy, że Ewangelia to specjalny gatunek literacki, a nie dokument czy reportaż historyczny. Pismo Święte nie jest nieomylne we wszystkich detalach. Wszak wtedy najważniejsza mowa Jezusa musiałaby być jednocześnie Kazaniem na Górze i na Równinie, bo różną topografię terenu podają tamci ewangeliści. Podobnych przykładów można wymienić więcej.

Tak, Ignacy, Biblia to literatura arcypiękna i arcymądra. Ale też trudna.

Co masz na myśli?

Autorzy Pisma - zarówno ci żydowscy, jak i nieliczni nieżydowscy, tacy jak święty Łukasz - nie pisali jak współczesny człowiek. Bardzo często operowali metaforami. I nie dotyczy to tylko poetyckich psalmów. W większym stopniu posługiwali się obrazami niż twierdzeniami. To jest rzeczywiście literatura piękna w sensie nie tylko estetycznym, to wiadomo, ale także gnozeologicznym, dotyczącym teorii poznania. Późno doszedłem do tej prawdy. Jak widzisz, moje myślenie o Piśmie się trochę rozwija…

Dlaczego jeszcze Biblia bywa dla ciebie trudna?

Bo nie umiem przyjąć, że wszystko to, co jest w niej napisane na temat Boga, jest w pełni prawdziwe. Zresztą Kościół dzisiejszy wcale mi już tego w zasadzie nie każe. Ale czy inni wierni to wiedzą?

Mocna teza. Czym innym są kwestie dotyczące szczegółów historycznych, a czym innym obrazu Boga…

Nie do końca. W gruncie rzeczy to jest to samo pytanie, czy ludzie w odpowiedni sposób interpretowali wszystkie Boże nakazy i czy rzeczywiście zawsze szli za Jego głosem, czy też niekiedy raczej za swoim własnym wyobrażeniem na temat Boga - takim, jakie byli w stanie sobie wtedy wyrobić.

Bóg nie jest taki, jak w Starym Testamencie się Go przedstawia. Że kazał Mojżeszowi mordować całe miejscowości i wsie na terenie, na którym osiedlili się Izraelici. Że kazał Abrahamowi zabić własnego syna.

To wszystko nieprawda?

Można takie sceny różnie interpretować. Niekoniecznie dosłownie - zwłaszcza wtedy, gdy potraktujemy Biblię właśnie jako Księgę pełną obrazów. Również w teologii, również w biblistyce dochodzi niekiedy do rewolucji, do kopernikańskich przewrotów. Nie musimy dziś wcale zatrzymywać się na najprostszej interpretacji sceny z góry Moria, która mówi, że nie chodziło o nakaz zabicia, ale o wypróbowanie wiary Abrahama. To prawda, ale trzeba wziąć pod uwagę, że ofiary z dzieci były rzeczą normalną w tamtych czasach i rejonach. I uświadomić sobie, że idea Boga jedynego, do tego będącego absolutnym Dobrem i Miłością, nie była oczywista od samego początku dla narodu wybranego. W całej historii Boże nakazy i Boże rewolucje w myśleniu ludzi o Absolucie spotykały się i mieszały z kulturowymi przyzwyczajeniami, przesądami, wierzeniami. Może to z nich wynikało zachowanie Abrahama, a Bóg, za pomocą swojej interwencji, pokazał nam swoje prawdziwe oblicze, potwierdzone później przez proroka Ozeasza, który zapisze: "Miłosierdzia pragnę, nie krwawej ofiary"? Czy jednak rzeczywiście pokazał je już wtedy - także to nie wynika z tekstu jasno. Później przecież czytamy w Księdze Sędziów o pewnym ojcu, Jeftem lub Jiftem, który zabił swoją ukochaną córkę, dziecko jedyne, bo się do tego zobowiązał wobec Boga, jeżeli pokona Ammonitów. Pokonał i zabił - za jej własną zgodą zresztą.

Za mało myślimy o tym, że - jak powiedziałem - to nie kronika historyczna, ale żywe Słowo, ciągle się rozwijające.

