Brakowało mi nadziei. Wtedy w moim życiu pojawiła się terapeutka
Przez kilkanaście lat mojego życia byłam przekonana, że wystarczy próbować dawać innym nadzieję i dopóki to wystarczy, to nie jest ważne czy znajduję też jej dzienną dawkę dla mnie samej.
Z tym drugim było trochę gorzej. Mimo wielu cudownych momentów, jakich doświadczyłam w życiu i które doceniałam z całych sił, wciąż coś ciągnęło mnie w dół.
Przyszedł moment decyzji. Tak nie da się funkcjonować. I wtedy na mojej drodze pojawiła się osoba, która towarzyszyła mi przez kilka kolejnych lat w cierpliwym odkrywaniu, że nadziei musi starczyć również dla mnie. Im więcej będzie jej we mnie, tym więcej będę mogła dać jej innym.
Cierpliwie przez cztery lata towarzyszyła mi w gorszych i lepszych momentach, przy moich wzlotach i upadkach. Towarzyszką mojego cierpienia i odradzającej się gdzieś głęboko we mnie nadziei była moja terapeutka. Wiele się zmieniło od pierwszego spotkania. Odkryłam, że jest ktoś, kto po raz pięćdziesiąty z niezwykłą wyrozumiałością pochyli się nad moją bezradnością wobec cierpienia i moich własnych ograniczeń, które nie pozwalają spojrzeć na świat przez różowe okulary.
Zrozumiałam, że nie muszę wiecznie w sobie ukrywać wspomnień z dzieciństwa związanych z wykorzystaniem, samotnością i ciężarem obowiązków, który był zbyt przytłaczający dla małej, przerażonej dziewczynki, którą kiedyś byłam. Poczułam się akceptowana z całym moim bogactwem – marzeniami, pragnieniami i wadami. Wypowiedziałam na głos swoje największe obawy – przed odrzuceniem, samotnością, wyzwaniami, zranieniami i nie zostałam wyśmiana, zlekceważona, a wręcz przeciwnie – drugi człowiek się nad nimi pochylił i pomógł oswoić te lęki.
Zaczęłam zauważać, że robiąc porządki w świecie emocji, moje ciało odwdzięcza mi się lepszym samopoczuciem, zniknęły męczące bóle głowy, ciągłe poddenerwowanie i obniżona odporność. Podważyłam dziesiątki przekonań na temat świata, relacji, samej siebie, roli kobiety w rodzinie i społeczeństwie, które wpajałam sobie od dziecka, obserwując otaczający mnie świat dorosłych. „Jeśli jesteś silna, nie powinnaś płakać. Kobiecie nie wypada się odzywać w taki sposób. Jesteś przewrażliwiona, skoro okazujesz emocje. Musisz we wszystkim być najlepsza. Nie możesz się bać. Musisz być dzielna.” – te i wiele innych zdań powtarzanych wielokrotnie powodowały, że byłam nieszczęśliwa.
Zrewidowałam także szkodliwe przekonanie, że człowiek szczęśliwy to taki, który nie ma problemów. Bo odbycie terapii nie powoduje, że nie dotknie mnie żadne nieszczęście, ale uczy jak sobie z nim radzić i gdzie szukać pomocy.
Spojrzenie na moją historię życia w obecności życzliwej, ciepłej i szalenie mądrej osoby spowodowało, że nadzieja budowała się we mnie małymi krokami, systematycznie, czasem bardzo niespostrzeżenie. Wielokrotnie wściekałam się, że sytuacja nie zmieniła się cudownie w jednej chwili. Teraz jednak wiem, że taki scenariusz uchronił mnie już nie raz przed nagłym porzuceniem nadziei w akcie zwątpienia w tak zwanym trudniejszym międzyczasie.
Tekst powstał w ramach konkursu na najnowszy kalendarz DEON.pl "Nadziejnik". Jeżeli chcesz go kupić w okazyjnej cenie, kliknij w poniższy baner:
Skomentuj artykuł