Za mało też o tym mówimy?

Nie sądzę, by księża z ambony zbyt często przypominali choćby o tym, z jakich gatunków literackich jest złożona Biblia. W ogóle mało mówią o Piśmie… Polski katolicyzm ciągle jest za mało biblijny, za mało biblistyczny.

W efekcie nie zawsze pamiętamy, że Duch Święty nie jest adiustatorem, który wyszukiwał błędy, nieścisłości, logiczne luki i przygotował nam do druku nienaganną wersję Pisma, której lektura jest lekka, łatwa i niepozostawiająca miejsca na wątpliwości. Nie zrobili tego także ewangeliści i inni autorzy biblijni. Czasem musimy się wysilić, żeby odkryć, co naprawdę Pismo chce nam powiedzieć o Bogu. Na przykład domyślać się, czego chyba brakuje w opisie konkretnych scen, co musiało się wydarzyć pomiędzy poszczególnymi wersetami, a nie zostało zapisane…

Podaj proszę przykład.

W Ewangelii Łukasza znajdziemy scenę, w której Chrystus przemawia w synagodze w Nazarecie. To, jak szybko reakcje słuchających Go ludzi zmieniły się z zadziwienia w gniew, prowadzący ich wręcz do próby strącenia Go ze skały, jest niezrozumiałe. Chyba że zna się biblistyczne wyjaśnienie: do podobnej relacji u innych synoptyków ewangelista dodał ów nieudany zamach, nie doredagowując zarazem porządnie swego tekstu. Nie sposób też wprost z tekstu Ewangelii wyczytać, co dokładnie miał na myśli Jezus, gdy w Kanie Galilejskiej powiedział Maryi, że brak wina to nie jego sprawa, oraz dlaczego chwilę później zmienił zdanie.

A jak ty to rozumiesz?

Nie tylko ja sam. Jezus po prostu dobrze wiedział, co Go czeka. Że po takim cudzie zyska ogromną sławę. Sprawi, że ludzie Mu bardziej uwierzą, gdy cudem potwierdzi swoje nauczanie. Wiedział jednak, że w efekcie obie władze - żydowska i w końcu także rzymska - będą miały Go dosyć. Dlatego taka kariera Go zgoła nie pociągała, ale dał się Matce przekonać.

Swoją drogą - mówią bibliści - relacje pierwotnego Kościoła z władzą żydowską i rzymską też miały wpływ na ostateczną redakcję tekstów Ewangelii. Gdy powstawały ich obecne wersje, konflikt między gminą chrześcijańską a synagogą był bardzo ostry. Chrześcijanie uważali, że nie należy występować zbyt ostro przeciw Rzymianom, żeby się im za bardzo nie narażać - jeden konflikt wystarczy. Z tego może wynikać choćby to, jak są przedstawiane elity żydowskie, a jak - kreską nieco usprawiedliwiającą, przyjazną - rysowana jest postać Piłata. Choć akurat ja jestem mocno przywiązany do wizerunku Piłata jako postaci niejednoznacznej, jako tego, który próbował Chrystusa ratować…

Mówisz o osobistej fascynacji. Powiedz, jakie jeszcze fragmenty Pisma i jacy jego bohaterowie szczególnie cię poruszają?

Trudny wybór. Może na przykład słowa Jezusa na Krzyżu: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?". Są zapisane tylko u Mateusza i Marka, ale pochodzą z Psalmu 22. Zastanawiające, bo mówi to Syn Boży, ale właśnie też człowiek. Takie to ludzkie…

A są takie fragmenty Pisma, których treść jest dla ciebie szczególnie trudna do przyjęcia?

Mówiłem już o wizerunku Boga w Starym Testamencie. W Nowym zaś mam problem z tymi słowami i tekstami, które sugerują wieczność piekła. Na szczęście są teologowie, z ojcem Wacławem Hryniewiczem na czele, którzy ukazali, że sprawa ta nie jest wcale aż tak jasno i brutalnie postawiona w Piśmie Świętym, jak się zwykło przyjmować.

Ale radzę sobie z tymi trudnościami. Tak samo jak z różnymi innymi prawdami teologicznymi. Są wśród nich zresztą takie, które po prostu nie są dla mnie szczególnie istotne, podobnie jak dla licznych teologów, co wiem od Wacka Hryniewicza. Nie jest dla mnie ważne pytanie, czy Maryja była dziewicą w sensie czysto fizjologicznym, zwłaszcza po urodzeniu Chrystusa. Może to po prostu idea, która była nam przez tysiące lat potrzebna do uznania, że Jezus rzeczywiście był postacią niezwykłą. Synem Bożym, Bogiem. Mnie do tego potrzebna nie jest. Jak zrozumiałem - nie potrzebuje jej w istocie także Benedykt XVI, choć broni jej zdecydowanie.

A do czego potrzebne było ci czytanie różnych przekładów Pisma?

Nie tylko polska tradycja uważała przez długie wieki, że są przekłady ortodoksyjne (czyli Wulgata) i nieortodoksyjne. Ekumenizmu w tym nie było. Obcowanie z różnymi tłumaczeniami dobitnie mi pokazało, że tak nie jest. Oczywiście, przekład powinien być wierny, ale przecież wiele sformułowań i słów można oddać w różny sposób. W wielu miejscach oryginału greckiego pada hebrajskie słowo "Amen". Można go nie przekładać na polski, zostawiając uroczyste formuły wygłaszane przez Chrystusa w formie: "Amen, amen, powiadam wam". Niekoniecznie musimy je zmieniać na klasyczne w naszej tradycji "zaprawdę".

Pytam o to, bo byłeś przez lata zaangażowany w inicjatywę stworzenia ekumenicznego tłumaczenia Pisma Świętego - Ekumenicznego Przekładu Przyjaciół. Idea piękna, bez dwóch zdań. Ale właśnie - dlaczego "przez lata"? Dlaczego trwało to tak długo - aż trzydzieści lat?

Powód jest prozaiczny - mieliśmy za mało sił i czasu. My, czyli przede wszystkim nieżyjący już dzisiaj arcybiskup prawosławny Jeremiasz, katolik - ksiądz Michał Czajkowski, pastor zielonoświątkowy - ksiądz Mieczysław Kwiecień i ja - "pierwszy" sekretarz przedsięwzięcia.

To była moja idée fixe. Dawno temu nawróciłem się na ekumenizm, do dziś piszę o sobie, że jestem zwariowanym ekumenistą. I z tego wariactwa się to wzięło. Ale sam jeden robiłem za cały aparat biurowy tych działań… Nie udawało nam się zbyt często spotykać nad tekstami. To, że tłumaczenie trwało tak długo, nie wynikało więc bynajmniej stąd, że było nam cholernie trudno się dogadać. Choć rzeczywiście dyskutowaliśmy długo o każdym słowie. Mieliśmy po prostu ambicję, żeby był to przekład nie tylko wspólny, ale też śmiały, nowatorski.

Udało się?

Różni ludzie chwalą to tłumaczenie. Pewnie w dużej mierze z życzliwości wobec nas. Tak czy siak, cieszę się, że ten przekład powstał, jako dowód, że możemy wspólnie tłumaczyć Pismo, nawet jeśli je różnie interpretujemy, mimo różnic wyznaniowych. Na Zachodzie zresztą udowodniono to znacznie wcześniej.

Skoro jesteśmy przy Zachodzie: pociąga cię hasło "sola scriptura"?

Tylko w pewnych granicach, bo owa "scriptura" nigdy nie jest w pełni "sola" - zawsze istnieje jakaś tradycja interpretacyjna. Na koniec jako cała wspólnota wyznaniowa decydujemy, w co i jak wierzymy. Nie byłoby tego, gdyby każdy człowiek interpretował Biblię tylko i wyłącznie na własną rękę.

A jednak w intelektualnych kręgach katolicyzmu jesteśmy przywiązani do przynajmniej częściowo prywatnego interpretowania Pisma. To dobrze?

Dobrze, choć jest to postawa zakładająca przede wszystkim wiedzę biblistyczną, a także solidny namysł, sporo wolnego czasu. I pokorę.

Lepiej jednak interesować się Biblią, niż tego nie czynić z obawy przed wpadnięciem w herezję. A brak krytycznego czytania Pisma wynika między innymi z lęku. Czytamy i decydujemy we wspólnocie, ale przecież myślimy również samodzielnie.

Co jednak robisz, gdy owo samodzielne myślenie idzie w inną stronę niż interpretacja wspólnoty?

Przypominam sobie, że teologia się zmienia. Doktryna nie jest mrożonką, jak powiedział sam papież Franciszek. Są w niej elementy, które nie podlegają ewolucji - jak wiara w Trójcę Świętą, Zmartwychwstanie, bóstwo Jezusa czy Kościół (choć rozumienie, czym on jest, bardzo się zmieniało). Ale w różnych sprawach szczegółowych byłoby bardzo zdrowo, gdybyśmy się różnili. To nam w rezultacie pomoże rozwijać się myślowo i duchowo.

Kiedy zresztą czytasz Pismo, to po prostu o nim myślisz, nabierasz do niego stosunku, masz jakieś wrażenia. Trudno od tego uciec, gdy żyje się Słowem. A przecież warto, żeby chrześcijanin żył Słowem, bo inaczej nie bardzo wie, o czym powinien świadczyć. I na przykład nie wie, co zrobić, gdy przyjdzie do niego ten symboliczny świadek Jehowy. I albo go wyrzuca za drzwi, albo nie jest w stanie mu odpowiedzieć na żaden argument.

Co by nie mówić, świadkowie Jehowy w Piśmie się orientują… Z czego więc wynika, że - jak sam powiedziałeś - polski katolicyzm jest mało biblijny?

Bo w ogóle jest konserwatywny.

A jak się konserwatyzm z tym łączy?

Gdyby księża byli w seminariach wychowywani mniej konserwatywnie, to by nie mówili na kazaniach głównie morałów, tylko więcej opierali się na Piśmie, interpretowali Słowo. A kiedy już interpretują Pismo, to nie podpieraliby się dowolnie wybranym fragmentem, który akurat im pasuje do zaplanowanego tematu, tylko skupili się na tym, co przed chwilą zostało przeczytane. Po coś, do cholery, się tę Biblię podczas liturgii czyta.

A nie masz wrażenia, że pomimo tego słabego osadzenia w Piśmie lubimy się nawzajem okładać pałkami złożonymi z biblijnych cytatów? Że często traktujemy je instrumentalnie jako argumenty w dyskusji, najlepiej takie, które mają ją zakończyć? Kiedy tylko powiem coś nie całkiem zgodnego z najbardziej tradycyjnym rozumieniem myśli chrześcijańskiej, wiem, że od razu usłyszę co najmniej kilka wersetów mających udowodnić, jak bardzo się mylę… Sam zresztą ulegam czasem tej pokusie.

Księgi biblijne mają to do siebie, że cytatami z nich można uzasadnić twierdzenia ze sobą sprzeczne. Zawsze można znaleźć odpowiedni fragment na poparcie swojej tezy. Jednak nie zawsze jest to czynione z dobrą wolą. I to w niej tkwi klucz do dialogu, a nie w odpowiednio sprawnym doborze cytatów.

Nie jest jednak łatwo oprzeć się tym mechanizmom. A także, dla odmiany, pokusie wybiórczego cytowania Pisma, by ominąć te fragmenty, które nam do tezy nie pasują. Odczuwasz takie pokusy?

Owszem - choć staram się zawsze opierać na Biblii, to pewnie nie zawsze udaje mi się być jej w pełni wiernym. Usiłuję jednak brać pod uwagę całe Pismo, a nie tylko różne jego fragmenty. Nie ulegam poza tym innej pokusie - znalezienia obowiązkowo jednoznacznej interpretacji każdej sprawy, wymuszonego poszukiwania kompromisu między różnymi wersetami, wybrnięcia z każdej sprzeczności… Biblia jest, jaka jest. Inna nie będzie. Nie muszę się upierać, że o każdej sprawie i w każdym miejscu mówi jednoznacznie. Szukam odpowiedzi, ale nie boję się pytań. I wydaje mi się, że tak właśnie warto czytać Pismo - szukając tam rozstrzygnięć, ale dostrzegając też znaki zapytania.

Ośmiela mnie w takim podejściu to, jak wiele śmiałych tez, niekiedy dla mnie nawet zbyt śmiałych, formułują bibliści różnych wyznań, teologowie - często więcej z Pisma rozumiejący i więcej o nim wiedzący ode mnie. Skoro oni mogą, to ja też sobie pozwalam. Te moje prywatne pytania nie są wcale aż tak kontrowersyjne… I, jak widać, nie są niebezpieczne. Ciągle przecież wierzę w to, co czytam w Piśmie. Nawet, jeżeli wierzę krytycznie.

Jan Turnau jest ekumenistą i inicjatorem pierwszego w Polsce międzywyznaniowego tłumaczenia Nowego Testamentu (Ekumeniczny Przekład Przyjaciół). Członek honorowy warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, członek Rady Redakcyjnej kwartalnika "Więź". Felietonista "Gazety Wyborczej", w której prowadził rubrykę "Arka Noego". Autor licznych książek oraz bloga biblistycznego janturnau.blox.pl.

Tekst (pierwotnie pod tytułem "Kościół nad sadzawką Betesda") pochodzi z 38. numeru papierowego magazynu "Kontakt" pod tytułem "Zdrowie bez recepty". Zachęcamy do lektury całego numeru, który możesz kupić tutaj.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bóg nie jest taki, jak się Go przedstawia
Komentarze (2)
Piotr Stanibor
17 kwietnia 2019, 12:57
Tekst bliski moim ścieżką myślowym, ale pojawia się kilka wątpliwości. Skoro ST to zapis pewnej tradycji, w którym Bóg objawia się stopniowo, nałożenie się różnych ksiąg, okresów historycznych, źródeł, całość należy traktować w wielu miejscach alegoryczno symbolicznie, biorąc pod uwagę kontekst historyczny, okres spisania, wpływ ościennych ludów to jak to pogodzić z wieloma elementami katolickiej doktryny, choćby: - teoria ewolucji, kreacjonizm, potępienie poglądu, że ludzkość pochodzi od więcej jak jednej pierwotnej pary ludzi (Adam i Ewa). Wiele źródeł i rozsądek podpowiada, że pierwsza para to pewien archetyp ludzkości tłumaczący ludzką naturę. Nie. Jest nakaz, że wszyscy pochodzimy od historycznej jednej pary ludzi (nie grupy), którzy popełnili grzech rzutujący na ludzkość aż do końca świata. - historyczność Mojżesza. Brak dowodów na niewolę egipską i exodus. W NT Mojżesz ukazał się i rozmawiał z Jezusem.
K
krzysiekniepieklo
17 kwietnia 2019, 12:33
Przez wieki władcy fałszowali obraz Boga aby postawic sie na Jego miejscu. Bóg przebacza ale władza przebaczy tylko slepo posłusznym.  Znęcali sie nad ludźmi, którzy upadli i przebaczali dopiero na łożu śmierci, jak nic już się nie dało z człowieka wycisnąć. Wyklinali ludzi zanim ci popełnili grzech. Wszystkich przekonywali, że to Bóg kazał im w ten sposób postępować. Nawet nieomylność sobie przypisali. I to wszystko w imię miłości. Każdego chcą tą drogą krzyżową przeprowadzić. Tylko tak potrafią ludzi prowadzić do zbawienia. Wzorują się na Annaszu , Kajfaszu i Piłacie. Usuwają tych, którzy są dla nich niewygodni. Dogadają się z każdym, kto pomoże im sie utrzymać przy władzy. Nawet z antychrystem negocjują.